O architekturze Hansenów, jej wadach i walorach oraz o nagrywaniu mieszkańców z Pauliną Pagą, animatorką kultury, rozmawia Dorota Krupińska-Ziętkowska
Dorota Krupińska-Ziętkowska: – Audioteka Osiedlowa czyli nagrywanie mieszkańców osiedla im Juliusza Słowackiego w Lublinie. Zanim powie mi pani, jak i po co, to dlaczego właśnie tam?
Paulina Paga: – W 2013 roku dostałam z koleżanką zlecenie z Muzeum Sztuki Nowoczesnej w ramach projektu pod długą nazwą „Projekt badawczo-wystawienniczy poświęcony twórczości Hansena” na zrobienie akcji na Osiedlu Słowackiego w Lublinie i Przyczółku Grochowskim w Warszawie. Było to w ramach programu edukacyjnego. Doszłyśmy do wniosku, że przyjeżdżając na te osiedla, nie chcemy prowadzić warsztatów, podporządkowanych stwierdzeniu, że „Hansen wielkim architektem był”. Wiedziałyśmy, że osiedla te cieszą się dużym zainteresowaniem dziennikarzy, architektów, środowisk intelektualnych, że przyjeżdżają tu wycieczki zagraniczne. Byłyśmy, Lena Rogowska i ja, ciekawe, co powiedzą mieszkańcy, jak brzmiałaby opowieść pracowników administracji czy osób wynajmujących lokale usługowe.
To na czym polegała ta pierwsza akcja w ramach Muzeum Sztuki Nowoczesnej?
P.P.: – Pytałyśmy mieszkańców o to, jak im się żyje tu na co dzień. Przygotowaliśmy taki domek na kółkach, z drewna i styropianu. Szalenie nieporęczny, średnio funkcjonalny, ale za to zwracający uwagę i dosyć głośno jeżdżący. Jeździłyśmy nim i zaczepiałyśmy mieszkańców, prosiłyśmy, żeby przystanęli i porozmawiali z nami. Ale niestety był październik i w Lublinie temperatura spadła do zera. Było zimno. Ludzie szybko uciekali do domów. W końcu udało nam się nagrać materiał, za co obydwie zapłaciłyśmy przeziębieniem.
Wtedy zorientowałyśmy się, że na osiedlu nie ma miejsca, gdzie mieszkańcy mogą się spotkać, kiedy robi się chłodno. Nie ma już kawiarni Skierka, nie ma Młodzieżowego Domu Kultury. Okazuje się, że starsi ludzie spotykają się w galerii Leclerc. Ładnie ubrani idą napić się tam herbaty.
Zaczęłyśmy drążyć ten temat. A że w końcu zebrałyśmy dużo materiału dźwiękowego, chciałyśmy z nim coś zrobić dalej. Sporo wypowiedzi zostało niewykorzystanych, a ich autorzy pytali, gdzie będzie można tego posłuchać Poza tym te spotkania z mieszkańcami były dla mnie ważne, ciekawe, czasami nawet wzruszające. Polubiliśmy się. Zdarzało się, że rozmawialiśmy o intymnych sprawach. Zadawałam sobie wtedy pytanie, czy to w porządku, wobec moich rozmówców, że mam jeszcze włączony dyktafon.
Osiedle wciągnęło panią, więc rozpoczęła pani projekt Lokatorzy czyli Audioteka Osiedlowa?
P.P.: – Tak. W ramach stypendium Prezydenta Miasta Lublin. Zaczął się w lutym tego roku i trwał do sierpnia. Wtedy akurat wróciłam do Lublina po dziesięciu latach mieszkania w Warszawie. Zamieszkałam znów na LSM, w miejscu, gdzie się wychowałam. A że jestem animatorką kultury i zawsze chciałam przyjrzeć się tematyce blokowisk i fenomenowi LSM, wpadłam na pomysł Audioteki. Chciałam wrócić do seniorów, spotkanych w administracji osiedla, ale też posłuchać historii młodszych mieszkańców. I tym razem odwrócić perspektywę, żeby nie tylko intelektualiści mówili o osiedlu, tylko zwykli ludzie.
I udało się. Jak to wyglądało?
