Przeglądarka Internet Explorer, której używasz, uniemożliwia skorzystanie z większości funkcji portalu ngo.pl.
Aby mieć dostęp do wszystkich funkcji portalu ngo.pl, zmień przeglądarkę na inną (np. Chrome, Firefox, Safari, Opera, Edge).
Spółdzielnie socjalne, mimo szumnych zapowiedzi, lepiej prezentują się na papierze niż w rzeczywistości.
Spółdzielnie socjalne miały powstawać dla tych, którzy mają
niewielkie szanse na „normalne” zatrudnienie. Idea jest
następująca: jeśli osobom wykluczonym społecznie (np. z powodu
wieku, długotrwałego bezrobocia czy braku wykształcenia) stworzy
się korzystne warunki do prowadzenia działalności gospodarczej, to
ci, którzy naprawdę będą chcieli, odbiją się od dna.
Niestety, praktyczna realizacja tej idei napotyka wiele przeszkód. Spółdzielnie nie dają sobie rady na rynku, a ich kłopoty zniechęcają wielu potencjalnych członków już na etapie rejestrowania działalności.
Kiepskie prawo, ale prawo...
Podstawą prawną spółdzielni są Ustawa o spółdzielniach socjalnych, która obowiązuje od 6 lipca 2006 oraz Prawo spółdzielcze z 1982 r. Ta pierwsza, której uchwalenie poprzedziła długa walka, oceniana jest niejednoznacznie. Powszechne jest odczucie, że choć porządkuje pewne sprawy i rozwiązuje część problemów, wiele zostało po staremu.
Często krytykowany jest sposób wspierania nowych spółdzielni. Ich założyciele i członkowie mogą starać się o dofinansowanie ze środków publicznych. Ci pierwsi mogą ubiegać się o sumę nie większą niż 300 % przeciętnego miesięcznego wynagrodzenia, przystępujący do spółdzielni już istniejącej – o 200 %. Pojawiają się głosy, że dotacje są zbyt niskie, m.in. skazując spółdzielnie socjalne na wykonywanie jedynie prostych prac. Na dodatek środki są mniejsze niż te, które z urzędów pracy otrzymują osoby chcące zająć się „normalnym” biznesem (mogą otrzymać 12 tys. zł), ale wiążą się z większymi rygorami – w przypadku likwidacji spółdzielni przed upływem roku pieniądze trzeba zwrócić z odsetkami.
Nie ma na rozruch
Powszechnie wskazuje się też brak mechanizmów, pozwalających spółdzielniom zdobywać środki na bieżącą działalność – dotacja z Urzędu Pracy rozchodzi się bowiem bardzo szybko. Dobrze to podsumowała na łamach prasy Jolanta Nowakowska, wiceprezes Spółdzielni Socjalnej „Będą” w Będzinie: „Dali nam wędkę, ale bez żyłki i haczyka. W żadnym z tych przepisów, na których się opieraliśmy (a jest to kilka kilogramów papieru) nie napisano, skąd takie spółdzielnie, zakładane przez bezrobotnych biedaków, bezdomnych, żyjących często całe lata na garnuszku pomocy społecznej, mają wziąć środki obrotowe na to, żeby rozkręcić biznes”.
– Banki nie udzielą żadnego kredytu nowopowstałej spółdzielni, zresztą większość banków nie wyraża nawet zgody na założenie im konta! – dodaje Jan Brzost, który przez pół roku próbował założyć spółdzielnię.
– Spółdzielnie socjalne są dla bogaczy, a nie dla osób zarejestrowanych w PUP... – komentuje Anna Wójcik z grupy inicjatywnej spółdzielni z Jaworzna.
Spółdzielczość uPUPiona
Wadliwe przepisy to tylko część problemów. Wiele samorządów i urzędów pracy na różne sposoby pomaga spółdzielniom. Gminy mają prawo zlecać im pewne zadania w zakresie m.in. pomocy społecznej czy ochrony środowiska. Spółdzielnie, tak jak organizacje pożytku publicznego, mogą też otrzymywać bezpłatnie lokale na działalność – wszystko to zależy od dobrej woli samorządu. Niestety, równie często – a nawet częściej – spotykają się one na poziomie lokalnym z brakiem wsparcia.
– W PUP w Białymstoku odsyłano mnie z pokoju do pokoju i czułem się tam jak jedyny, który coś wie o spółdzielniach socjalnych... W końcu trafiłem do naczelniczki, która powiedziała, że popiera pomysł, ale muszę najpierw z wyprzedzeniem zarezerwować pieniądze, bo oni mogą je przeznaczyć na inne cele – opowiada Marcin Wawrzyn.
Traktują surowo
Ponadto urzędy oskarżane są o to, że w najbardziej restrykcyjny sposób stosują przepisy o przydzielaniu jednorazowych dotacji dla zakładających spółdzielnie. Szczególnie krytykowana jest praktyka żądania od spółdzielców listy poręczycieli dotacji (choć ustawa tego nie wymaga), co w przypadku osób wykluczonych stanowi często kolosalną barierę.
– My z poręczycielami nie mieliśmy kłopotu, bo poręczali członkowie naszych rodzin. Jednak są osoby, które nie mają rodzin i nie mają poręczycieli i wtedy jest problem – opowiada Łukasz Konieczny, prezes Spółdzielni Socjalnej "Alternatywa" z Gostynia.
Urzędnikom zarzuca się także, iż źle rozumieją samą ideę spółdzielczości. Tak uważa grupa z Białegostoku, której nie udało się stworzyć dla siebie miejsc pracy.
– Część z nas miała pracę na umowę zlecenie lub o dzieło, część studiowała, ktoś był bezrobotny. Próbowaliśmy założyć spółdzielnię, ale okazało się, że chyba musielibyśmy być bezrobotnymi alkoholikami z wielodzietnych rodzin, najlepiej z jakimś wyrokiem na karku – wspomina M. Wawrzyn.
Poza tym to starosta powiatowy decyduje o przydzieleniu pieniędzy na założenie spółdzielni. Robi to na podstawie sformułowanych przez siebie warunków. Dlatego w niektórych miejscach założenie spółdzielni jest trudniejsze niż w innych.
Nie tylko System jest winny
Niektórzy spółdzielcy skarżą się, że próbowali zainteresować swoją działalnością lokalne organizacje pozarządowe, ale te nie odpowiadają. Często interesuje je najwyżej organizacja szkoleń, jeśli otrzymają na to środki z jakiegoś projektu. Tymczasem pomoc z ich strony jest dla wielu inicjatyw po prostu niezbędna.
Spółdzielcy uważają, że duża część działań „wspierających”, jak np. szkolenia, pomaga im w niewielkich stopniu.
– Państwo czy organizacje pozarządowe powinny mniej pieniędzy wydawać na konferencje, szkolenia czy wykłady, a skupić się na faktycznym wsparciu spółdzielczości socjalnej. Na teorii ekonomii społecznej nieźle można zarobić... Ale zazwyczaj z tej teorii niewiele wynika dla samych spółdzielni – mówi prezes "Alternatywy".
Zbyt dużym uproszczeniem byłoby stwierdzenie, że niedoszli spółdzielcy i upadłe spółdzielnie są wyłącznie ofiarami niedopracowanego systemu wspierania ekonomii społecznej, który kusi nierealnymi obietnicami. Choć spółdzielnie potrzebują wsparcia, na dłuższą metę o sukcesie decydują kwalifikacje i żyłka biznesowa jej członków. Aby spółdzielnie miały szanse odnieść sukces na rynku, muszą opierać się na jego realistycznej ocenie i oferować produkt, na który jest zapotrzebowanie. Tak, jak inne podmioty gospodarcze, muszą po prostu znaleźć własną niszę. Pocieszające jest, że są takie, którymi niezbyt interesuje się silna konkurencja, np. usługi socjalne dla osób starszych i dzieci.
Czekają na zlecenia
Wsparcie przyznawane na założenie spółdzielni wcale nie jest małe, raczej dostosowane do naszych realiów.
– Jak ktoś ma dobry pomysł na działalność spółdzielni i uzyska np. 5 jednorazowych dotacji, czyli ok. 35 tys. zł, to powinno wystarczyć na rozpoczęcie pracy – mówi Łukasz Konieczny.
Kluczowe jest co innego.
– Dla spółdzielni najważniejsze są zlecenia i każdy, kto zamawia u nas koszulki czy czapki z nadrukami wspomaga naszą działalność. Pieniądze pochodzące np. z grantów, są potrzebne, jednak obecnie chcemy po prostu jak najwięcej produkować – deklaruje Ł. Konieczny.
Wielu spółdzielców ma podobne podejście. Przekonują, że nie oczekują od nikogo pieniędzy, w każdym razie nie „za nic”. Dużym wsparciem byłyby dla nich zlecenia np. od samorządu na dostarczanie produktów i usług. W większości nie oczekują cudów. Chcą, żeby stworzono system, w którym ludzie przedsiębiorczy będą mogli sami na siebie zarabiać – nawet, jeśli mają bardzo utrudniony start.
***
Skrót artykułu, który ukazał się w Magazynie „Obywatel” nr 6/2006 (32). Więcej informacji o piśmie: www.obywatel.org.pl. Skrót, za zgodą Autora – redakcja gazety ngo.pl.
***
Artykuł jest publikowany w ramach projektu „W poszukiwaniu polskiego modelu ekonomii społecznej”.
Niestety, praktyczna realizacja tej idei napotyka wiele przeszkód. Spółdzielnie nie dają sobie rady na rynku, a ich kłopoty zniechęcają wielu potencjalnych członków już na etapie rejestrowania działalności.
Kiepskie prawo, ale prawo...
Podstawą prawną spółdzielni są Ustawa o spółdzielniach socjalnych, która obowiązuje od 6 lipca 2006 oraz Prawo spółdzielcze z 1982 r. Ta pierwsza, której uchwalenie poprzedziła długa walka, oceniana jest niejednoznacznie. Powszechne jest odczucie, że choć porządkuje pewne sprawy i rozwiązuje część problemów, wiele zostało po staremu.
Często krytykowany jest sposób wspierania nowych spółdzielni. Ich założyciele i członkowie mogą starać się o dofinansowanie ze środków publicznych. Ci pierwsi mogą ubiegać się o sumę nie większą niż 300 % przeciętnego miesięcznego wynagrodzenia, przystępujący do spółdzielni już istniejącej – o 200 %. Pojawiają się głosy, że dotacje są zbyt niskie, m.in. skazując spółdzielnie socjalne na wykonywanie jedynie prostych prac. Na dodatek środki są mniejsze niż te, które z urzędów pracy otrzymują osoby chcące zająć się „normalnym” biznesem (mogą otrzymać 12 tys. zł), ale wiążą się z większymi rygorami – w przypadku likwidacji spółdzielni przed upływem roku pieniądze trzeba zwrócić z odsetkami.
Nie ma na rozruch
Powszechnie wskazuje się też brak mechanizmów, pozwalających spółdzielniom zdobywać środki na bieżącą działalność – dotacja z Urzędu Pracy rozchodzi się bowiem bardzo szybko. Dobrze to podsumowała na łamach prasy Jolanta Nowakowska, wiceprezes Spółdzielni Socjalnej „Będą” w Będzinie: „Dali nam wędkę, ale bez żyłki i haczyka. W żadnym z tych przepisów, na których się opieraliśmy (a jest to kilka kilogramów papieru) nie napisano, skąd takie spółdzielnie, zakładane przez bezrobotnych biedaków, bezdomnych, żyjących często całe lata na garnuszku pomocy społecznej, mają wziąć środki obrotowe na to, żeby rozkręcić biznes”.
– Banki nie udzielą żadnego kredytu nowopowstałej spółdzielni, zresztą większość banków nie wyraża nawet zgody na założenie im konta! – dodaje Jan Brzost, który przez pół roku próbował założyć spółdzielnię.
– Spółdzielnie socjalne są dla bogaczy, a nie dla osób zarejestrowanych w PUP... – komentuje Anna Wójcik z grupy inicjatywnej spółdzielni z Jaworzna.
Spółdzielczość uPUPiona
Wadliwe przepisy to tylko część problemów. Wiele samorządów i urzędów pracy na różne sposoby pomaga spółdzielniom. Gminy mają prawo zlecać im pewne zadania w zakresie m.in. pomocy społecznej czy ochrony środowiska. Spółdzielnie, tak jak organizacje pożytku publicznego, mogą też otrzymywać bezpłatnie lokale na działalność – wszystko to zależy od dobrej woli samorządu. Niestety, równie często – a nawet częściej – spotykają się one na poziomie lokalnym z brakiem wsparcia.
– W PUP w Białymstoku odsyłano mnie z pokoju do pokoju i czułem się tam jak jedyny, który coś wie o spółdzielniach socjalnych... W końcu trafiłem do naczelniczki, która powiedziała, że popiera pomysł, ale muszę najpierw z wyprzedzeniem zarezerwować pieniądze, bo oni mogą je przeznaczyć na inne cele – opowiada Marcin Wawrzyn.
Traktują surowo
Ponadto urzędy oskarżane są o to, że w najbardziej restrykcyjny sposób stosują przepisy o przydzielaniu jednorazowych dotacji dla zakładających spółdzielnie. Szczególnie krytykowana jest praktyka żądania od spółdzielców listy poręczycieli dotacji (choć ustawa tego nie wymaga), co w przypadku osób wykluczonych stanowi często kolosalną barierę.
– My z poręczycielami nie mieliśmy kłopotu, bo poręczali członkowie naszych rodzin. Jednak są osoby, które nie mają rodzin i nie mają poręczycieli i wtedy jest problem – opowiada Łukasz Konieczny, prezes Spółdzielni Socjalnej "Alternatywa" z Gostynia.
Urzędnikom zarzuca się także, iż źle rozumieją samą ideę spółdzielczości. Tak uważa grupa z Białegostoku, której nie udało się stworzyć dla siebie miejsc pracy.
– Część z nas miała pracę na umowę zlecenie lub o dzieło, część studiowała, ktoś był bezrobotny. Próbowaliśmy założyć spółdzielnię, ale okazało się, że chyba musielibyśmy być bezrobotnymi alkoholikami z wielodzietnych rodzin, najlepiej z jakimś wyrokiem na karku – wspomina M. Wawrzyn.
Poza tym to starosta powiatowy decyduje o przydzieleniu pieniędzy na założenie spółdzielni. Robi to na podstawie sformułowanych przez siebie warunków. Dlatego w niektórych miejscach założenie spółdzielni jest trudniejsze niż w innych.
Nie tylko System jest winny
Niektórzy spółdzielcy skarżą się, że próbowali zainteresować swoją działalnością lokalne organizacje pozarządowe, ale te nie odpowiadają. Często interesuje je najwyżej organizacja szkoleń, jeśli otrzymają na to środki z jakiegoś projektu. Tymczasem pomoc z ich strony jest dla wielu inicjatyw po prostu niezbędna.
Spółdzielcy uważają, że duża część działań „wspierających”, jak np. szkolenia, pomaga im w niewielkich stopniu.
– Państwo czy organizacje pozarządowe powinny mniej pieniędzy wydawać na konferencje, szkolenia czy wykłady, a skupić się na faktycznym wsparciu spółdzielczości socjalnej. Na teorii ekonomii społecznej nieźle można zarobić... Ale zazwyczaj z tej teorii niewiele wynika dla samych spółdzielni – mówi prezes "Alternatywy".
Zbyt dużym uproszczeniem byłoby stwierdzenie, że niedoszli spółdzielcy i upadłe spółdzielnie są wyłącznie ofiarami niedopracowanego systemu wspierania ekonomii społecznej, który kusi nierealnymi obietnicami. Choć spółdzielnie potrzebują wsparcia, na dłuższą metę o sukcesie decydują kwalifikacje i żyłka biznesowa jej członków. Aby spółdzielnie miały szanse odnieść sukces na rynku, muszą opierać się na jego realistycznej ocenie i oferować produkt, na który jest zapotrzebowanie. Tak, jak inne podmioty gospodarcze, muszą po prostu znaleźć własną niszę. Pocieszające jest, że są takie, którymi niezbyt interesuje się silna konkurencja, np. usługi socjalne dla osób starszych i dzieci.
Czekają na zlecenia
Wsparcie przyznawane na założenie spółdzielni wcale nie jest małe, raczej dostosowane do naszych realiów.
– Jak ktoś ma dobry pomysł na działalność spółdzielni i uzyska np. 5 jednorazowych dotacji, czyli ok. 35 tys. zł, to powinno wystarczyć na rozpoczęcie pracy – mówi Łukasz Konieczny.
Kluczowe jest co innego.
– Dla spółdzielni najważniejsze są zlecenia i każdy, kto zamawia u nas koszulki czy czapki z nadrukami wspomaga naszą działalność. Pieniądze pochodzące np. z grantów, są potrzebne, jednak obecnie chcemy po prostu jak najwięcej produkować – deklaruje Ł. Konieczny.
Wielu spółdzielców ma podobne podejście. Przekonują, że nie oczekują od nikogo pieniędzy, w każdym razie nie „za nic”. Dużym wsparciem byłyby dla nich zlecenia np. od samorządu na dostarczanie produktów i usług. W większości nie oczekują cudów. Chcą, żeby stworzono system, w którym ludzie przedsiębiorczy będą mogli sami na siebie zarabiać – nawet, jeśli mają bardzo utrudniony start.
***
Skrót artykułu, który ukazał się w Magazynie „Obywatel” nr 6/2006 (32). Więcej informacji o piśmie: www.obywatel.org.pl. Skrót, za zgodą Autora – redakcja gazety ngo.pl.
***
Artykuł jest publikowany w ramach projektu „W poszukiwaniu polskiego modelu ekonomii społecznej”.
Źródło: gazeta.ngo.pl
Teksty opublikowane na portalu prezentują wyłącznie poglądy ich Autorów i Autorek i nie należy ich utożsamiać z poglądami redakcji. Podobnie opinie, komentarze wyrażane w publikowanych artykułach nie odzwierciedlają poglądów redakcji i wydawcy, a mają charakter informacyjny.