Wsparcie, jakiego pacjentom udzielają wolontariusze organizacji pozarządowych, jest doceniane zarówno przez samych chorych, jak i przez personel medyczny szpitala. I chociaż przełamanie oporów wymagało czasu, dziś współpraca kwitnie.
– Dzieciakom w szpitalu często jest smutno i ciężko bez rodziców. Pomyśleliśmy, że wspólne spotkania, czytanie książek, rozmowa i zabawa będą czymś cennym – mówi Małgorzata Nowak, koordynatorka projektu „Bajkowe Spotkania”, który wystartował w listopadzie ubiegłego roku. W jego ramach studenci różnych kierunków, głównie pedagogiki i psychologii, czytają na oddziałach dziecięcych książki, organizują zajęcia plastyczne i zabawy. Nie narzekają na współpracę z personelem medycznym, wręcz przeciwnie.
Ale szlak przecierali im inni.
Trudne początki
Fundacja „Dr Clown” działa od 1999 roku. Na początku nie było łatwo przekonać personelu do prowadzonych przez nią działań. Pierwszy był szpital na Marszałkowskiej (powszechnie znany jako szpital na Litewskiej). O ile jednak jego dyrektor był bardzo otwarty, o tyle personel medyczny z początku miał pewne obawy co do działalności Fundacji. – Nowe jest zawsze trudne do przyjęcia, zwłaszcza tak nowe jak my. Clown w szpitalu to jednak niecodzienne zjawisko – mówi Anna Mossakowska, warszawska pełnomocniczka Fundacji. – Ale obecnie, kiedy wchodzimy na oddział, wszyscy, w tym także personel medyczny, się cieszą. Dystans zniknął, jest nam już łatwo. Wymagało to jednak czasu.
Stolica wyróżnia się pod tym względem. – W innych miastach bywa gorzej, ale w Warszawie obecnie współpracuje się nam bardzo dobrze – dodaje. – Jeśli zmienia nam się grafik, to wystarczy, że o tym powiemy, nie musimy za każdym razem wypełniać kolejnych papierów.
W przypadku Fundacji „Mam Marzenie” współpraca z lekarzami zaczyna się w momencie kwalifikowania dziecka do programu. Niezbędna jest bowiem opinia lekarza o tym, czy stan zdrowia "marzyciela" pozwala na realizację jego planów. – Ten kontakt trwa cały czas – podkreśla Aleksandra Janczak, jedna z koordynatorek w Fundacji. – Spotykamy się z dużym otwarciem, lekarze i pielęgniarki bardzo nam pomagają – przekonuje. – Znają nas i wiedzą, co robimy. Czasem nawet sami zgłaszają dzieci do programu.
Fundacja spełnia dziecięce marzenia od niemal jedenastu lat. W samej Warszawie udaje się to rocznie w około stu przypadkach.
– Idea wolontariatu szpitalnego w Polsce nie była popularna. Kiedy zaczynaliśmy dziewięć lat temu naszą działalność, czekała nas gigantyczna praca do wykonania – wspomina natomiast Jolanta Łukasiak z Fundacji „Dobrze że jesteś”, której wolontariusze pełnią codzienne dyżury na oddziałach dla dorosłych. – Trzeba było przekonać personel medyczny, żeby zgodzili się wprowadzić do szpitala obcych ludzi, którzy będą pomagali pacjentom i wspierali ich w codziennych czynnościach.
Przełamanie oporu wymagało doprecyzowania roli wolontariusza na oddziale, tego, co robi, a czego nie – podkreślenia, że nie wchodzi on w żaden sposób w kompetencje pielęgniarek i lekarzy.
– Potrzebowaliśmy sporo czasu, by poprzez stukanie do kolejnych drzwi i determinację przekonać szpitale do dania nam szansy – opowiada Łukasiak. – Potem mogliśmy pokazać już namacalne rezultaty i dowody na to, że to, co robimy, nie szkodzi pacjentom, tylko pomaga. I faktycznie szala korzyści w końcu przeważyła wszelakie niepokoje.
