Czy teatr dla dzieci rocznych lub dwuletnich ma sens? Zainteresowanie przedstawieniami Fundacji Teatru Małego Widza, który od czerwca działa w Warszawie, pokazuje, że ma. Warunkiem jest jednak całkowite odejście od stereotypowego "teatrzyku dla dzieci" z kotarami, piosenkami i morałami. Tutaj najważniejsze są zmysły.
Dwa patyki, jeden aktor. A wokół niego grupka dwulatków, które przez pół godziny z niemal zapartym tchem i wypiekami na twarzy wpatrują się w mężczyznę. Podobnie jest z dorosłymi, którzy także obserwują spektakl, a po jego zakończeniu czują, że – nie wiedzieć czemu – łzy im płyną po policzkach.
Bolońskie inspiracje
Takiej magi doświadczają uczestnicy międzynarodowego festiwalu teatralnego dla najmłodszych dzieci, który odbywa się co roku w Bolonii. Doświadczyła jej także Agnieszka Czekierda, aktorka warszawskiego Teatru Konsekwentnego, która postanowiła stworzyć w stolicy teatr dla najnajów, czyli najmłodszych dzieci. W repertuarze jej Teatru Małego Widza są propozycje nawet dla roczniaków.
– Lubię się rozwijać, a teatr dla dzieci był obszarem niezbadanym dla mnie jako artystki. Chciałam zaproponować coś nowego. Szukałam inspiracji i w ten sposób trafiłam na festiwal w Bolonii – opowiada Agnieszka. Spędziła tam 10 dni, podczas których poznawała środowisko aktorów, brała udział w warsztatach i dyskusjach, ale przede wszystkim widziała ponad 30 spektakli przygotowanych dla dzieci w wieku od 0 do 6 lat.
– Połowa tej publiczności jest niedostrzegana przez polskie teatry – zauważa aktorka. – Bolońskie doświadczenie zupełnie przewartościowało moje myślenie o teatrze dla dzieci. Do tej pory kształtowało je to, co sama pamiętałam z dzieciństwa i to, co serwowano znajomym mi dzieciom.
Spektakle prezentowane na festiwalu były kompletnie inne: dziecko traktowano tam jak partnera.
– Nie mówi się wprost, zostawia się, jak najwięcej miejsca na działanie dziecięcej wyobraźni, nie powtarza się cztery razy morału, bo dzieci nie są głupie – opowiada Agnieszka Czekierda. – Przedstawienia mają zazwyczaj formę monodramów, są proste, ale nie prostackie. Bez rozbudowanej scenografii i fabuły. Nie dotyczą wielkich problemów filozoficznych, ale mówią o rzeczywistości tych małych dzieci, które dopiero poznają świat i dla nich każda, najmniejsza i z pozoru błaha sprawa jest wielkim odkryciem.
Taki teatr Agnieszka postanowiła robić w Warszawie.
Zacząć od żłobka
– To było duże wyzwanie. Jak ocenić gusta dzieci? A może raczej kierować się gustami rodziców, którzy zapłacą za bilet? – opowiada o swoich dylematach. Idąc za radą Roberta Frabettiego, znanego w branży nauczyciela aktorów grających dla najnajów, postanowiła pójść do… żłobka.
Zgłosiła się do Zespołu Żłobków Miasta Warszawy. Trafiła tam na bardzo przychylne osoby, które z kolei skierowały ją do żłobków otwartych na różne niecodzienne inicjatywy.
– Mogłam tam przychodzić i bawić się z dziećmi. W ten sposób poznawałam ich sposoby komunikowania się, ich język, uczyłam się co je śmieszy, a co straszy – wspomina Agnieszka. W czasie tych zabaw nie tylko trenowała swój nowy warsztat aktorski, ale także wymyślała, improwizowała przyszłe przedstawienia.
– Tak powstało „Rozplatanie tęczy” – mówi aktorka. – To jest spektakl o kolorach. Dla dzieci rocznych czy dwuletnich kolory są wielką magią. Niby banalna rzecz – pokolorowanie wody farbą, a wywołuje niewyobrażalne emocje. Poliki i uszy purpurowieją, dzieci wstają i nie mogą usiedzieć w jednym miejscu.
Buziak zamiast owacji
W teatrze dla najnajów najważniejsze są zmysły. Dziecko chłonie świat całym sobą, fascynujące są dla niego wszystkie rzeczy, które widzi po raz pierwszy. Dzięki temu aktorom udaje się utrzymać ich uwagę przez cały spektakl, który trwa pół godziny.
