Miesiąc w samotności. Kilkanaście kilometrów marszu po piasku każdego dnia. 440 kilometrów polskiego wybrzeża. Puste plaże, zmienna pogoda. Cel – proteza dla osoby z niepełnosprawnością. Jak to się stało, że pewnego dnia Sylwia Nikko Biernacka wstała rano i powiedziała, że tego właśnie najbardziej teraz chce? Ngo.pl pisze o fotografce, społeczniczce, prezesce Fundacji Machina Fotografika.
Odcinek 1. Kobylańskie „Door to door”
W małej miejscowości pod Szczecinem mieszka Władysław Janicki. Władysław Janicki jest pradziadkiem Sylwii Biernackiej. Sylwia poznaje go, gdy ma osiem lat. Jej rodzice przeprowadzają się na wieś. Władysław Janicki jest sołtysem wsi Kobylanka. Jest też bardzo towarzyskim człowiekiem. Ze wszystkimi rozmawia, chodzi od domu do domu. Zna wszystkich dobrze, zna ich problemy i stara się na nie odpowiadać. Jest niesamowitym gadułą. Uwielbia słuchać ludzi, sam też chętnie opowiada różne historie. Często zabiera ze sobą Sylwię. Sylwię uwielbia tę gawędziarskość, urzeka ją magia kontaktu.
Dorosła Sylwia śmieje się, że nowoczesne metody komunikacji projektowej wymyślono w Kobylance. – Rok temu byłam na wizycie studyjnej w Oslo – opowiada Sylwia. – Tam promowano taką metodę „Door to door”. Można powiedzieć, że nauczyłam się jej dawno temu od mojego pradziadka.
Janicki pełni funkcję sołtysa aż siedemnaście lat. Sylwia mieszka w Kobylance do szesnastego roku życia. Potem wraca do szkoły do Szczecina.
Odcinek 2. Poszukiwania
W Szczecinie drugim domem Sylwii staje się ośrodek teatralny „Kana”. Tu rodzi się zainteresowanie teatrem alternatywnym. Po maturze wybiera kulturoznawstwo. To początek poszukiwań. Chce zobaczyć, co najbardziej ją interesuje, a tu jest wiele ciekawych obszarów – socjologia, psychologia, kultura i sztuka.
Jeszcze w czasie studiów przenosi się do Krakowa. To czas praktycznego sprawdzania, co jest dla niej najciekawsze. Próbuje pracy w mediach. Jest reporterką Radia Kraków i rzeczniczką prasową festiwalu filmowego Etiuda. Potem przez kilka lat pomaga ludziom kontaktować się mediami. Najpierw zajmuje się promocją w sektorze prywatnym, potem w pozarządowym.
Fotografię odkrywa w czasie studiów kulturoznawczych. Początkowo chce być krytyczką teatralną, ale szybko okazuje się, że niezbyt podoba jej się krytykowanie twórczej pracy innych. Woli tworzyć sama. Niedługo potem zaczyna studiować fotografię w czeskiej Opawie. To ważne i rozwijające doświadczenie, jeżeli chodzi o przyglądanie się sobie. Pierwszy rok jest trudny – dobrze zdaje wszystkie egzaminy, ale nie pokazuje nikomu żadnej swojej pracy.
Odcinek 3. Miniaturowe kobiety
W krakowskim mieszkaniu Sylwii znajduje się małe studio fotograficzne. Przychodzą głównie kobiety. Sylwia robi sesje portretowe, ale dość szybko powstaje także coś w rodzaju fototerapeutycznej pracowni dla kobiet. Przed aparatem można poprzymierzać nie tylko ciuchy, ale też różne nastroje i role. Sesja fotograficzna może być zabawą z wizerunkiem. Przed aparatem można się zmieniać. Można sprawdzać, w jakiej roli jest nam lepiej, a w jakiej gorzej. Praca z fotografią może być pracą nad docieraniem do swoich rzeczywistych potrzeb.
Na bazie sesji fotograficznych powstaje program trenerski „Różne twarze kobiecości”. Sylwia jest w trakcie kursu Trenerów Organizacji Pozarządowych STOP. Inspiracją do powstania warsztatu jest książka Elif Safak „Czarne mleko”. Safak pisze w niej o miniaturowych kobietach zamieszkujących jej wnętrze. Czarne mleko to depresja, której autorka doświadcza po urodzeniu dziecka. Miniaturowe kobiety przekrzykują się nawzajem, a ona pozostaje w rozdarciu pomiędzy różnymi rolami, jakie pełni w życiu.
