Już pracownicy drukarni, składając najsłynniejszą książkę o demokracji, byli dumni z tego powodu – w kolejnym odcinku demokratycznego elementarza Roman Kurkiewicz pisze o „Demokracji w Ameryce” Alexisa de Tocqueville'a.
Powód do dumy
Jednymi z pierwszych czytelników książki o „Demokracji w Ameryce”
Alexisa de Tocqueville'a byli oczywiście ci, którzy pracowali nad
drukiem, zmniejszonego przez ostrożnego wydawcę do 500 egzemplarzy,
nakładu – zecerzy, korektorzy, drukarze. Ich zachwyt nad tekstem
wywołał w nich poczucie dumy, że mogą pracować nad powstawaniem tej
książki napisanej przez niespełna trzydziestoletniego francuskiego
arystokratę. Zrozumieli natychmiast, że to książka o ich
przyszłości, o równości, która ramię w ramię z wolnością tworzy
demokratyczny ideał.
Nowożytna biblia równości
Dzieło Tocquevillea nieprzerwanie od 1835 roku (drugi tom
wydano pięć lat później) drukowane, tłumaczone, komentowane jest
właściwie nowożytną biblią równości. A także zapowiedzią i
nowoczesną analizą rewolucji demokratycznej, która nieuchronnie,
jak przewidział autor, nadciąga i będzie stanowić o obliczu
politycznego świata. Sam autor wyznał, że „zna dwa sposoby
ustanowienia politycznej równości: dać prawa wszystkim albo nie dać
ich nikomu”. Kiedy 2 kwietnia 1831 roku wraz z przyjacielem,
Gustavem de Beaumontem zaokrętowali się na zbudowaną w Ameryce
fregatę „Le Havre”, którą po 37 dniach żeglugi dotarli do Nowego
Jorku, oznaczało to, że postanowił zobaczyć kraj, w którym
próbowano prawa dać wszystkim. (No, może prawie wszystkim. Wszak
mieszkali tam jeszcze Indianie i Murzyni).
Formalnie, młodzi sędziowie, niezbyt dobrze notowani we
Francji po rewolucji lipcowej 1830 roku (jeden był „synem
reakcyjnego prefekta”) płynęli do Stanów Zjednoczonych zapoznać się
z systemem penitencjarnym. Pokaż mi swoje więzienia, a powiem ci
jakim jesteś państwem. Więzienia zeszły jednak na odległy plan
intelektualnej wyprawy. Raport napisany głównie przez Beaumonta nie
zapisał się w pamięci. Co nie zmienia faktu, że Tocqueville zdążył
zaobserwować i skonstatować, iż „wymiar sprawiedliwości staje się
bardziej skuteczny wtedy, gdy jest bardziej niezawodny i
łagodniejszy zarazem”.
Niejednoznaczne i bogate
Książki Tocqueville'a nie da się jednoznacznie zakwalifikować
i opisać. To dzieło wielowarstwowe, bogate, barwne, niekiedy
przynoszące sprzeczne ze sobą przesłania. Jerzy Szacki we wstępie
do innej książki autora („Dawny ustrój i rewolucja”) starał się
zbudować taką otwartą charakterystykę. Dla niego „O demokracji…”
jest to zarazem „monografia społeczeństwa amerykańskiego i traktat
historiozoficzny, polityczne credo autora i beznamiętna
analiza procesów społecznych, pochwała demokracji i pamflet na
demokrację, przenikliwa diagnoza współczesności i zadziwiająca pod
wieloma względami trafna prognoza”.
Zapewne ta wielostronność i bogactwo treści, punktów widzenia,
poszukiwanie nowych sposobów analizy politycznego systemu stoi
również u źródeł zasłużonej sławy francuskiego arystokraty.
Tocqueville jechał do Stanów Zjednoczonych o obawą o wynik
starcia w demokratycznej rzeczywistości pomiędzy wolnością a
równością. Jako radykalny zwolennik tej pierwszej chciał zobaczyć
co wnosi ta druga, czym są razem, która z tych wartości
politycznych, społecznych dominuje i w jaki czyni stylu. Pisał:
„Społeczeństwa demokratyczne mają naturalne upodobanie do wolności.