– Skupiamy się na jednej czynności, potem powoli przechodzimy do następnej. Nie ma głośniej muzyki. Dzieci mają zapewniony komfort i bezpieczeństwo. Nie muszą zadzierać głowy do góry, bo aktor gra na linii ich wzroku – opowiada Agnieszka.
Po przedstawieniu nie ma gromkich braw, ale jest czas na zabawę, która najczęściej przeobraża się we wspólne niszczenie scenografii.
– Staram się z każdym dzieckiem chociaż chwilkę porozmawiać. Niektóre tylko podchodzą, patrzą, dotykają przedmiotów. Ale są i takie, które się do mnie przytulają, czy dają mi buziaki. W ten sposób wyrażają, że im się podobało, że są szczęśliwe. To są moje owacje – śmieje się Agnieszka.
Kosztowna kameralność
Teatr Małego Widza jest fundacją. Organizacja powstała w 2010 r., ale działa właściwie od czerwca tego roku. Zespół stanowi 5 osób oraz rzesza wolontariuszy, którzy pomagają przede wszystkim w informowaniu o przestawieniach.
Spektakle są odpłatne, a bilety kosztują od 40 do 60 zł dla każdego widza zasiadającego na widowni. Biorąc pod uwagę, że z małym dzieckiem zawsze musi przyjść opiekun – udział w przedstawieniu to nie mały wydatek.
– Jako mała i młoda organizacja nie mamy szans na poważne dotacje, dlatego nasze przedstawienia są odpłatne. A ponieważ jest to jednak teatr kameralny (miejsc na widowni jest 40) i ta kameralność jest jednym z jego istotnych elementów, stąd takie koszty – wyjaśnia Agnieszka Czekierda. – Ale to też motywuje mnie, aby dawać moim widzom przedstawienia najwyższej jakości.
Dla domów dziecka, dla żłobków
Stara się także, aby ta jakość była dostępna nie tylko dla ograniczonej grupy dzieci. Nawiązała m.in. kontakt z kilkoma domami dziecka i za darmo zaprasza małe grupy dzieci z tych placówek na swoje przedstawienia.
– Nie są to spektakle zamknięte tylko dla nich, jak to się zazwyczaj dzieje. W naszym teatrze dzieci z domów dziecka siedzą na widowni obok tych, które przychodzą z rodzicami. Traktujemy je tak samo – wyjaśnia Agnieszka. – To wynika z mojej wewnętrznej potrzeby. Zdaję sobie sprawę, że dzieci z tych placówek nigdy nie miałyby okazji wziąć udziału w takim spektaklu.
Fundacja nadal współpracuje z Zespołem Żłobków Miasta Warszawy. Za możliwość pracy z dziećmi ze stołecznych żłobków Agnieszka i jej zespół zobowiązali się do dawania w tych palcówkach bezpłatnych przedstawień. Nie chcą jednak ograniczać tej współpracy tylko do „wymiany usług”.
Takie mam marzenie
– To, co dzieje się w edukacji teatralnej najmłodszych mnie po prostu boli – mówi aktorka. – Jest cała masa niedobrych rzeczy, które się serwuje dzieciom. Powstało mnóstwo różnych agencji, grup, którym się wydaje, że wystarczy się przebrać w kolorowe ciuchy, ustawić kotarę, zaśpiewać kilka piosenek, opowiedzieć bajkę i już mamy przedstawienie dla dzieci. Oferują spektakle nieszczególnej wartości i rzadko dopasowane do percepcji małych dzieci.
Placówki przedszkolne i żłobki są dla nich łatwym łupem. Przede wszystkim dlatego, że nie ma praktycznie żadnej alternatywy.
– Rzeczywiście dobrych jakościowo propozycji dla najmłodszych dzieci nie jest wiele, ale zaczynają się pojawiać. Chcę je zebrać, uzupełnić o brakujące elementy i stworzyć dla przedszkoli i żłobków program z prawdziwego zdarzenia – mówi Agnieszka Czekierda. – Dać im materiał, który będzie wartościowy, ponieważ będzie się składał z przedstawień posiadających certyfikaty Polskiego Ośrodka Międzynarodowego Stowarzyszenia Teatrów dla Dzieci i Młodzieży ASSITEJ. Zamiast narzekać, postanowiłam zmienić edukację teatralną najmłodszych. Takie mam marzenie.
Źródło: inf. własna (ngo.pl)