Przeglądarka Internet Explorer, której używasz, uniemożliwia skorzystanie z większości funkcji portalu ngo.pl.
Aby mieć dostęp do wszystkich funkcji portalu ngo.pl, zmień przeglądarkę na inną (np. Chrome, Firefox, Safari, Opera, Edge).
Publicystyka
Świat, który zniknął pod ziemią
tekst: Julia Łapińska, zdjęcia: Tomasz Maria Prokop, Archiwum NID
Kluchy śląskie, rolada z wołowiny i modra kapusta. To ze strony pana młodego. Potrawka na bazie rosołu i ryż z agrestem ze strony panny młodej. Czas: lata trzydzieste XX wieku. W miejscowości Piła-Młyn w Borach Tucholskich odbywa się wesele górnicze.
W najbliższych dniach Narodowy Instytut Dziedzictwa ogłosi konkurs dla organizacji pozarządowych w ramach Programu dotacyjnego „Wspólnie dla dziedzictwa”. Podobnie jak zakończony w zeszłym roku program „Wolontariat dla dziedzictwa”, ma za zadanie wsparcie działań dotyczących identyfikacji, dokumentacji i szerokiego upowszechniania dziedzictwa kulturowego. Więcej na stronach NID.
Sztygar Eryk Pietrek w galowym mundurze górniczym, guziki błyszczą, jakby je pół dnia polerował. Do zdjęcia pozuje z szablą. Zofia Ciżmowska trzyma go mocno pod ramię. Ubrana w białą skromną sukienkę, elegancki kapelusik i długi welon do kostek. Przy jednym stole siedzą goście ze Śląska, przy drugim – goście z Borów Tucholskich. Ślązacy przyjechali winszować młodym, ale i rzucić okiem na kopalnie. Ciekawi są, jak żyją ludzie na północy. Jeśli któryś z gości weselnych ze Śląska wziął w podróż „Ilustrowany przewodnik po województwie pomorskim” z 1924 roku, mógł przeczytać, że jeden z szybów kopalni „Olga”, o głębokości 35 metrów, jest dostępny do zwiedzania.
Pierwsza podziemna kopalnia powstała tutaj w 1892 roku. Założyli ją dwaj bracia, Dawid i Jakob Bukowcer, nadając jej nazwę „BUKO”, od początkowych liter swojego nazwiska. W ślad za nią powstała „Olga”, „Teresa”, „Aleksandra”, „Zofia” i „Montania”.
Tymczasem słychać dźwięki weselnego akordeonu. Przed tańcami trzeba wykupić pannę młodą. Trwa odliczanie pieniędzy. Za mało! Panu młodemu przyprowadzają na salę najstarszą, przygarbioną babę z kuchni.
Znów odliczanie. Tym razem pieniędzy jest więcej. Przyprowadzają żwawą kobietę w średnim wieku, ale to jeszcze nie panna młoda. I w końcu – wykupiona za odpowiednio dużą sumę – pojawia się Zofia Ciżmowska. Nieśmiało spuszcza oczy, podaje rękę sztygarowi Erykowi do pierwszego tańca.
Sto lat później piętnastoletnia Ania przygląda się odnalezionym w trakcie badań archeologicznych kawałkom potłuczonej miski i łyżce, którą być może tamtego dnia jedzono rosół na weselu sztygara Eryka Pietrka. Ania uśmiecha się delikatnie, zupełnie jak Zofia Ciżmowska na czarno-białym zdjęciu. Dziewczyna ma na sobie czarną koszulkę obozu wolontariackiego Górnicza Wioska. Rękawiczkami z grubego materiału, których używają archeolodzy w czasie wykopalisk, delikatnie rozgarnia ziemię.
– Kiedy wzięłam do ręki pomarańczowy od rdzy widelec, poczułam ogromne zaciekawienie życiem ludzi, którzy tu mieszkali. Pomyślałam, że chciałabym przenieść się w czasie i zobaczyć, jak wyglądali. Porozmawiać z nimi – marzy się Łucji.
Następnego dnia trzynastoletnia Alicja w wykopie numer jeden dokumentuje czerwony paciorek od różańca. Bardzo dobrze zachowany. Może to różaniec, na którym wieczorne modlitwy odmawiała Zofia Ciżmowska?
– Zawsze się zastanawiałam, jak archeolodzy znajdują te wszystkie przedmioty – mówi Alicja i wkłada koralik do specjalnej plastikowej torebki. Opisany, trafi do zabytków wydzielonych.
