Konferencje TED przyciągają tysiące widzów na sale, miliony przed monitory. TED może pochwalić się też wielkimi nazwiskami prelegentów, a wystąpienie na głównej konferencji jest niejednokrotnie nobilitacją. Inicjatywa systematycznie pracuje na swoją renomę również w Polsce.
O co chodzi? Już odpowiadamy - ma być krótko, do rzeczy i na ciekawy temat. Wykłady, które pojawiają się na konferencjach nie mogą przekraczać czasu 18 minut. Często bywają krótsze - do historii przeszło czterominutowe wystąpienie guru psychologii, Filipa Zimbardo, który pomstował na intelektualny kryzys męskości. Wszystko jednak było oparte na badaniach naukowych. Właśnie to jest dużym atutem wielu wykładów, które są zarówno lekkie, jak i akademickie. Wystąpienia są filmowane, a potem umieszczane między innymi na serwisie YouTube'a. Globalny sukces zależy od globalnego zasięgu. Konferencje organizowane są na całym świecie. Poza główną edycją TED firmuje swoją marką również wydarzenia TEDx, które może zorganizować każdy, kto przejdzie proces weryfikacyjny i dostanie licencję. Jedna z tych licencji jest w Lublinie, który przygotowuje się na listopadową konferencję pod hasłem "Behind the stories". A wcześniej, bo 26 września, mniejsze wydarzenie TEDxLublin Salon. O tym, jak to się robi, porozmawialiśmy z Aleksandrą Jasińską, współorganizującą wydarzenia.
Lublin.ngo.pl: - Obecnie idea konferencji TED jest dość popularna, jednak niewiele osób wie chyba, z czego to się wszystko wzięło.
Aleksandra Jasińska: - Sam "główny" TED to dwie światowe konferencje, które odbywają się dwa razy do roku w Stanach Zjednoczonych oraz wymiennie w Brazylii i Kanadzie. Tam pojawiają się mądre głowy tego świata i wypowiadają się w formie krótkich wykładów na tematy ważne dla świata i ich samych. Na przykład Al Gore czy Bill Gates. Na samym początku chodziło o rozwinięcie skrótu - Technologia, Edukacja i Design. Idea nie jest nowa, wszystko powstało w 1984 roku. Z biegiem czasu zaczęły się pojawiać tematy dość dalekie od tych podstaw, do których jednak teraz się wraca. Wszystkie wystąpienia są nagrywane i wrzucane do Internetu. Podobnie działają konferencje TEDx, chodzi tutaj jedynie o lokalną licencję.
W przypadku tych wydarzeń w oczy rzuca się dopisek, że to wydarzenie organizowane niezależnie. Czy to oznacza, że nie mają Państwo nic wspólnego z "głównym" TED-em?
A.J.: - Władze TED-a dość mocno nas pilnują. Dają nam też wsparcie, nie tylko markę i rozpoznawalność. Musimy się przez to trzymać pewnych standardów. Pierwsze wydarzenia robi się do stu osób. Przy wydarzeniach powyżej stu osób trzeba wystąpić o licencję wyższego stopnia i uczestniczyć w jednej z głównych konferencji. Jest w Polsce kilka "dużych" licencji, nasza była trzecia. W tym roku wpuszczamy na salę około 400 osób, choć można i więcej. Warszawa zaprasza 1000 gości, choć wtedy to trochę traci klimat. Tematyka i prelegenci muszą być wcześniej zgłoszone centrali. Ona może też wydawać opinie na temat poszczególnych wystąpień. Bywa, że się przyczepią. Są też pewne ograniczenia jeśli chodzi o pojawianie się na różnego rodzaju innych wydarzeniach, jak również o dopuszczalnych sponsorów.
Ideas worth spreading - to hasło towarzyszące TED-owi. Pomysły, które warto szerzyć, jak one wyglądają w Państwa przypadku? Zauważyłem, że bywa bardzo lokalnie. To celowe?
A.J.: - To jest bardzo celowe. Te regionalne edycje powinny przynajmniej częściowo działać lokalnie. Tak samo jeśli chodzi o sponsorów - łatwiej jest w ten sposób wypracować model współpracy, który wygląda zupełnie inaczej. Nie chodzi o prosty projekt typu "My wam logo - Wy nam kasę". W ten sposób zorganizowaliśmy dla jednego z partnerów hackaton, czyli maraton programowania, podczas którego znalazł dla siebie pracowników. Co roku też staramy się o patronat Prezydenta Lublina, który tym razem też dostaliśmy. Ta lokalność jest spowodowana też specyfiką naszych słuchaczy - ci, którzy przychodzą, by zobaczyć konferencję na żywo, są zazwyczaj mieszkańcami Lublina. I właśnie dzięki temu te dwie grupy - widzowie i prelegenci - mogą nawzajem na siebie wpływać, zachodzi synergia, nawiązują współpracę. Oczywiście zdarzają się też nośne nazwiska spoza miasta, które zapełniają salę, ale proporcje to przynajmniej pół na pół.
Pojawia się też krytyka wobec wykładów TED-a, że niektóre są trochę o wszystkim i o niczym: "5 sposobów na zmianę świata". Albo "Bono mówi, jak pozbyć się biedy". Ta lokalność ciekawie Państwa wyróżnia, u Państwa nie ma Bono.
A.J.: - Tak byśmy chcieli działać, choć chętnie zapraszalibyśmy też więcej osób spoza Lublina. Ale to zależy też od tego, jak się współpracuje z prelegentami. Z częścią prelegentów pracujemy mniej więcej od marca, przygotowania są naprawdę trudne, to są miesiące ciężkiej pracy.
Czyli to nie jest tak, że ktoś wychodzi i mówi, co mu się wydaje?
A.J.: - Nie wiem, jak jest przy innych TED-ach. Ale u nas prelegenci są dokładnie sprawdzani. Nawet jeśli to jest Łukasz Jakóbiak, Jacek Walkiewicz. Wszyscy muszą się przygotować, zrobić skrypt, nagrać krótkie wideo na komórkę.
Czyli nawet jakby przyszedł Bono, to musiałby u Państwa nagrać takie demo?
A.J.: - Nie byłoby mu to przepuszczone. Poza tym na pewno przy wielu mniej doświadczonych osobach to jest pomocne. Często też wystąpienie, które urywa głowę na próbach, przez stres robi się trochę okrojone. To jest jednak naturalne. Ale tutaj nie ma przypadkowości, przygotowujemy się bardzo dokładnie.
Kto wystąpił u Państwa do tej pory i jakie są plany? No bo prace nad kolejną główną edycją TEDxLublin trwają?
A.J.: - To będzie 21 listopada, ale jeszcze nic nie powiem.
Tak się spodziewałem, ale cóż, warto próbować!
A.J.: - Dwudziestego szóstego września, po mniejszym, edukacyjnym wydarzeniu TEDxLublin Salon ogłosimy pierwsze nazwiska. A jeśli chodzi o te nazwiska, które do tej pory mieliśmy, na pierwszym wydarzeniu byli Jacek Walkiewicz, Ania Lichota i Paweł Tkaczyk. Druga edycja była bardzo lubelska - Paweł Typiak, Monika Butryn, Orest Tabaka... Staramy się też prezentować ciekawe inicjatywy z regionu - Pieszy Lublin, Migam.pl. I teraz, chyba mogę zdradzić, będzie pół na pół. I bardzo ciekawie.
Widzowie przychodzą głównie na gwiazdy YouTube'a?
A.J.: - Jest bardzo różnie. Przed rokiem wiadomo było, że sporo osób przyjdzie na Łukasza Jakóbiaka, którego wystąpienia są drogie. Jednak mimo napiętego grafiku zgodził się do nas przyjechać z wielkim zapałem i chęcią, bo jego marzeniem było wystąpienie na konferencji TED. Innych przyciągnął Wojciech Eichelberger. Ja z kolei czekałam na Sławka Łuczywko, który wtedy dostał duży grant na własny start-up, chodziło o aplikację dla osób niesłyszących. Nam zależy jednak przede wszystkim na tym, by te konferencje były miejscem spotkań. Na początku jest trudno, atmosfera bywa ciężka, ale staramy się to przełamywać. Robimy różne akcje, na przykład przyklejając pod siedzeniami karteczki z pytaniami, które każdy widz potem kieruje w stronę osoby siedzącej obok. To zawsze jest spuszczenie powietrza z tego balonu. I wszystkim wychodzi na dobre.