– Wiele osób związanych z kulturą przejawia postawę roszczeniową: ja jestem artystą, mi się należy. A ja wciąż powtarzam: miasto może, ale nie musi nam pomagać – mówi Sylwester Biraga, dyrektor Teatru Druga Strefa i przewodniczący Komisji Dialogu Społecznego ds. Teatru.
Teatr w magazynie
Kiedy był dziesięcioletnim chłopcem, chciał zostać pilotem samolotów pasażerskich. Ale wraz z dojrzewaniem przyszła fascynacja teatrem. W 1989 roku założył autorski Teatr Druga Strefa. Początkowo była to nieformalna grupa pasjonatów, która w 1997 roku przerodziła się w prywatny teatr, zresztą jeden z pierwszych tego typu w Warszawie. Od 2006 r. mieści się w postindustrialnej przestrzeni przy ul. Magazynowej 14 na Mokotowie i choć trudno tam trafić, zdecydowanie warto. Poza spektaklami, które zdobywają nagrody na międzynarodowych festiwalach (m.in. w Avignonie), często odbywają się tu spotkania, wernisaże, koncerty nierzadko debiutantów, artystów niezależnych i alternatywnych. W czerwcu tego roku można tam było obejrzeć rejestrację kontrowersyjnego spektaklu „Golgota Picnic”, a ostatnio premierowy spektakl „Boylesque Show”, pierwsze w Polsce show w tej konwencji.
Za taką otwartość na nowości oraz niezależność Biragę ceni Hanna Raszewska, aktywistka i choreolog. – Przy całym „artystycznym” zaangażowaniu jest też sumienny, przedsiębiorczy i zaradny, a do prowadzenia teatru jako NGO te cechy są niezbędne – dodaje Raszewska. Dostrzega to także Aneta Domańska-Machnio, naczelnik Wydziału Współpracy z NGO w Biurze Kultury. – Jest wspaniałym aktorem, reżyserem, dyrektorem, księgowym i społecznikiem w jednym. Pomimo duszy artysty jest bardzo zorganizowany – dodaje.
Sylwester Biraga poza prowadzeniem własnego teatru nadal kultywuje pasję z dzieciństwa – do dziś fascynują go samoloty pasażerskie i rozwój technologii lotniczej. Uwielbia też podróże. – Lubię eksplorować miasta i odkrywać ich zakamarki, zaglądać tam, gdzie czasami robi się niebezpiecznie – mówi Biraga. Swoje pasje od lat łączy z zaangażowaniem społecznym w dialog pomiędzy organizacjami związanymi z kulturą a miejskim samorządem. Początki nie były łatwe.
Uchylić furtkę do dialogu
– Około 10 lat temu stosunki z miastem wyglądały tak, że dwa razy do roku miasto dawało pieniądze, było grantodawcą, i nie bardzo było wiadomo, jak to się dzieje – mówi Sylwester Biraga. – Składaliśmy wniosek – dadzą, to dobrze, nie dadzą, trudno – dodaje. Przełomem okazała się Ustawa o działalności pożytku publicznego i o wolontariacie, uchwalona za prezydentury Lecha Kaczyńskiego. Pierwszą komisję ds. kultury utworzyło Biuro Kultury, do organizacji związanych z kulturą zaczęły przychodzić zaproszenia na spotkania od miasta.
– Na pierwsze reagowaliśmy sceptycznie, nie wiedzieliśmy, jak to będzie wyglądać, ale zobaczyliśmy, że ktoś uchylił furtkę do dialogu z miastem – mówi Biraga. – Kiedy powstała pierwsza komisja dialogu społecznego ds. Teatru i Muzyki okazało się, że ten dialog naprawdę się zaczyna – dodaje. – Ówczesny jego dyrektor, Janusz Pietkiewicz, zadał nam bardzo konkretne pytania: „A jak państwo robicie ten teatr i za ile?”. Popatrzyliśmy na siebie, czekając, kto się bardziej skompromituje – mówi artysta. – Bo na przykład musieliśmy powiedzieć, że premierę robimy za grant od miasta w wysokości 3 tys. zł – wspomina. – Wyszliśmy z tego spotkania z deklaracją, że środki będą zwiększone. I rzeczywiście, pierwszy konkurs pokazał, że tych środków, które miasto może przekazać na konkurs, jest sporo. Potem spotkania z miastem stały zaczęły odbywać się regularne – mówi społecznik.
Według Biragi wiele postulatów, które dziesięć lat temu były do spełnienia, udało się zrealizować. Są konkursy wieloletnie, miasto w końcu zmieniło system wynajmu lokali, można obniżyć czynsz do minimum, samorządowcy konsultują z KDS-ami strategiczne dokumenty, nie tylko stricte dotyczące kultury. Wszystkie cele strategiczne zostały określone w Programie Rozwoju Kultury, który zaczyna być wdrażany. W ciągu tych dziesięciu lat zmieniło się także podejście urzędników do organizacji. – Nie jesteśmy już bandą oszołomów czy petentami, ale partnerami – dodaje Biraga.
Jestem artystą, mi się należy
– Dla mnie jako urzędnika to równy i cenny partner do współpracy – mówi o Biradze Aneta Domańska-Machnio. – Nie boi się głośno mówić o swoich przekonaniach. Mogę nie zawsze się z nim zgadzać, ale doceniam jego szczerość – dodaje. A bywa szczery do bólu.
– Wiele osób związanych z kulturą przejawia postawę roszczeniową: ja jestem artystą, nie muszę znać procedur, mi się należy. A ja wciąż powtarzam: miasto może, ale nie musi nam pomagać – mówi Biraga. – Przyznaję, że kiedyś też byłem roszczeniowy – wyznaje. – Kiedy w 2006 roku musiałem „wyszarpać” od miasta ten lokal (przy ul. Magazynowej – przyp. red.), rok, w ciągu którego nie mogłem ubiegać się o dotacje, a musiałem ten lokal utrzymać, to była dla mnie prawdziwa szkoła – dodaje.
– Kubeł zimnej wody wylał na moją głowę Marcin Wojdat z Centrum Komunikacji Społecznej – mówi Biraga. Zwrócił się do niego o pomoc, bo miasto chciało wymówić mu lokal z powodu niepłacenia czynszu. – On mi wtedy powiedział: „Ty jesteś poważny? Podpisałeś umowę, zobowiązałeś się, że będziesz płacić czynsz”. Wyszedłem wtedy wściekły, ale po 15 minutach do mnie dotarło – ten facet ma rację – mówi społecznik. Wtedy sam przeszedł metamorfozę – od myślenia „należy mi się” do „ jeśli się do czegoś zobowiązałem, muszę to wykonać”. – Myślę, że każdej organizacji przydałaby się taka lekcja pokory – mówi Biraga.
Poza roszczeniową postawą zauważa też brak świadomości prawnej wielu organizacji pozarządowych. – Większość NGO-sów wie, jak korzystać z tego systemu, ale nie zna mechanizmów dotacji, konsultacji społecznych, konkursów. Wiele z nich przegrywa w konkursach dotacyjnych z powodu nieznajomości procedur i przepisów prawa – mówi Biraga. On sam stara się wciąż dokształcać w tym kierunku, a prawo podatkowe to jeden z jego „koników”. – Jako niedoszły biegły rewident (teatr dziękuje mu za to, a służby skarbowe na pewno dużo tracą) posiada ogromną wiedzę, z której także i ja niejednokrotnie korzystam przy wspólnym wypracowywaniu dogodniejszych rozwiązań współpracy pomiędzy NGO a Urzędem – mówi Aneta Domańska-Machnio.
Generowanie wniosków
Po trzech latach przewodniczenia KDS-owi ds. Teatru Sylwester Biraga czuje niedosyt, że ci, którzy działają w dziedzinie teatru, skupili się na własnej działalności i nie widzą potrzeby działania w KDS-ach. – Na początku było nas ponad sto osób, dziś jak się połączy członków wszystkich komisji Kultury, Muzyki i Tańca to będzie ok. 50 – mówi Biraga. – I oczywiście najwięcej ludzi przychodzi wtedy, kiedy mówimy o pieniądzach, a nie wtedy, kiedy np. trzeba pomóc miastu rozwiązać sytuacje z pustostanami – dodaje.
Choć jest jeszcze sporo do zrobienia. Według Biragi jednym z pilniejszych zadań jest wdrożenie generatora wniosków, narzędzia, które wyeliminowałoby błędy formalne, które są częstym powodem odrzucenia wniosków dotacyjnych. Jego marzeniem jest też, żeby członkowie komisji dotacyjnych byli jednak wynagradzani, teraz jest to praca społeczna. Przydałyby się także kilkuletnie programy dotacyjne. – Trzy lata to już jest bardzo dobrze, ale w innych krajach są programy nawet pięcioletnie – mówi Biraga. – Choć nie wiem, czy pieniądze to jest najbardziej potrzebna rzecz dla NGO-sów – dodaje. – Organizacje pozarządowe mają w sobie taki niesamowity nerw, a kiedy przekształcają się w instytucje z gwarantowanym finansowaniem, to mam wrażenie, że osiadają. Ja sam się na tym złapałem kilka lat temu – wyznaje społecznik. – Nie można się czuć zbyt bezpiecznie finansowo, bo wtedy się nie rozwijasz – przekonuje.
Jednak najważniejsza rzecz to zwiększenie świadomości prawnej organizaji. – Spotykam się często ze stwierdzeniem, że nie po to zakładałem stowarzyszenie, fundację, że by teraz prowadzić jakąś dokumentację – mówi Biraga. – Ale to nie jest tak, że te organizacje działają poza prawem. Na to uczulam, żeby NGO-sy miały świadomość, że my wydatkujemy z dotacji pieniądze publiczne. To nie są nasze pieniądze – mówi Biraga.– Jeżeli o tym się zapomina, to psuje wizerunek całego sektora – dodaje.
Źródło: inf. własna (warszawa.ngo.pl)