Podczas warsztatu Sylwii kobiety biorą aparat i się fotografują. Kierują obiektyw na siebie. Chodzi o to, żeby w ogóle siebie dostrzec i żeby zobaczyć siebie różną. Fotografując się lub dając się fotografować, możemy przyjrzeć się różnym postaciom w nas samych.
– Ja sama też aparat wykorzystałam do tego, żeby lepiej się poznać – mówi Sylwia. – Przez pewien czas robiłam sobie dużo autoportretów w różnych sytuacjach, właśnie po to, żeby zaakceptować siebie w różnych odsłonach. Wtedy, kiedy jestem chora, źle wyglądam, jestem opuchnięta, w różnych sytuacjach. Aparat stał się dla mnie narzędziem samopoznania.
Czasami myślimy sobie, że jakaś postać jest najważniejsza – np. taka, która reprezentuje moją pracę zawodową – mówi Sylwia. – Jeżeli określam się głównie przez intelekt, to mogę nie akceptować siebie np. cielesnej, seksualnej. W zależności od tego, w którym okresie życia jesteśmy, może pojawić się element, którego wcześniej nie znałyśmy. Np. wtedy, kiedy zostajemy mamą.
– Ostatnio prowadziłam taki warsztat dla kobiet 50 plus i one mówiły np.: „Nigdy nie pozwoliłam sobie być frywolna. To jest taka część mnie, której nigdy nie pozwoliłam istnie”. W książce Elif Safak takie rozdarcie odzwierciedla chór niewspółbrzmiących głosów. Jedna mówi: „Zrobię to”. Druga: „Nie rób, bo się ośmieszysz”. Trzecia: „Nie możesz, jesteś mamą”. Chodzi o to, żeby każdy z tych głosów był zauważony. Wtedy znika napięcie. Kiedy jesteś świadoma tego, kim jesteś i akceptujesz różne elementy siebie, to jesteś bliżej wewnętrznej wolności.
Uczestniczki mają fotografować się także poza warsztatem, jak najwięcej, jak najczęściej. – Chodzi o to, żeby nie przyzwyczajać się do jednego wizerunku samej siebie – tłumaczy Sylwia. – Bo to wywołuje frustrację. Chcę być taka i taka, a tutaj nagle nie jestem.
Odcinek 4. Machina fotografika
W klubie Lokator na Kazimierzu jest stara kuchnia. W tej kuchni powstaje fotograficzne miejsce. Białe kafelki, okna z czerwonymi ramami, pośrodku wanna. Odbywają się tu wernisaże, spotkania z fotografami. Chodzi głównie o promocję fotografii i prezentowanie sylwetek osób, które się nią zajmują. Ważne miejsce zajmuje fotografia kobiet.
Machina fotografika to po portugalsku aparat fotograficzny. Sylwia prowadzi firmę o takiej nazwie, ale różne wydarzenia organizuje z koleżanką jako grupa nieformalna. Z tych działań rodzi się fundacja Machina Fotografika. Początkowo działa w pewnym uśpieniu. Sylwia szuka kogoś, z kim mogłaby współpracować, z różnymi osobami pisze projekty. Powstaje ich koło trzydziestu i żaden z nich nie uzyskuje dofinansowania. Robi więc różne rzeczy bez pieniędzy. To trudny czas. Jednocześnie studiuje fotografię w Opawie, pracuje. Jest zmęczona i zaczyna być zniechęcona.
– Robiliśmy wspaniałe rzeczy, tylko że nikt nie chciał tego ani publikować, ani się tym zajmować – mówi. – Miałam mocny kryzys duchowy i egzystencjalny. Trochę rzeczy nie udało się w tym czasie też w życiu prywatnym. Szukałam czegoś, co nada sens tym działaniom fundacyjnym. Jednocześnie doszłam do takiego momentu, kiedy wiedziałam już, że nie można pomagać innym ludziom, jeżeli nie zaspokoi się swoich potrzeb i nie zajmie sobą. A moim marzeniem było od wielu lat przejście całego polskiego wybrzeża. Zastanawiałam się, czy można to jakoś połączyć z działalnością społeczną. Żeby było coś dla kogoś i coś dla mnie. Pewnego dnia, w czerwcu, wstałam i miałam pomysł na projekt. To był ten moment, kiedy wymyśliłam „440”.
Odcinek 5. 440 km po zmianę
440 km marszu po piasku, bałtyckie plaże – przeważnie puste. Polskie wybrzeże od Świnoujścia do Piasków.
– Pomyślałam: to po prostu idę – mówi Sylwia. – W sierpniu. Potrzebowałam dwóch miesięcy, żeby się przygotować. Zrobiłam aukcję zdjęć. Przyszli znajomi, miałam dzięki temu 2000 zł. Pożyczyłam plecak od siostry. Zapakowałam tam różne rzeczy, między innymi taki duży namiot, strasznie ciężki, i poszłam.