P.P.: – W ramach Audioteki Osiedlowej nagrałam 20 wywiadów z mieszkańcami. Udało się z tego zmontować trzy ścieżki, trzy tematy. Pierwszy to LSM Retro - Osiedle Słowackiego we wspomnieniach mieszkańców. Druga to Architektura Formy Otwartej Hansenów w rzeczywistości PRL i współcześnie. Trzeci temat to Założenia spółdzielcze a przestrzenie wspólne.
Z kim pani rozmawiała?
P.P.: – Starałam się docierać do różnych grup. Głównie były to osoby starsze, bo seniorzy mieli czas i byli gotowi rozmawiać dłużej. Często dopiero po 40 minutach rozmowy otwierali się przede mną.
I co mówili?
P.P.: – Mówili o kryzysie mieszkaniowym. O tym, że mieszkali w kamienicach bez łazienek. Część na wsiach, w ciasnocie, w wielopokoleniowych rodzinach. Opowiadali o tym, jak się sprowadzili. Zależało mi na subiektywnych, takich bardzo pierwszych wspomnieniach. Mówili też o czynach społecznych na osiedlu. Te czyny współcześnie kojarzone są raczej negatywnie, natomiast mieszkańcy wspominali je z sentymentem. Mówili „proszę pani, tu było błoto, tu nic nie było!, więc po pracy wracaliśmy i braliśmy dzieci i łopaty, i kopaliśmy, chcieliśmy by jak najszybciej wyrosły tu drzewa, bo chcieliśmy ładnie mieszkać”.
Chcieli dbać o wspólną przestrzeń. Kilka osób podzieliło się swoimi pomysłami na rewitalizację tego osiedla, jak widzą jego przyszłość. Sporo mieszkańców z jednej strony narzekało na jakość wykonania budynków, słabe materiały etc. z drugiej chwaliło koncepcję urbanistyczną osiedla, dużo terenów zielonych i bliskość usług. Oczywiście nie wszyscy byli jednomyślni.
Te mieszkania na nowym wówczas osiedlu były dla nich pewnie apartamentami.
P.P.: – Miały być, ale wyszło inaczej. Wówczas apartamenty były na Osiedlu Mickiewicza. Osiedle Słowackiego też tak miało wyglądać, tak było przynajmniej reklamowane. Ludzie oczekiwali właśnie takich mieszkań jak na osiedlu Mickiewicza, zbudowanych na wzór Warszawskiej Spółdzielni Mieszkaniowej.
Ale zmieniła się sytuacja, zostały zaostrzone normy, dotyczące metra przypadającego na jednego mieszkańca. Pojawił się odgórny przymus tak zwanego „dogęszczania osiedli”. Zbudowano małe mieszkania. Trzeba było więcej ludzi zmieścić na mniejszej powierzchni, za mniejszy koszt i szybciej. Więc ci mieszkańcy, którzy czekali na te przydziały i spodziewali się drugiego Osiedla Mickiewicza, byli rozgoryczeni, a jednocześnie cieszyli się, że „mają własny kąt”, że stają się częścią czegoś nowego.
A co mówili studenci, którzy tam mieszkają?
P.P.: – Studenci pomieszkują rotacyjnie. Dziś są, za chwilę się wyprowadzą. Nie uważają osiedla za szczególnie komfortowe. Starsi mieszkańcy widzą, że ich dawni przyjaciele odchodzą, znajomych jest coraz mniej. Na ich miejsce przychodzą studenci, którzy inaczej spędzają czas wolny, mają inne potrzeby, są anonimowi. Zaburzają ich poczucie bezpieczeństwa. Koleżanka, pracująca ze mną zauważyła, że seniorzy chcieliby narzucić swój rytm i potrzeby pozostałym mieszkańcom osiedla, a tak się nie da, bo osiedle się zmienia.
Tutaj funkcjonuje takie powiedzenie, że w przyszłości Osiedle Słowackiego (podobnie zresztą Przyczółek Grochowski w Warszawie) zostanie przekształcone w miasteczko akademickie, albo domy spokojnej starości To osiedle to taki paradoks. Z jednej strony cieszy się zainteresowaniem ze względu na Hansenów, a z drugiej mieszkańcy czują się pokrzywdzeni, że budynki są zaniedbane. Kiedyś je upiększali, dbali o nie. A teraz administracja nie dysponuje adekwatnymi środkami do potrzeb 50-letnich konstrukcji, a ci mieszkańcy, którzy kiedyś sadzili tu drzewa, dziś nie mają już kondycji, żeby o osiedle sami zadbać.
