Gdyby sparafrazować żartobliwą piosenkę Jerzego Stuhra, można by zanucić: żyć każdy może lepiej zamiast ciut gorzej, a poprawa wynika z działalności „Promyka”. Liczba organizacji pozarządowych, które w swoich celach mają pomoc osobom niepełnosprawnym jest niebagatelna. Nie brak ich w kraju ani w województwie, ani nawet w powiecie, takim jak szczycieński.
Nie każde jednak stowarzyszenie stawiane jest za wzór. Nie każde jest godne naśladowania. A „Promyk” jest. Bezwzględnie sobie na to zasłużył.
Szczycieński wzorzec dobrej roboty nosi bardzo długą nazwę: Stowarzyszenie Na Rzecz Pomocy Dzieciom i Młodzieży Niepełnosprawnej i Osób Pokrzywdzonych w Wyniku Wypadków Komunikacyjnych. Pełne miano wymieni niewielu mieszkańców powiatu, ale na hasło „Promyk” bardzo wielu ze zrozumieniem pokiwa głowami: „Tak, wiem, znam, słyszałem(am), czytałem(am)”. Organizacja w 2013 świętowała 10-lecie istnienia. Droga do jubileuszu była dość wyboista, ale warto było ją pokonać. To opinia nie tylko członków stowarzyszenia, ale przede wszystkim rzeszy niepełnosprawnych dzieci i ich rodziców, a także osób dorosłych, którym w Centrum Rehabilitacyjno-Edukacyjnym przywrócone zostało zdrowie i sprawność. Bo obecnie Centrum i „Promyk” to jedność. Nie zawsze tak jednak było.
Od sali do budynku
Początki istnienia Centrum sięgają aż 1990 roku. Wtedy grupa rodziców zrzeszonych w TPD-owskim kole pomocy dzieciom specjalnej troski, przy pomocy miejscowej pediatry i radnej w jednej osobie, doprowadziła do utworzenia Centrum Rehabilitacyjno-Wychowawczego dla dzieci z głębszym upośledzeniem umysłowym. Centrum – to może za dużo powiedziane, nawet jeśli placówce taka nazwa została nadana. Najpierw były to niewielkie pomieszczenia, wygospodarowane w jednym z istniejących jeszcze żłobków, a po jego likwidacji – tak samo niewielkie sale w sąsiednim budynku przedszkola. Budynek żłobka, będący własnością komunalną, stał i niszczał, aż w końcu, nie bez solidnego lobbowania osób zainteresowanych pomaganiem dzieciom niepełnosprawnym, zapadła decyzja o tym, by Centrum na powrót się tam przeniosło, zajmując cały budynek i zasługując tym samym w pełni na swą chlubną nazwę.
Spór kompetencyjny
Dzieje tej inwestycji są tak burzliwe, że starczyłoby ich na solidną powieść w odcinkach, zatem będzie w skrócie. Dzieła adaptacji i wyposażenia podjął się samorząd miejski. Z trudem udało się przekonać ówczesne władze istniejącego już PFRON-u, by do aktu modernizacji dołożył nieco grosza. Kiedy PFRON się zgodził, samorządowi „nieco” nie wystarczyło, więc się wycofał. Szkoda było zaprzepaścić zaawansowane już prace nad dokumentacją i uzyskaną dotację, więc o przejęcie roli inwestora wystąpił Związek Gmin Mazurskich „Jurand”. Ostatecznie, w odnowionym, przebudowanym i dość dobrze wyposażonym budynku, w 1999 roku, powstało Ponadlokalne Centrum Rehabilitacyjno-Edukacyjne, ale rozpadł się Związek Gmin, który wielomilionowemu obciążeniu nie podołał.
W tym czasie utworzony już został samorząd powiatowy, w którego kompetencje wpisano prowadzenie takich ośrodków jak szczycieńskie Centrum, jednakże samorząd miejski – właściciel budynku – wolał sobie pozostawić ten splendor, bo u schyłku lat 90. ubiegłego stulecia rzadko kto, a w województwie warmińsko-mazurskim szczególnie, mógł się pochwalić taką placówką. Z samego splendoru Centrum jednak utrzymywać się nie mogło, a źródła finansowania (PFRON, NFZ i budżet wojewody) raz dotowały zgodnie, a innym razem – wykluczały się wzajemnie. Nikt, co prawda, nie pomyślał nawet o likwidacji Centrum, ale też nie było mowy o jego rozwoju i doposażeniu – niezbędnym, bo zapotrzebowanie na pomoc i rehabilitację rosło lawinowo, a także na inne społecznie ważne usługi, w tym edukację. Na te kompetencyjne przepychanki samorządów i na szeptem werbalizowaną niemoc: „co z tym fantem zrobić?” znalazło się panaceum w postaci stowarzyszenia „Promyk”.