– Wcześniej zadałam sobie pytanie, komu chciałabym pomóc. Wymyśliłam sobie, że chciałabym pomóc kobiecie, która nie ma nogi. Współpracowałam wtedy z Fundacją Jaśka Meli, która pomaga osobom z niepełnosprawnościami, robiłam tam warsztaty. Pomysł był taki, że idę, nagłaśniam to i nawiązuję współpracę z firmą protetyczną.
– Źle się spakowałam. Mój plecak ważył 22 kg. Chodzenie z takim plecakiem po piasku jest bez sensu. Jak sobie teraz myślę o sobie sprzed pięciu lat, to widzę, że miałam dużo determinacji. Ale potem zaczęły się dziać niesamowite rzeczy. Zanim doszłam do Trójmiasta, zgłosiła się firma protetyczna, która powiedziała: dajemy protezę. Jak teraz o tym myślę, to widzę to w kategoriach małych cudów: idziesz sobie piaskiem, mówisz o swojej idei i nagle ktoś ci odpowiada.
W czasie podróży Sylwia pisze na Facebooku i zaczynają się do niej odzywać dziewczyny z niepełnosprawnościami, z różnych miejsc Polski. Sylwia zaczyna najpierw z nimi korespondować, a potem się spotykać. Tak powstaje pomysł utworzenia grona ambasadorek projektu.
Jak to jest iść samemu i ciągle myśleć? – Dla mnie to było świetne – opowiada Sylwia. – Moja głowa potrzebowała, żeby wywietrzeć. Byłam zmachana fizycznie, ale psychicznie czułam się dobrze. Jestem zdania, że dużo rzeczy wychodzi czasem przez nogi. Jak idę, to wiele rzeczy mi się porządkuje. Kiedy kończę podróż, jest uporządkowanych wiele spraw, w których wcześniej był chaos. To taki rodzaj medytacji w ruchu. Coś terapeutycznego jest w tej podróży. Jesteś na styku różnych żywiołów. Masz linię horyzontu cały czas w zasięgu wzroku. Wiele rzeczy samo się reguluje.
Kiedy Sylwia poznaje ambasadorki, projekt się rozwija, systematyzują się cele. Do pierwszego – wsparcia konkretnej osoby – dochodzą kolejne. Drugi, to większa widoczność kobiet z niepełnosprawnościami w przestrzeni publicznej. Potem dochodzi trzeci – współpraca z samorządami, żeby udostępniły plaże osobom niepełnosprawnym.
Pomiędzy pierwszym a drugim przejściem Sylwia kończy Szkołę Liderów. W szkole dookreśla plan na kolejne lata, uczy się fundraisingu. Pierwsze wsparcie finansowe przychodzi z Nowego Jorku – od NEWW. Potem są kolejne. Na współpracę z samorządami dostaje grant z Fundacji Batorego.
W fundacji w międzyczasie pojawia się Olga – od 2013 roku tworzą z Sylwią duet doskonały. Potem poznają Kasię, która mieszka w Oświęcimiu. Sylwia z Krakowa przeprowadza się do Gdyni, powstają więc trzy oddziały fundacji.
Trzy lata po pierwszym przejściu „440 km po zmianę” z Sylwią realizuje już kilka osób. W 2016 r., podczas piątej edycji znowu przechodzi całą trasę, ale nie sama, na każdym odcinku towarzyszy jej ktoś inny. „440” cały czas się rozwija. Rozwija się też cała Machina Fotografika, przez różne działania artystyczne i rozwojowe wzmacniając i wspierając kobiety, żeby w pełni i na równych prawach uczestniczyły w różnych sferach życia.
– Nie wiem czy teraz zdecydowałabym się, żeby wyruszyć w tą podróż – mówi Sylwia. – Czyli musi być na takie rzeczy moment. Ale bardzo cieszę się, że się zdecydowałam, bo nie wymyśliłabym tego wszystkiego, co się potem stało. Tak naprawdę, to tej podróży bałam się bardzo. Ale od tej pory wiem, że jeżeli coś ci mówi: wstań i idź, to po prostu należy to zrobić. Wstać i iść.
Sylwia Nikko Biernacka: społeczniczka, fotografka, trenerka, założycielka i prezeska Fundacji Machina Fotografika. Absolwentka kulturoznawstwa oraz Instytutu Twórczej Fotografii w Opawie. Ukończyła kurs trenerski w Stowarzyszeniu Trenerów Organizacji Pozarządowych „STOP” oraz Szkołę Liderów i Liderek Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności.