Przeglądarka Internet Explorer, której używasz, uniemożliwia skorzystanie z większości funkcji portalu ngo.pl.
Aby mieć dostęp do wszystkich funkcji portalu ngo.pl, zmień przeglądarkę na inną (np. Chrome, Firefox, Safari, Opera, Edge).
Publicystyka
Tadeusz Rolke: Zadaj pytanie, a jest szansa, że dostaniesz to, czego szukasz
Łukasz Czapski, Towarzystwo Inicjatyw Twórczych "ę"
O podstawach warsztatu dokumentalisty, o głodzie informacji wizualnej w młodości i pierwszych impulsach, żeby przekazywać ją dalej, o tym, że czasem zdjęcie ratuje coś przed zniknięciem i o momentach wyboru, krótkiej chwili zastanowienia przy wizjerze z Tadeuszem Rolke, jednym z Mistrzów w projekcie "1/1 Mistrz i Uczeń", rozmawia Łukasz Czapski.
Łukasz Czapski: – Ma Pan wieloletnie doświadczenie jako pedagog. Nie jest Panu obca relacja Mistrz – Uczeń. Lubi Pan spotykać młodych twórców w takim modelu współpracy?
Tadeusz Rolke: – Tak. Niedawno miał premierę film Piotra Stasika “Dziennik z podróży”, który cały się opiera na takiej relacji między mną a nastoletnim, początkującym fotografem w trakcie wspólnej wyprawy camperem po Polsce. Zawsze wchodząc w tego typu relację mam nadzieję, że coś z tego zostanie. Jak wykładałem w szkole fotograficznej, czasem okazywało się, że grupa była mało aktywna. Dla mnie wystarczy, żeby nawet jedna osoba w grupie była aktywna, wchodziła w dialog ze mną, zadawała pytania – wtedy cała grupa na tym od razu zyskuje. Zawsze trzeba maksymalnie dużo wyciągać od nauczyciela. Jeśli po dwóch godzinach spotkania, panuje cisza na sali, to samemu wykładowcy jest głupio. Oczywiście jako nauczyciel mogę wskazać: „Teraz ty! Pytaj!”, ale to jest zawsze pewien rodzaj wymuszenia, który w twórczej edukacji nie służy najlepiej. Jeśli uczeń da sygnał, zada pytanie, to zawsze jest większa szansa, że dostanie to, czego szuka, a w najgorszym przypadku jest szansa na ciekawą rozmowę.
Lubi Pan uczyć młodszych fotografów?
T. R.: – Tak. To jest zawsze bardzo miłe, jak po paru latach podchodzi do mnie ktoś, kogo ja nie pamiętam i mówi, że siedem lat temu uczyłem go i przywołuje bardzo konkretne moje słowa. Niedawno na wernisażu podszedł do mnie dorosły już, poważny facet i mówi, że był za granicą w dobrej księgarni z albumami i znalazł album, który mu pokazywałem – Bettiny Rheims „I.N.R.I.”. On zawsze robił na moich uczniach duże wrażenie. Na nim też zrobił. Strasznie się ucieszył i kupił ten album teraz, żeby go znowu przestudiować, bo zapamiętał moją opowieść na temat tych zdjęć.
A czy Pan spotkał na swojej drodze jakiś ważnych Mistrzów, którzy Pana ukształtowali?
T. R.: – Nie takich, którzy mnie bezpośrednio uczyli. Ale zawsze starałem się oglądać dużo dobrych fotografii, na tyle na ile to było możliwe w PRL-u. Z tego wyciągałem wnioski. Nigdy to nie było jakieś konkretne nazwisko. Ale zawsze bardzo bliska była mi grupa fotografów zebranych wokół Magnum. Fotoreporterów, street photographers, zresztą nie znaliśmy jeszcze wtedy tej nazwy. Ciągnęło mnie w tym kierunku.
Młody twórca, z którym Pan się spotka będzie realizował projekt w lokalnej społeczności. Pan ma za sobą wiele projektów, w których wchodził Pan w interakcje z konkretnymi społecznościami. Co jest najważniejsze w budowaniu takiej relacji, w zaczynaniu takiego projektu?
T. R.: – Zawsze trzeba starać się jak najlepiej zaprezentować to miejsce. Zacząć od najniższego szczebla. Trzeba się dobrze przygotować zanim zacznie się robić jakiś konkretny temat w swojej przestrzeni życia. Trzeba zrobić porządny research. Ja będę czekał na to, co ta osoba chce mi powiedzieć na temat tamtych ludzi, tamtej przestrzeni. Będę ją namawiał, żeby wchodziła ludziom do domów, wchodziła w relacje z nimi. Nie tylko ze swoją rodziną i sąsiadami. Ważne, żeby przy tym zachować pewne zasady. Trzeba rozsiewać dobrą energię, być uśmiechniętym, grzecznym. Nie można być bezczelnym, wyniosłym ani zbyt płochliwym. Aparat trzeba mieć cały czas przy sobie, na widoku. Nie muszę wtedy mówić o tym, że przyszedłem zrobić parę zdjęć, bo od razu będzie wiadomo o co mi chodzi. Mogę wtedy zająć się prawdziwą rozmową, a nie tłumaczeniem powodów mojego przyjścia. Chodzi przecież o to, żeby poznać się z tymi ludźmi. A potem… Potem już się wie, kiedy zrobić pierwsze zdjęcie. To samo przyjdzie. Wyniknie z naturalnego rytmu bycia razem z tymi ludźmi, u nich, w ich przestrzeni.
A pamięta Pan swoje początki? Od czego się zaczęło? Skąd potrzeba, żeby zacząć robić zdjęcia?
T. R.: – Wszystko zaczęło się od oglądania zdjęć w gazetach. Z głodu informacji wizualnej. Fotografia w gazecie zawsze mnie interesowała. Jak byłem dzieckiem, w naszym domu codziennie był „Kurier Warszawski”. Potem ten głód informacji zaczął narastać. Jak skończyłem 10 lat i była już okupacja, oglądałem bardzo dużo niemieckich żołnierzy i niemieckich czołgów. Przyglądałem się im. Szybko zauważyłem jak różni są od armii polskiej. A obiecywano nam przecież, że nasza armia jest dużo lepsza, pobije Niemców i za chwilę będziemy w Berlinie. Chciałem wiedzieć więcej i zaczęliśmy z bratem zdobywać niemieckie pisma wojskowe, gdzie były raporty z frontu. Chciałem zrozumieć, co się tak naprawdę wokół nas dzieje.
Czyli już wtedy miał pan żyłkę dokumentalisty?
T. R.: – Tak. Najpierw był głód informacji. A potem okazało się, że po zdobyciu tej informacji rodzi się w człowieku chęć do przekazania jej dalej. Stało się dla mnie wręcz oczywiste kupno aparatu. Zacząłem od najniższych szczebli, czyli sfotografowałem stół w swoim domu, widok z mojego okna, a potem wyszedłem na ulicę i sfotografowałem mój dom z zewnątrz i tak dalej, i tak dalej. Czyli intuicyjnie zrobiłem wtedy podstawowe ćwiczenie, które daje się młodemu dokumentaliście – zacznij od swojego domu, od szczegółu do ogółu. Co jest przy twoim łóżku, co leży obok niego, jaki masz widok z okna, jak wygląda cały twój pokój, wyjdź z niego, co robią twoi rodzice w drugim pokoju, gdzie siedzi twoja siostra, wyjdź na podwórko, wyjdź na ulicę, wejdź na dach i sfotografuj swoją miejscowość. Ja zacząłem o stołu, potem posadziłem naszą gosposię z książką, potem wziąłem gosposię z sąsiedztwa i też posadziłem ją z książką, potem fotografowałem martwą naturę, widok z okna na okna sąsiadów w letni dzień, szczyt domu z naprzeciwka, przyjaciela przed naszym domem, a potem już zacząłem spacerować z aparatem po mieście, coraz bardziej naznaczonym wojną.
Czy aparat pozwala też w takiej sytuacji oswoić się z rzeczywistością? W Pana przypadku wtedy bardzo trudną i ciężką?
T. R.: – Tak, ale to jest niezależne od tego jaka jest rzeczywistość wokół nas. Zawsze chodzi przede wszystkim o te chwile zastanowienia, o momenty wyboru w wizjerze. Następuje wizualizacja samego pomysłu. W pewnym momencie decyzja o tym, co fotografuję stała się bardziej świadoma. Chociaż intuicja jest bardzo ważna w tym procesie.
Kiedy zaczął mieć Pan poczucie, że to na poważnie, że to nie tylko hobby, ale coś, czemu warto się poświęcić w całości?
T. R.: – Musiało to być dla mnie tak ważne i tak zauważalne na zewnątrz, że jest ważne, że moja mama opuszczając nasz dom, który był trafiony bombą, wśród niewielu rzeczy zabrała moje odbitki i aparat, bo mnie tam wtedy nie było. Na szczęście to były odbitki 6 x 9 i mieściły się w zwykłej kopercie. Czyli to znaczenie fotografii dla mnie zostało odczytane przez moja mamę. Ona widziała, jak się cieszyłem kupując aparat i widziała moje zaangażowanie. Do mnie ważność tych zdjęć dotarła, kiedy wróciłem pod koniec wojny i obejrzałem je po czasie. Już wtedy nabrały dla mnie wartości. Miałem na nich sfotografowany dom i nasze życie w nim, które już nie istniało. Było tam wiele rzeczy, które zniknęły, które zabrała wojna.
Zrealizował Pan wiele projektów. Kiedy się wie, że trafiło się na temat, za którym warto pójść? Czy to jest tylko intuicja, czy coś jeszcze?
T. R.: – Zjawiają się bodźce z zewnątrz. Kiedy wziąłem do ręki książkę Martina Bubera „Opowieści chasydów” i zacząłem ją czytać, to od razu pomyślałem, że z tym trzeba coś zrobić. Zacząłem zakreślać miejscowości, gdzie były ważne dla chasydów ośrodki, gdzie mieszkał ważny cadyk. Zafascynował mnie świat tych ludzi, ich mentalność, humor, codzienność – wszystko szalenie odległe od tego, w czym zostałem wychowany, religii katolickiej. Mój przyjaciel z Nowego Jorku – Jerzy Budziszewski, któremu opowiadałem o tej fascynacji, popchnął mnie, żebym wyruszył w drogę, za tymi miejscami. I tak zacząłem pracować nad tym projektem. To była ogromna i ważna przygoda, która zaczęła się od wielu impulsów. Część wynikała z moich zainteresowań i tego, co mnie drążyło, a część z przekonania, że to jest świetny materiał i że trzeba się spieszyć zanim to wszystko nie zniknie.
Z jakim typem młodego twórcy chciałby się Pan spotkać?
T. R.: – Chciałbym, żeby był ciekawy świata, zadawał pytania. I żeby czytał książki. To chyba dosyć konkretny rysopis.
Tadeusz Rolke - polski fotograf, w którego zdjęciach zapisane jest ponad sześćdziesiąt lat historii. Jego wczesne zdjęcia przedstawiają obraz zburzonej i odbudowywanej Warszawy w nowej, powojennej rzeczywistości komunistycznej. W swojej karierze tworzył reportaże, zdjęcia mody; publikował między innymi w “Stolicy”, “Ty i Ja”, “Przekroju” – w Polsce; w “Stern”, “Art”, “Der Spiegel” – w Niemczech.
W fotografii najważniejsza jest dla niego chwila, spontaniczność spojrzenia na zastaną sytuację oraz rejestrowanie rzeczywistości, w czym pozostaje bliski fotografii w wydaniu Henri Cartier-Bressona.
Od lat dziewięćdziesiątych pracuje nad cyklem zdjęć związanym z ośrodkami chasydzkimi w Polsce i na Ukrainie, wydanym jako „Tu byliśmy. Ostatnie ślady zaginionej kultury”.
W 2012 roku został nakręcony film dokumentalny o Tadeuszu Rolke „Dziennik z podróży” w reżyserii Piotra Stasika.
Obecnie, w Nowym Jorku na Brooklynie (Two Moon art house & cafe), można zobaczyć wystawę 2×15, wspólny projekt Tadeusza Rolke i młodego fotografa, Michała Gonickiego.
W fotografii najważniejsza jest dla niego chwila, spontaniczność spojrzenia na zastaną sytuację oraz rejestrowanie rzeczywistości, w czym pozostaje bliski fotografii w wydaniu Henri Cartier-Bressona.
Od lat dziewięćdziesiątych pracuje nad cyklem zdjęć związanym z ośrodkami chasydzkimi w Polsce i na Ukrainie, wydanym jako „Tu byliśmy. Ostatnie ślady zaginionej kultury”.
W 2012 roku został nakręcony film dokumentalny o Tadeuszu Rolke „Dziennik z podróży” w reżyserii Piotra Stasika.
Obecnie, w Nowym Jorku na Brooklynie (Two Moon art house & cafe), można zobaczyć wystawę 2×15, wspólny projekt Tadeusza Rolke i młodego fotografa, Michała Gonickiego.
Projekt 1/1 Mistrz i Uczeń to spotkanie 10 młodych twórców z całej Polski z 10 wyjątkowymi mentorami. To szansa na stworzenie autorskiego projektu artystycznego lub społeczno-kulturalnego pod okiem mistrza. Zapraszamy młodych twórców i animatorów kultury w wieku 18-35 lat, którzy mają pomysł na działanie artystyczne lub społeczno-kulturalne w dziedzinach: fotografia dokumentalna, film dokumentalny, design społeczny, projekty interdyscyplinarne, animacja kultury. Stworzyliśmy przestrzeń do wyjątkowego spotkania młodych ludzi z uznanymi artystami i animatorami, którzy dzielą się doświadczeniami i wspierają pracę nad autorskimi projektami. Mentoring to nasz pomysł na budowanie więzi społecznych opartych na dialogu. To pomysł na trochę lepszy świat. Zgłoszenia do 18 sierpnia 2013.
strona projektu: http://1na1.e.org.pl/
Źródło: Towarzystwo Inicjatyw Twórczych "ę"
Portal organizacji pozarządowych ngo.pl jest patronem medialnym tego wydarzenia.
Teksty opublikowane na portalu prezentują wyłącznie poglądy ich Autorów i Autorek i nie należy ich utożsamiać z poglądami redakcji. Podobnie opinie, komentarze wyrażane w publikowanych artykułach nie odzwierciedlają poglądów redakcji i wydawcy, a mają charakter informacyjny.