Problem dotyczył zarówno świadomości – dziś już znacznie wyższej – że tego typu działalność jest potrzebna, jak i pokonania barier formalnych. Wejście wolontariuszy na każdy nowy oddział uruchamia bowiem lawinę dodatkowych, ale niezbędnych procedur.
Spotkania na korytarzu
Niekiedy problemem bywa nie tylko wstępne nastawienie, ale również brak informacji o powodach niektórych decyzji. – Próbowaliśmy zacząć odwiedzać kolejny oddział w szpitalu na Banacha i pomimo tego, że działamy w nim od ośmiu lat, a także pomimo wstępnej zgody, pojawiły się problemy. Jakiej natury? No właśnie sami nie wiemy. Stwierdzono, że nie jesteśmy tam potrzebni – wspomina Jolanta Łukasiak.
Ale to jednak rzadkość nawet w obrębie tej konkretnej placówki, z którą wciąż współpracuje wiele NGO-sów. – Staramy się nawiązać współpracę z jak największa liczbą organizacji – mówi Justyna Banaszczak, odpowiadają za kontakt z nimi w Warszawskim Szpitalu dla Dzieci przy ulicy Kopernika. – Przykładowo, tworzymy materiały plastyczne, obrazki z życia szpitala, kartki okolicznościowe. Od czasu do czasu przyjeżdża też do nas fundacja zrzeszająca aktorów ze spektaklami dla dzieci. Obecnie nie posiadamy świetlicy, ale nie przeszkadza to nam w organizacji różnych wydarzeń. Dzieci doskonale się bawią wszedzie.
Podobnie jest w szpitalu na Litewskiej, gdzie wolontariuszy „Bajkowych Spotkań” również ograniczają warunki lokalowe. Nie wynika to jednak ze złej woli przedstawicieli szpitala. Na onkologii nie ma po prostu świetlicy. „Bajkowe Spotkania” organizowane są więc na korytarzu.
– Organizujemy też różne akcje na Mikołajki czy Dzień Dziecka – mówi Aleksandra Janczak. Podobne inicjatywy podejmują również inne organizacje. W grudniu nie ma dnia, by coś nie działo się na dziecięcych oddziałach. Jeżeli przedstawiciele szpitala wskazują na coś, co można poprawić we współpracy z NGO-sami, to właśnie na to.
– Czasem zwracam się z prośbą do różnych organizacji czy instytucji, które chcą do nas przyjść w grudniu, przed świętami, że chcielibyśmy ich widzieć przez cały rok – mówi Justyna Banaszczak. – Grudzień jest bardzo intensywny, praktycznie codziennie moglibyśmy mieć gości. W ciągu roku pacjenci też potrzebują uwagi i dobrze byłoby organizować coś dla nich także w innych miesiącach – dodaje. Banaszczak opracowała ofertę dla osób chcących wesprzeć szpital, w której zawarła między innymi całą listę dni w roku, z okazji których można zorganizować wydarzenie lub rozdać prezenty dzieciom. W każdym miesiącu znajdzie się dobra okazja: Dzień Czekolady, Dzień Postaci z Bajek czy Dzień Dziecka.
Z tego też powodu tak istotna jest praca organizacji, które podejmują się stałych odwiedzin na szpitalnych oddziałach.
Po pierwsze, nie przeszkadzać
Taka działalność jednak wymaga podpisania odpowiedniej umowy o współpracy. Wszystkie organizacje, z którymi rozmawiałem, podpisują szczegółowe porozumienia z placówkami. Nic w tym dziwnego. Dzięki temu bezpieczeństwo zapewnione zostaje zarówno wolontariuszom, jak i szpitalowi. – Osoby wchodzące na oddział muszą być świadome zagrożeń, jakie wiążą się z przebywaniem w środowisku szpitalnym – mówi Justyna Banaszczak. – Mogą się przecież zarazić infekcją od chorego dziecka.