Pozostawione sobie samym poszukują jej, kochają ją i z bólem się z
nią rozstają. Lecz dla równości żywią gwałtowną, nienasyconą,
trwałą i nieprzezwyciężoną namiętność. Pragną równości w stanie
wolności, a jeżeli nie mogą jej osiągnąć, pragną jej również w
zniewoleniu. Będą znosiły nędzę, jarzmo niewoli, barbarzyństwo, ale
nie ścierpią arystokracji.
W naszych czasach wolność nie może istnieć bez oparcia w
równości, a nawet sam despotyzm nie jest w stanie panować bez jej
pomocy”. Jednocześnie zdumiony i zachwycony był równościowym
wymiarem amerykańskiej rewolucji demokratycznej, czyli mówiąc
krótko, powszechną równością możliwości.
Portret demokracji jako takiej
Kiedy patrzymy na dzieło autora "O demokracji…" widzimy, że
celem nie było wyłącznie opisanie „zobaczonej” Ameryki. Ten projekt
od samego początku nosił w sobie zamiar o wiele szerszy. To miał
być portret demokracji jako takiej, demokracji samej w sobie,
rzeczywista Ameryka posłużyła Tocqueville`owi za scenografię do
traktatu, za pożywkę i przykłady. Otwarcie zresztą to deklarował,
mówiąc: „Przyznaję, że w Ameryce znalazłem i dostrzegłem coś więcej
niż Amerykę, ponieważ dopatrywałem się w niej wizerunku demokracji
jako takiej, jej skłonności, jej charakteru, jej przesądów i jej
namiętności. Chciałem ją poznać po to, by wiedzieć przynajmniej,
czego się możemy po niej spodziewać i czego z jej strony
obawiać”.
Źródło słynnych (i proroczych) stwierdzeń
Jednym z wątków, które nie straciły mocy do dzisiaj jest
właśnie diagnoza zagrożeń i chorób, jakie demokracja przynosi. To
właśnie tam pojawia się słynne stwierdzenie o tyranii większości.
„Kiedy więc widzę, że jakiejś potędze zostaje przyznane prawo do
wszechwładzy, to bez względu na to, czy nosi ona miano ludu czy też
króla, arystokracji czy demokracji, czy działa w monarchii czy w
republice, powiadam: „Oto zarodek tyranii”, i szukam sobie miejsca
gdzie indziej. Tak więc moim największym zarzutem przeciw rządom
takiej demokracji, jaką stworzono w Stanach Zjednoczonych, jest – w
przeciwieństwie do tego, co sądzi wielu ludzi w Europie – nie jej
słabość, lecz jej potęga. I tym, czego najbardziej obawiam się w
Ameryce, jest nie nadmierna wolność, lecz brak zabezpieczenia
przeciw tyranii”. Patrząc przez pryzmat doświadczeń porewolucyjnej
Francji, zauważa przenikliwie: „Nie ma monarchy, którego władza
byłaby na tyle absolutna, by mógł we własnych rękach skupić
wszystkie siły społeczne i sam przezwyciężyć wszelki opór.
Tymczasem większość, wyposażona w prawo tworzenia praw oraz ich
wykonywania, jest władna to uczynić”. I w innym miejscu zauważa w
legendarnym z lapidarności stylu: „W Ameryce większość zakreśla
granice wolności”.
Ta stylistyczna dosadność i celność zaowocowała zresztą
niezwykle ciepłym przyjęciem książki. Sam autor określany był
mianem Monteskiusza XIX wieku francuskiej myśli politycznej.
Chwilami wpadał w ton proroczy, snując wizje przyszłości za pomocą
sekwencji przejmujących obrazów, jak choćby w tym fragmencie, kiedy
próbował sobie wyobrazić ten nowy (demokratyczny, równościowy)
rodzaj despotyzmu zagrażający światu. „Widzę nieprzebrane rzesze
identycznych i równych ludzi, nieustannie kręcących się w kółko w
poszukiwaniu małych i pospolitych wzruszeń, którymi zaspokajają
potrzeby swojego ducha. Każdy z nich żyje w izolacji i jest
obojętny wobec cudzego losu; ludzkość sprowadza się dla niego do
rodziny i najbliższych przyjaciół; innych współobywateli, którzy
żyją tuż obok, w ogóle nie dostrzega, ociera się o nich, ale tego
nie czuje”.