Wyjątek stanowią balkony. Mieszkańcy co roku zgarniają nagrody w konkursie na najładniej ukwiecony balkon. W ogóle z tymi balkonami, to jest tutaj szaleństwo. Są dla mnie najfajniejszą manifestacją lokatorskiego indywidualizmu w strukturze poPRL-owskiego osiedla.
Codziennie pani przyjeżdżała na osiedle?
P.P.: – Tak i nie. Niecodziennie były wywiady, ale o osiedlu myślałam 24 godziny na dobę i do tej pory śni mi się ta moja praca, choć w sierpniu projekt został zakończony. Nagrania w ramach Audioteki były uzupełnieniem dla działań całego zespołu animatorek i animatorów kultury, których udało mi się wciągnąć do współpracy w ramach projektu „Lokatorzy. Narracje wokół spółdzielczych utopii”, finansowanego ze środków Ministerstwa Kultury i Fundacji Roberta Boscha. Bez nich; Alicji Kawki, Iwony Mariańskiej-Księżniak, Rafała Lisa, Kasi Krzywickiej i pomocy stażystek, w pojedynkę, niewiele udałoby mi się zdziałać. Z tego już się zrobił cały etat, współpracowaliśmy ze szkołami, robiliśmy różne warsztaty w przestrzeniach publicznych.
Jako inicjatorka i koordynatorka byłam tam codziennie, kombinowałam, jak to zaplanować, do kogo się odezwać, jak poznać potrzeby i pomysły mieszkańców, czy skąd dozbierać środki. Dostaliśmy od administracji osiedla tymczasową siedzibę w garażu, zwolnionym po eksmisji. I byliśmy rozpoznawani jako ekipa z garażu. Garaż kojarzył się neutralnie, bo był na zewnątrz osiedla. Nie byliśmy też kolejną grupą wycieczkową, która pojawia się i znika. Byliśmy ekipą, która siedzi w deszczu na tekturowych pudełkach i czeka na mieszkańców.
Projekt skończył się, chcę posłuchać nagrań, gdzie mogę pójść?
P.P.: – W bibliotece przy ulicy Wajdeloty 20. Przy trzech stanowiskach. Można ściągnąć również nagrania online na komórki. I słuchając, zwiedzać osiedle. Żeby to zrobić, trzeba odwiedzić profil „lokatorzy.eu” na fejsbuku i tam wejść w zakładkę „informacje”. Link do platformy soundcloud z nagraniami można znaleźć na samym dole.
Ale Audioteka to nie jedyne wydarzenie na tym osiedlu?
P.P.: – Jak wspomniałam, udało mi się zdobyć środki z Fundacji Boscha i Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego na działania kilkuosobowego zespołu z mieszkańcami. Zorganizowaliśmy najpierw spacer z architektem dla mieszkańców i pasjonatów. Po to, by tego Hansena zrozumieć. Potem kilkumiesięczne warsztaty z dziećmi ze szkoły podstawowej nr 3. Dzieci odkrywały osiedle, targ na Wileńskiej, rozmawiały z mieszkańcami, z rzemieślnikami, z pracownikami biblioteki, domu kultury. Żeby dowiedzieć się, co mają na osiedlu, co mogą tu robić, że jest kogo zapytać. Dzieci robiły subiektywne mapy osiedla, które już na początku listopada będzie można zobaczyć na stronie
www.praktycy.org/lokatorzy.
Wiosną zorganizowaliśmy wydarzenie „Motyla Noga” w przedszkolu dla rodziców i ich pociech, w tym warsztat ogrodniczy, budowanie domków dla motyli oraz warsztat komiksowy. Był też sąsiedzki kącik społeczny z lemoniadą i ręcznie robionymi tzw. planszówkami. Pani dyrektor pomogła w zorganizowaniu dodatkowych atrakcji dla maluchów.
Na koniec zrobiliśmy wspólnie z aktywnymi mieszkańcami, uczennicami i właścicielami zakładów usługowych przy Wileńskiej grę miejską pod nazwą „Gra w osiedle”. Wyszło fajnie. Pozytywnie zaskoczyła nas frekwencja. Można było odbić szablon na murze garażu, stworzyć własny instrument i zagrać koncert w relacji z przestrzenią amfiteatru, poskładać łamigłówkę o losach młodego Oskara Hansena w powojennym Lublinie, posłuchać historii Gofrów u Ireny czy nieistniejącej już kultowej Galerii Kont w akademiku przy ul. Zana.
Atmosfera wspólnego, udanego wydarzenia jest ważna, ale dla mnie ważniejszy jest proces budowania zaufania i wchodzenie w pogłębione relacje.
Miesiąc przed grą był dzień sąsiada, który trochę napędził mi strachu. W tym dniu chcieliśmy, by mieszkańcy przynieśli nam swoje stare zdjęcia, przedstawiające osiedle i opowiedzieli o okolicznościach, w jakich zostało zrobione. Chodziło o stworzenie Sąsiedzkiego Archiwum Cyfrowego, dostępnego dla wszystkich mieszkańców i pasjonatów.
A co takiego dał tym mieszkańcom projekt?
P.P.: – Na podsumowanie jest za wcześnie. Ale na koniec przydarzyła mi się sytuacja jakby filmowo wyreżyserowana. Podczas wieszania plakatów z informacją, gdzie będzie można posłuchać Audioteki, pojawił się jeden z moich rozmówców, który początkowo był nieufny, do tego stopnia, że nie chciał powiedzieć, jak się nazywa. Teraz pomógł mi powiesić plakaty, co miało dla mnie znaczenie aż symboliczne, i przyznał , że sąsiedzi, z którymi rozmawiał, doceniają, że te nasze akcje nie zaburzały spokoju mieszkańców, że byliśmy „subtelni i nieinwazyjni”. I powiedział jeszcze, że poszedł do administracji spółdzielni i że zaczął rozmawiać z pracownikami i ludźmi z rady osiedla. Przyznał, że znajdzie się tam kilka osób, z którymi warto porozmawiać o przyszłości tych zabudowań, o tym jak je konserwować i jak on mógłby pomóc wykorzystując swoje doświadczenie w biurze projektowym. I że może się tak zdarzyć, że wspólnie coś dobrego tu razem zrobią.
To sukces. Gdyby nie projekt z Muzeum Sztuki Nowoczesnej i drążenie tematu, nie zainteresowałaby się pani tym osiedlem i nie przyczyniła do zmian, które być może będą.
P.P.: – Prawdopodobnie pojawiłby się tutaj ktoś inny. Osiedle Słowackiego cieszy się sporym zainteresowaniem. Temat spadku po PRL czy architektury modernistów wraca. Poza tym jest to takie dziedzictwo, z którym nie wiadomo co zrobić, za młode, żeby znaleźć się w rejestrze zabytków, stworzone w czasach, które nie są łatwe w ocenie. Do tego architekt utopista.
Miałam sporą frajdę z pracy tutaj i ponownego odkrywania tej okolicy. Znałam osiedle z dzieciństwa. Chodziłam do szkoły podstawowej przy ulicy Wajdeloty. Po lekcjach spacerowaliśmy po osiedlowych alejkach. Pamiętam, że ta przestrzeń była dla nas jak rzeczywistość po drugiej stronie lustra. Ta zieleń wyglądała jak tajemniczy ogród, bo była nieuporządkowana, dzika, zwłaszcza krzaki wokół amfiteatru, no i cały pomysł na amfiteatr wydawał się kosmiczny. Chodziliśmy wzdłuż bloków, oglądaliśmy te balkony, które mają nieregularny rytm, te małe nadbudówki jaskółki, które kiedyś były studiami artystycznymi. Teraz tam będą mieszkania socjalne. Mijaliśmy po drodze to przedszkole, które wygląda, jakby było z Alicji w Krainie Czarów po zjedzeniu ciasteczka. I ta przedziwna architektura placów zabaw. To działało na naszą wyobraźnie i jako nastolatkowie zadawaliśmy sobie pytanie, kto to wymyślił i po co.
Chciałaby pani tam mieszkać?
P.P.: – [śmiech] Nie. Ze względu na mały metraż. Teraz mam porównywalny, mieszkając na Osiedlu Piastowskim. Ale rodzina mi się powiększa. Przede mną projekt mama.