Teraz w warszawskich szkołach jest tak: ty masz ADHD, idź na nauczanie indywidualne, ty masz autyzm, to do szkoły specjalnej. Trwa stygmatyzowanie dzieci od małego - mówi Ilona Rzemieniuk, która razem z innymi rodzicami walczy, by ich dzieci mogły chodzić do zwykłych podstawówek.
Dziesięcioletni syn pani Ilony z Ursynowa choruje na zespół
Aspergera, odmianę autyzmu. Kiedy szukała szkoły dla niego,
zgłosiła się do 17 integracyjnych podstawówek. Odpowiedziała jedna
- aż w Falenicy. - Zdarza się, że tzw. trudne dzieci w wieku
dziesięciu lat mają za sobą już kilka szkół. Na Zachodzie zasadą
jest nauka w rejonie. Do placówek specjalistycznych dzieci chodzą w
szczególnych przypadkach - podkreśla Ilona Rzemieniuk.
Razem z dwiema innymi mamami ze stowarzyszenia Pomocy Dzieciom z
Ukrytymi Niepełnosprawnościami "Nie-Grzeczne Dzieci" przyszła na
ostatnią sesję Rady Warszawy. Na szyjach zawiesiły kartki:
"Wszystko jasne. Dostępność i jakość edukacji dla uczniów
niepełnosprawnych w Warszawie". - Miasto wymusza na nas
umieszczanie dzieci w klasach integracyjnych i specjalnych, a i tak
nie wystarcza w nich miejsc dla wszystkich - mówi Agnieszka
Dudzińska, mama Stasia z zespołem Aspergera.
Autystykiem jest też dziesięcioletni syn Beaty Jaszczur. Od jego
nauczycielki usłyszała, że najlepiej będzie, jeśli zabierze go na
warsztaty terapii zajęciowej. - Tam można się nauczyć, jak zrobić
kanapkę. Mój syn ma problemy z pisaniem i z matematyką. Czy to
oznacza, że nie nadaje się do szkoły? - pyta.
- Za uczniem z orzeczeniem o potrzebie specjalistycznego
kształcenia powinny iść pieniądze do rejonowej szkoły na jej
dostosowanie, na zajęcia z terapeutą - przypomina Agnieszka
Dudzińska. Podstawówka jej syna dostała dodatkowe dotacje dopiero,
kiedy ona wywalczyła je w urzędach. Nie wie jednak, jak duże.
Rodzice przeprowadzili własne śledztwo. Sprawdzili, że na
kształcenie niepełnosprawnych dzieci Ministerstwo Edukacji
Narodowej przekazało w tym roku urzędowi miasta ponad 90 mln zł.
Pani Agnieszka wyliczyła, że podstawówce jej syna należy się z tego
60 tys. zł. - Staś ma orzeczenie o potrzebie kształcenia
specjalnego, ale to nie oznacza, że nie poradzi sobie w szkole
ogólnodostępnej. Trzeba tylko stworzyć warunki, a na to potrzebne
są pieniądze - przekonuje.
Mamy obdzwoniły wszystkie podstawówki w Warszawie. W większości
dyrektorzy nie mogą zaoferować takim uczniom jak ich dzieci niczego
więcej ponad spotkanie z pedagogiem czy logopedą przez dwie godziny
w tygodniu. Jolanta Lipszyc, dyrektorka miejskiego biura edukacji,
zapewnia jednak, że w Warszawie "pieniądz idzie za uczniem". - O
podziale funduszy decydują władze dzielnic - mówi. Dodaje, że dziś
do szkół ogólnodostępnych chodzi 535 uczniów z orzeczeniami
lekarskimi.
- Rodzicom takich dzieci radzę, by posłali je do placówki
integracyjnej. Nie mam pieniędzy na dodatkowego nauczyciela do
opieki nad klasą - mówi Małgorzata Kwiatkowska, dyrektorka
podstawówki nr 303 przy Koncertowej. Andrzej Wyrozembski, naczelnik
wydziału oświaty i wychowania w Śródmieściu podlicza, że w zwykłej
szkole półtora etatu trzeba rozdysponować między pedagoga,
edukatora, psychologa. W placówce integracyjnej jest na to sześć
etatów.
Ilona Rzemieniuk odbiera telefony od rodziców innych
niepełnosprawnych dzieci. Skarżą się, że dyrektorzy pozbywają się
trudnych uczniów, urządzają castingi i wybierają tych, z którymi
nie będzie problemów. - Słyszę, że często protestują też rodzice
innych dzieci, kiedy do klasy trafia niepełnosprawny uczeń.
Źródło: Gazeta Wyborcza (Stołeczna)