Niekiedy, wskutek nieprzestrzegania niektórych zapisów, współpraca może być rozwiązana. – Ze względu na to, że wolontariusze nie stawiali się na oddziale onkologii w Centrum Zdrowia Dziecka, nie informując o tym personelu szpitala, odebrano nam możliwość działania na tym oddziale – wspomina Małgorzata Nowak.
Zarówno z porozumień, jak i ze zdrowego rozsądku, wynika również prymat procedur medycznych nad działalnością organizacji. Wolontariusze „Bajkowych Spotkań” współpracują przede wszystkim z pielęgniarkami. Przyznają, że niekiedy trzeba się uzbroić w cierpliwość. Przed rozmową z wolontariuszem pierwszeństwo mają zawsze sprawy szpitalne, wobec czego na odpowiedź na pytanie, gdzie może wejść, niekiedy przychodzi mu poczekać.
Jak podkreśla Justyna Banaszczak, osoby z organizacji świetnie rozumieją konieczność dostosowania się do rytmu działania szpitali. – Jesteśmy gośćmi na oddziale i dobrze o tym wiemy – mówi Jolanta Łukasiak, a Małgorzata Nowak dodaje: – Ale kiedy już wszystko jest załatwione, pielęgniarki bardzo chętnie nam pomagają.
– Jasne, że musimy się dostosować – stwierdza Anna Mossakowska. – Ale bywa też tak, że pielęgniarki same nas wołają, żebyśmy towarzyszyli dzieciom w zabiegu, kiedy jest im na przykład zakładany wenflon, czego się boją.
Bo działalność wspomnianych organizacji ma często bardzo pozytywny wpływ zarówno na kondycję psychiczną pacjentów (czy to małych, czy dużych), jak również, co dzieje się nie bez związku, ich stan kliniczny. – Zależy nam na tym, by dzieci lepiej się czuły, miały lepszy humor – mówi Banaszczak. – To potrafi przynosić wymierne korzyści w procesie leczenia.
Potwierdza to również Aleksandra Janczak: – Spełnianie marzeń ma znaczenie dla stanu dzieci, czasem nawet jest pomocne w leczeniu. Lekarze patrzą więc na nas bardzo przychylnym okiem – przekonuje.
Pokonać obawy
W wielu placówkach za współpracę z organizacjami odpowiada rzecznik prasowy. – W Instytucie Matki i Dziecka bardzo prężnie działa biuro rzecznika, którego pracownicy mają genialny kontakt z organizacjami – mówi Anna Mossakowska. W szpitalach dziecięcych kontaktem z organizacjami zajmują się również często wychowawcy przyszpitalnych szkół. – W szpitalu na Niekłańskiej funkcjonuje natomiast genialna szkoła – dodaje. – Wychowawcy często pomagają nam rozeznać, które dzieci czego potrzebują.
Na pytanie, czy coś chciałaby dodać do naszej rozmowy, Justyna Banaszczak uśmiecha się: – Chciałabym podziękować. To, co robią różne organizacje, a przede wszystkim ludzie, naprawdę jest wspaniałe i doceniane, zarówno przez nas, jak i pacjentów i ich rodziców.
Jolanta Łukasiak dodaje: – Chciałabym apelować do jednostek medycznych, żeby się nie bały wpuszczać wolontariuszy na oddziały. Tym, co codziennie utwierdza nas w przekonaniu, że wybraliśmy właściwą drogę, są sygnały zwrotne od pacjentów i słowa skierowane w naszą stronę: „dobrze, że jesteście”. Moim pragnieniem jest to, żeby kolejne oddziały, jednostki czy instytucje medyczne otworzyły się na współpracę z naszą Fundacją. Warunki współpracy, szkolenia dla wolontariuszy i wzajemne relacje można uzgodnić co do najmniejszego detalu. A taka praca ma naprawdę głęboki sens i daje choremu na oddziale poczucie, że nie jest sam w swoim cierpieniu.
Pod tym apelem mogłyby się zapewne podpisać także inne organizacje zajmujące się wolontariatem na oddziałach. Szpitale zaś coraz lepiej słyszą ich głos.
Źródło: inf. własna (ngo.pl)