Promienne działania „promyka”
Do powstania stowarzyszenia doszło w 2003 roku. Wiązało się to przede wszystkim z utworzeniem i prowadzeniem, przy PCRE, odrębnej, choć powiązanej placówki, czyli Niepublicznej Podstawowej Szkoły Specjalnej. Już wtedy działaczom stowarzyszenia marzyło się, w odległej perspektywie czasowej, przejęcie i prowadzenie, jako placówki społecznej, całego Centrum. I powoli, acz konsekwentnie, dopięli celu. Ale o tym, jak do tego doszło i co – poza tym – udało się „Promykowi” osiągnąć, niech opowie prezes Mirosława Duńczyk.
Jak to ze stowarzyszeniem było?
Nie do końca naszym pierwotnym celem było prowadzenie szkoły podstawowej. Ona powstała nieco wcześniej, pod auspicjami Towarzystwa Przyjaciół Dzieci, bo nikt inny, czyli żaden samorząd, nie chciał się tego podjąć. Stowarzyszenie natomiast powstało głównie po to, by pozyskiwać środki na funkcjonowanie Centrum i szkoły. Początkowo nie mieliśmy nawet dotacji „szkolnej” z subwencji oświatowej. Trzeba ją było sobie wywalczyć w starostwie. A gdy już ją otrzymaliśmy, to i tak w wysokości 1/3 należnych środków.
Te początkowo pozyskiwane fundusze jakie miały źródło?
Jeden procent z odpisów podatkowych i nawiązki sądowe, które nam czasem przyznawano. Podobnie jak to czynią obecnie fundacje, obejmowaliśmy opieką dzieci niepełnosprawne z całego kraju, pozyskiwaliśmy pieniądze na ich rehabilitację. Niestety, to źródło sądowe praktycznie obecnie wyschło, bo zmieniły się przepisy dotyczące nawiązek. Są one jakoś dziwnie rozdzielane centralnie. Mogę mieć tylko nadzieję, że nadal trafiają one do osób potrzebujących za pośrednictwem solidnych organizacji. My na te pieniądze mamy już niewielkie szanse. Dlatego szukamy dalszych źródeł i rozszerzamy działalność.
Wszystkich potrzebnych środków szukacie?
Odpukać, na razie nie. Pełne koszty funkcjonowania Centrum pokrywa Narodowy Fundusz Zdrowia, bowiem CRE ma status zakładu opieki zdrowotnej. Do 2011 roku był to zakład publiczny, prowadzony przez samorząd miejski.
Obecnie jest to jednak placówka w pełni wasza – stowarzyszenia…
Udało się zawrzeć porozumienie z samorządem. Zmienił się prowadzący. „Promyk” został organem założycielskim dla Centrum, zmieniliśmy też nazwę, wycinając słowo „ponadlokalny”. W 2012 roku otworzyliśmy też przedszkole specjalne, oczywiście niepubliczne, o nazwie „Kraina Promyka”. Inaczej mówiąc: pod naszymi skrzydłami znajduje się centrum rehabilitacyjno-edukacyjne, szkoła podstawowa (nominalnie podległa jeszcze TPD) i przedszkole.
Dobrze. To już znam wasz „majątek” organizacyjny. Teraz więc trochę o działaniach podstawowych.
Najważniejszy i główny człon tego naszego „majątku” stanowi Centrum. Ono też trochę zarabia, dzięki czemu możemy łatwiej utrzymać pozostałe człony, a także tworzyć nowe i się rozwijać. W tej chwili z pewnością nasze Centrum jest największym i najlepiej wyposażonym zakładem rehabilitacji ambulatoryjnej.
Czyli dziecko niepełnosprawne jest kierowane na rehabilitację, a w efekcie rodzice decydują się na to, by uczęszczały także do waszego przedszkola i szkoły.
To często konieczność. Oczywiście dzieci mogą podlegać rehabilitacji w innych zakładach, ale wtedy po prostu, ze względu na konieczność przemieszczania się, rodzicom nie starczyłoby czasu na to, by im zapewnić wszystko, co niezbędne. Rozszerzyliśmy też zakres opieki nad dziećmi tak dalece, że zajmujemy się także noworodkami, u których stwierdzono jakieś dysfunkcje. Większość z tych niedomogów daje się w procesie rehabilitacji zniwelować. Niektóre z dzieci, niestety, zostaną z nami na dłużej, nawet do 25. roku życia. Rodzice naciskają też, a byłoby to wskazane, by utworzyć gimnazjum, ale nie mamy już na to miejsca.
Tego wam ostatnio przecież przybyło. Stowarzyszenie wykonało, przy pozyskanych środkach z Regionalnego Programu Operacyjnego, solidną rozbudowę. Jak to było z tymi pieniędzmi i z tą inwestycją?
Niełatwo i z wybojami. Z naszym projektem o nazwie: „Rozbudowa i wyposażenie Centrum Rehabilitacyjno-Edukacyjnego im. Jana Pawła II w Szczytnie” najpierw byliśmy na pierwszym miejscu listy głównej do dofinansowania, później się okazało, że to – owszem – pierwsze miejsce, ale na liście rezerwowej. Jeszcze później jednak wyszło na to, że dostaniemy pieniądze, ale mieliśmy trzy dni na dopełnienie wszystkich formalności. Jak się to udało? Powiem krótko: cudem. Wiele było problemów, ale z perspektywy czasu najważniejsze, że mamy rozbudowany obiekt i możemy lepiej pomagać dzieciom.
Co, dzięki inwestycji, udało się uzyskać?
Więcej miejsca dla dzieci, trzy przestronne sale na potrzeby przedszkola, większą przestrzeń „życiową” ma też szkoła. Na piętrze przybudówki znalazło się miejsce na nowe sale do rehabilitacji, przeznaczone wyłącznie dla dzieci.
Inwestycja wymagała jednak wkładu własnego. To zwykle jest największa bolączka organizacji pozarządowych. Jak sobie z tym poradziliście?
Kosztorysowo miało to nas kosztować ok. 1,5 mln zł. Po przetargu cena spadła do 960 tys. zł. Dotacja sięgała 80% tych kosztów. Resztę musieliśmy dołożyć. Mieliśmy jeszcze trochę oszczędności z nawiązek, pomogły wpłaty z 1%, a także z pieniędzy zarabianych przez CRE. Każda nadwyżka była przeznaczana na tę inwestycję.
To nie jest jedyne wasze przedsięwzięcie inwestycyjne?
Były jeszcze solary. Na ich zakup i montaż też otrzymaliśmy solidne dofinansowanie, ponad 800 tys. zł z Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej.
Realizacja takich poważnych zadań przez organizację pozarządową to spore ryzyko, a więc i spora odwaga.
Owszem. I na tym tle też wystąpił poważny problem, bo Urząd Marszałkowski zażądał od nas poręczenia, tzw. rzetelnego wykonania umowy. Wynikało to z faktu, że „Promyk” nie ma własnego majątku i w razie niewłaściwego wykorzystania dotacji nie będzie jej jak odzyskać. Mogliśmy to poręczenie uzyskać np. od jakiegoś biznesmena lub od samorządu, a mieliśmy na to praktycznie jeden dzień. Udało się – i tu wielki ukłon w stronę samorządu powiatowego. Natychmiast została zwołana sesja Rady Powiatu i tego poręczenia nam udzielono. Miasto – chwilę wcześniej – odmówiło. Przy tym wszystkim dość zabawnie albo raczej absurdalnie wygląda fakt, że to dobudowane skrzydło Centrum, zgodnie z prawem, stanowi własność samorządu miejskiego.
Realizujecie też sporo projektów tzw. miękkich…
Fakt. Aktualnie rusza trzecia edycja naszego projektu, finansowanego ze środków PO KL, a dotyczącego aktywizacji osób bezrobotnych. Poprzednie dwie edycje też były związane z aktywizacją bezrobotnych, ale jednocześnie niepełnosprawnych. Kończymy działania związane z projektem z „gatunku” 50+, pozyskiwaliśmy środki z EFS-u i z FIO. Naprawdę – w ostatnich latach realizowaliśmy i wciąż realizujemy tak wiele różnych projektów, mniejszych i większych, że już sama nie wszystkie pamiętam. A kolejne wnioski są przygotowywane i składane. s
Te wszystkie działania dowodzą, że tytuł „Godni Naśladowania” w 2012 roku trafiło do właściwych rąk. Potwierdzeniem jest też tegoroczna nagroda powiatowa, czyli statuetka „Juranda”…
Oczywiście, że wszelkie nagrody nas cieszą, bo dowodzą tego, że to, co robimy, jest dostrzegane i doceniane. Ale – z drugiej strony – nie bardzo mamy czas, by się tej radości oddać, bo pomysłów na działania i chęci mamy jeszcze całe mnóstwo.
Źródło: Stowarzyszenie ESWIP