Obok tych przestróg analizujących zjawisko równości równolegle
podąża refleksja o drugim, niezwykle mu bliskim, składniku
nowoczesnej demokracji – wolności. „Nigdy nie dość powtarzać, że
nie istnieje nic bardziej obfitującego we wspaniałe rezultaty od
sztuki wolności i że jednocześnie nie ma nic trudniejszego od
uczenia się jej. Inaczej dzieje się w wypadku despotyzmu. Despotyzm
często obiecuje, że naprawi istniejące zło, że wzmocni prawo,
zaopiekuje się prześladowanymi i wprowadzi społeczny ład. Narody
dają się uśpić krótkotrwałemu dobrobytowi, jaki despotyzm przynosi,
aby potem obudzić się wśród niedoli. Natomiast wolność rodzi się
pośród burz, utrwala z trudem wśród waśni, a swe dobrodziejstwa
pozwala ocenić dopiero wtedy, gdy się zestarzeje”.
Podróż w dobrym towarzystwie
Podróżując blisko rok (320 dni) przez całą Amerykę (dotarli z
Beaumontem aż do Nowego Orleanu, gdzie zresztą w drodze o mało co
nie zatonęli podczas katastrofy statku w niemal zamarzniętej rzece
Ohio) Tocqueville odbył ponad dwieście rozmów, które zapisał w
czternastu zeszytach. Do podróży był zresztą przygotowany
niezmiernie poważnie, miał za sobą zarówno dostępne we Francji
lektury o Stanach jak i bardzo dobre przygotowanie w klasycznej
literaturze: Rousseau, Chateaubriand, Monteskiusz, Pascal,
Platon.
Dilthey określał go jako „analityka wśród historyków,
największego analityka od czasów Arystotelesa i Machiavellego”. Dla
dwudziestowiecznego filozofa polityki Raymonda Arona Tocqueville
stał w jednym rzędzie z Comtem i Marksem.
Fascynacja stowarzyszaniem się
Na dwie rzeczy w opowieści o ówczesnym demokratycznym pejzażu
chciałbym jeszcze zwrócić uwagę. Na fascynację Tocqueville`a
fenomenem stowarzyszeń i stowarzyszania się oraz na przemyślenia o
mediach, czyli wolnej prasie w kraju wolności i równości.
Powszechność stowarzyszania się w różnorodnych celach jest
niesłychanie istotną cechą demokracji, jest rodzajem zaworu
bezpieczeństwa. „Wolność stowarzyszania się jest w naszych czasach
niezbędną gwarancją zabezpieczającą społeczeństwo przed tyranią
większości. Wolność stowarzyszania się jest więc
niebezpieczeństwem, które chroni nas przed jeszcze większym
niebezpieczeństwem”. Na boku zauważa, że „w krajach, w których
wolno się stowarzyszać, nie istnieją tajne związki. W Ameryce są
buntownicy, ale nie ma konspiratorów”.
Prasa zapobiegać może złu
Tocqueville nie żywił dla wolnej prasy bezgranicznego i
spontanicznego zachwytu. Jednocześnie z całą mocą twierdził:
„Znacznie bardziej podziwiam ją dla zła, któremu zapobiega niż dla
dobra, które czyni”. I pisał: „Prasa jest niezwykła potęgą, w
której zło i dobro splecione są ze sobą w tak przedziwny sposób, że
bez niej wolność nie mogłaby istnieć, a przy niej ledwie da się
utrzymać elementarny porządek”. Zapewniał, że „by zdobyć bezcenne
dobro, które uzyskać można właśnie dzięki wolności prasy, trzeba
się zgodzić na nieuniknione zło, jakie ona niesie”. Na czym polega
to „zło”? Aż trudno przyjąć, że te słowa pisano ponad 150 lat temu.
Otóż wedle Tocqueville'a „esprit de corps amerykańskiego
dziennikarstwa polega na prostackim i prymitywnym wykorzystywaniu
namiętności czytelnika, na rezygnowaniu z idei, po to by łatwiej
dobrać się do ludzi, na wyciąganiu na jaw faktów z ich prywatnego
życia, na demaskowaniu ich słabości i wad”.
A co się dzieje z samą polityką w czasach wolności prasy?
„Kiedy wszystkie teorie społeczne zostały kolejno zakwestionowane,
ludzie trzymają się tej, przy której się opowiedzieli, nie dlatego,
by byli przekonani o jej słuszności, ale dlatego, że nie
spodziewają się trafić na lepszą. W takich czasach ludzie nie
spieszą się oddawać życia za swoje przekonania, ale ich nie
zmieniają. Jest mniej męczenników, ale i mniej apostatów”. Jakie
racje wtedy zaczynają królować? „Kiedy żaden pogląd nie jest
uważany za niewątpliwie słuszny, ludzie zaczynają się kierować
w większym stopniu instynktami i interesami materialnymi, które z
natury są bardziej widoczne, uchwytne i trwałe od poglądów”. W tym
samym czasie w Londynie Karol Marks zmaga się ze swoją skrajną,
prywatną biedą i zaczernia kolejne stronnice Kapitału.
Bez jednego scenariusza
Jest Tocqueville amerykańską demokracją zauroczony i
przerażony, jest przekonany o niepowstrzymanej ekspansji tego
politycznego zamysłu i z wszystkich sił stara się zrozumieć wpisane
weń zagrożenia i niebezpieczeństwa. Chce demokracji wolnej od pokus
tyranii i pozbawionej wulgarności „zbuntowanej masy”, jak opisze to
sto lat później Ortega y Gasset.
Opisując model idealny, wie, że nie ma koniecznościowych praw
historii. Wie, że demokracja leży w rękach i głowach głosujących
narodów. I że nie jest przesądzony jeden scenariusz dziejów.
„Narody naszych czasów nie mogą uniknąć równości, lecz od nich
samych zależy, czy równość doprowadzi je do poddaństwa czy do
wolności, do oświecenia czy do barbarzyństwa, do dobrobytu czy do
nędzy”. No właśnie. Ta konstatacja pozostaje nadal aktualna. Ale
też nie znika z horyzontu po lekturze „O demokracji…”
przeświadczenie o niezbywalnej wartości samego systemu
demokratycznego. „Gdy więc słyszę, że prawa są bezsilne, a rządzeni
niesforni, że namiętności potężnieją, a cnota nie ma żadnej władzy
i wobec tego nie sposób myśleć o rozszerzeniu demokracji,
odpowiadam, że właśnie dlatego należy o tym myśleć. I sądzę w
gruncie rzeczy, że rządzącym demokracja jest jeszcze bardziej
potrzebna niż społeczeństwu, ponieważ rządy schodzą z tego świata,
a społeczeństwo żyje dalej”.
Dalej niż jutro
Tocqueville pozostał wierny swojemu założeniu, które opisał
tak: „Chciałem sięgać wzrokiem dalej, niż czynią to stronnictwa
polityczne. Kiedy one myślą o jutrze, ja chciałbym myśleć o
przyszłości”.
Alexis de Tocqueville, jak opisują biografowie podczas
spacerów poruszał się zawsze w linii prostej, przeskakując
wszelkiego rodzaju przeszkody bez przerywania toku wywodów.
Zakończmy więc prostym zdaniem. Przyszłość demokracji, a nie
tylko jej jutrzejszy obraz w newsowych wydaniach informacji
telewizyjnych, leży w naszych rękach. To proste jak spacer
Tocqueville'a. I trudne jak cała ta wolność i równość
równocześnie.
Lektury:
Alexis de Tocqueville "O demokracji w Ameryce" , "Dawny ustrój
i rewolucja", "Listy", "Pamiętniki".
Irena Grudzińska-Gross "Piętno rewolucji"
Karol Pisa "Tocqueville"
Robert Dahl "O demokracji"
Hannah Arendt "O rewolucji"
Źródło: inf. własna