– To jest ich pierwsze spotkanie z archeologią – tłumaczy Robert Grochowski, który od 2007 roku prowadzi badania archeologiczne zabytkowego zespołu kopalń węgla brunatnego w Pile. – Przede wszystkim wolontariusze zobaczyli, że archeologia to nie Tomb Raider albo Indiana Jones, ale określona metoda pracy. Nauczyli się wytyczać wykop, obsługiwać niwelator i węgielnicę. Wykonywać rzuty i profile. Opisywać uzyskany materiał.
Szesnastoletniemu Mikołajowi podobała się praca archeologów z wykrywaczem metali. Dowiedział się przy okazji, że samodzielnie nie może używać wykrywacza, bo bez specjalnych uprawnień to przestępstwo.
Archeolodzy już pierwszego dnia wykopalisk znaleźli taśmę do niemieckiego karabinu maszynowego. Niemcy się tu bronili. Z okna nieistniejącej już Białej Chaty mieli idealne pole ostrzału na Rosjan przechodzących po zamarzniętej Brdzie. Białą Chatę zrekonstruowano na multimedialnej makiecie w Górniczej Wiosce, podobnie jak inne ślady dawnego świata, odkrywanego teraz na nowo przez archeologów pod warstwami ziemi i dokumentowanego przez wolontariuszy.
Podziemne kopalnie tuż pod osiedlem
– Od kiedy obóz się zaczął, zastanawiam się, jak ci ludzie żyli. Rozmyślałem, co te rzeczy, które oglądaliśmy, o nich mówią – czternastoletni Kuba przyznaje, że i jemu najbardziej podobał się pasek od karabinu.
Według Roberta Grochowskiego tegoroczne wykopaliska to przełom. Tylu mobiliów, czyli przedmiotów użytkowych, do tej pory nie znaleziono.
– Mamy śmietnisko. I to obiecujące! Archeolodzy zawsze na śmietnisku albo w latrynie wykopują najciekawsze artefakty – w głosie Grochowskiego słychać ekscytację. Uczy wolontariuszy, że choć przedmioty są nieme, to w przypadku kopalni węgla brunatnego w Pile wciąż żyją świadkowie, którzy mogą wiele opowiedzieć. Archeolog musi być jak detektyw.
Ceramika i szkło z wykopu są dokładnie myte w misce, aż się woda zabarwia na brązowo. Potem schną na niebieskiej płachcie w sierpniowym słońcu. Część z nich trafi do zabytków wydzielonych, część do masowych. Metali myć nie wolno.
– Proszę pana, a co tu robią muszle? – pyta Zuza.
Archeolog wyjaśnia, że dołem płynie Brda, miejscowi rzecznych ślimaków mieli pod dostatkiem. Żony górników karmiły małżami kaczki.
– Znaleziono tu tyle gwoździ, że może dom zbudujemy – śmieje się Mikołaj, odkładając zardzewiały gwóźdź na stosik podobnych.
– O, to chyba ołówek?! – Julia podaje kawałek czarnego, owalnego drewienka znalezionego przez archeologów w ziemi. Grochowski pociera tajemniczym przedmiotem o papier w notatniku. Pojawia się szara kreska. Rzeczywiście, ołówek! Trafi do zabytków wydzielonych.
W 2002 roku zapadła się jedna z niezabudowanych działek na osiedlu Leśnym w Pile w Gminie Gostycyn. Urząd gminy nie potrafił udzielić informacji na temat zapadliska. Dzięki redaktorowi lokalnej gazety mieszkańcy osiedla dotarli do artykułu z 1896 roku, gdzie wspominano o podziemnych kopalniach węgla brunatnego. Wyczytali z niego, że pierwsza nazywała się „Buko”. Napisali do Państwowego Instytutu Geologicznego. Zrobili to jako Stowarzyszenie Mieszkańców i Miłośników Piły nad Brdą „Buko”.
Wkrótce z Warszawy przyszło pismo, że na tym terenie działało sto lat temu sześć takich kopalń. Zrozumieli wreszcie, dlaczego starszy pan mieszkający w okolicy powiedział im kiedyś: „Wy się tu pozapadata”. Członkowie „Buko” zaczęli gromadzić dokumentację z archiwów polskich i niemieckich, pozyskali fundusze na kilka etapów badań archeologicznych. Nagrywali świadków, szukali starszych mieszkańców, którzy mogliby opowiedzieć o kopalniach.
– Do dziś często się zdarza, że jak ktoś przyjeżdża do górniczej wioski w Borach Tucholskich, na początku myśli, że to temat zaimplementowany ze Śląska. Jakże jest zdziwiony, kiedy dowiaduje się, że to nie wydmuszka, a do Borów zjeżdżali kiedyś prawdziwi sztygarzy – tłumaczy Wojciech Weyna ze stowarzyszenia Buko.
Stowarzyszenie skupia obecnie siedemnastu członków. Ożywili historię w miejscu, w którym cały dawny świat zniknął pod ziemią. Ścieżka dydaktyczna, połączona z grą terenową „Kuferek Wilhelma Krügera”, pokazuje, jak ważna we wskrzeszaniu historii jest siła narracji. W 2014 roku gmina umożliwiła stowarzyszeniu na działce w pobliżu dawnych kopalń wybudowanie garncarni. W nowym budynku, będącym repliką dawnego tartaku, odbywają się zajęcia edukacyjne. Przedmioty opisane przez wolontariuszy staną się ważnym elementem przygotowywanej tam wystawy.
Wykopaliska obudziły ludzką pamięć
Dziś młodzież zajmie się wyrobem gwoździ.
– Młotek musi chodzić z góry. Natnij go, Jasiu, leciutko. Śmiało teraz. Uderz! – instruuje Tadeusz Weyna. Dziś będzie uczył młodzież kowalstwa.
– No, Tymon. Walczymy dalej. Wyciągaj już. On ma dobrą temperaturę do kucia. Widzisz, metal, jak go rozgrzejemy, staje się jak plastelina. Dobij go! Ale jak za bardzo rozpłaszczysz, to zamiast gwoździa zrobisz z niego łyżeczkę do jedzenia.
Szesnastoletni Tymon, kiedy już wykona zadanie i zdejmie z oczu specjalne okulary, które chronią od iskier, nie będzie się mógł nadziwić, ile pracy zajęło zrobienie jednego gwoździa.
– Teraz rozumiecie, co znaczy powiedzenie, „kuj żelazo póki gorące” – śmieje się Weyna i dodaje z aprobatą: – A Zuza to chyba kowalem zostanie.
Kilka godzin później zaczynają się warsztaty z garncarstwa, prowadzone przez Joannę Karwasz. Z gliną trzeba działać szybko. Gdy odparuje na powietrzu, traci plastyczność. Joanna tłumaczy, że sama w ramach stowarzyszenia jeździła na takie warsztaty, a teraz uczy wolontariuszy. Motywy liści, dziurki, fantazyjne odkształcenie boków. Wykonując miskę, każdy eksperymentuje z wyobraźnią. We wsi górniczej mieszkał kiedyś garncarz. Przez chwilę można poczuć się jak on.
– Robienie miseczki z gliny uczy cierpliwości, pozwala się wyciszyć – Julia ozdobiła swoje naczynie eleganckim motylkiem od wewnątrz.
W sklepie, który, jak mówi Agnieszka Weyna, w miejscowości niewielkiej jak Piła pełni funkcję domu kultury, ludzie każdego dnia pytają: „Co się już udało odkopać?”. Ostatnio rozmawiali tylko o nawałnicy, która nawiedziła Bory, a teraz dzięki obozowi wolontariackiemu – znów więcej o górniczej wiosce.
– A ja nawet zdjęcia mam z zeszłego roku, jak te wykopaliska robili. A na nich fundament od budynku, który znaleźli pod ziemią – mówi Danuta Kausa. – Kiedyś na moim domu to się kończył świat. Był już tylko las. A teraz jak ktoś z rodziny przyjedzie, to biorę go pod pachę i idziemy oglądać, co nowego w górniczej wiosce zrobili. Czasem z okna widzę całe autobusy zwiedzających. W zeszłym roku na obozie wolontariackim trzy studentki z Uniwersytetu Jagiellońskiego mieszkały u mnie. W tym roku też miła młodzież przyjechała. A dzięki stowarzyszeniu kilka pań miejscowych ma zatrudnienie.
Lidia Gumińska, emerytowana księgowa, występuje często na rekonstrukcjach wesela sztygara. Gra rolę matki panny młodej. Robi też warsztaty z filcu. Wspomina czasy, kiedy stowarzyszenie nie miało garncarni i hektara ziemi. Jeździli wtedy do innych wiosek tematycznych, dużo się uczyli. Warsztaty z garncarstwa i filcu organizowali w namiocie na prywatnych działkach lub przy sztolni, kiedy była pogoda. Dzięki temu, że stowarzyszenie zaczęło na siebie zarabiać, może robić więcej dla miejscowej ludności. Jak zeszłoroczne mikołajki w tartaku. Przy rozświetlonej kolorowymi lampkami choince śpiewano kolędy. Każde dziecko dostało indywidualnie dobrany prezent. Dorośli pili grzane wino z goździkami. W tym roku chcą urządzić barbórkę dla mieszkańców Piły.
– Lokalna społeczność zaczyna dostrzegać wartość tego, co było kiedyś. Czuje dumę, że jesteśmy wyjątkowi, bo mamy kopalnie. Wykopaliska obudziły też ludzką pamięć. Historie związane z tymi przedmiotami. Dzięki obozowi wolontariackiemu młodzież zaczyna rozumieć wartość lokalnych zabytków. Może po powrocie do swoich miejscowości inaczej spojrzą na to, co wcześniej wydawało im się zwyczajne? – zastanawia się Wojciech Weyna.
Stowarzyszenie Buko pokazuje, że nie trzeba mieć ogromnej infrastruktury, żeby zainteresować turystę. Historię trzeba przekazywać, umiejętnie o niej opowiadając.
Tak jak w czasie nocnej gry terenowej, w której udział wzięli wolontariusze. Tematem były przygotowania do wesela sztygara. Panna młoda biegała po ciemnym lesie, duch kopalni tańczył wokół ogniska. Trzeba było ułożyć przyśpiewki weselne, odnaleźć ogon diabła, rozwiązać krzyżówki, gdzie potrzebna była wiedza o górniczej terminologii.
– Dzień wcześniej mieliśmy całodniową wycieczkę do Torunia i Bydgoszczy. Zwiedzaliśmy Exploseum, skansen architektury przemysłowej III Rzeszy na obszarze DAG Fabrik Bromberg. Nie miałam pojęcia, że taka fabryka istniała – mówi piętnastoletnia Iza.
Przy wykopie archeologicznym słychać meczenie kóz.
– W życiu nie widziałam kozy, a tu je przywiązywałam na długim sznurku do drzewa – tłumaczy szesnastoletnia Marta. – Wyprowadzanie kóz na łąkę to przygoda. Jak ta czarna Irena stanie, to ta biała Danuta też. Uparte są, ale będę za nimi tęsknić!
Mieszkańców Borów Tucholskich nazywano koziarzami. Na nieurodzajnych glebach najłatwiej paść kozy. W powietrzu w okolicach tartaku roznosi się zapach pieczonych wafli. Stary przepis, duma górniczej wioski. Archeologia smaków.
– Wafle to smak naszej młodości. Ta wafelnica ma sto lat. Recepturę stanowi słodką tajemnicę dla wybranych. Mogę tylko zdradzić, że do węgla dorzucam parę szyszek – uśmiecha się Tadeusz Weyna. Wolontariusze dostaną na podwieczorek wafle posypane cukrem pudrem.
Robert Grochowski jest dumny, że młodzież z takim oddaniem wskrzesza historię. Wierzy, że pobyt w górniczej wiosce zostawi w nich ślad. Chyba zrozumieli, że statyczne muzea z gablotami nikogo już nie interesują. Trzeba szukać różnych sposobów opowiadania o historii. Takie doświadczenie może stanowić pierwszy impuls, by w przyszłości ktoś z nich stał się lokalnym liderem. W tym roku zdobyli ogromny zasób danych. Wykopano niemal kompletny zestaw stołowej zastawy.
– Jeszcze kapsuła czasu! – Grochowski podaje Kubie pustą szklaną butelkę z zakrętką i białą kartkę. Chłopak stawia zamaszysty podpis niebieskim długopisem. Za chwilę kartka z imionami wszystkich znajdzie się w środku. Butelka zostanie zasypana przez archeologów.
– Może odkopią ją ci, którzy będę tu po nas? – zastanawia się Kuba.
Reportaż pochodzi z książki „Coś bierzemy, coś dajemy. Reportaże o wolontariacie dla dziedzictwa” pod redakcją Aleksandry Chabiery, Anny Kozioł i Bartosza Skaldawskiego, wydanej przez Narodowy Instytut Dziedzictwa.
Źródło: Narodowy Instytut Dziedzictwa
Ten tekst został nadesłany do portalu. Redakcja ngo.pl nie jest jego autorem.
Teksty opublikowane na portalu prezentują wyłącznie poglądy ich Autorów i Autorek i nie należy ich utożsamiać z poglądami redakcji. Podobnie opinie, komentarze wyrażane w publikowanych artykułach nie odzwierciedlają poglądów redakcji i wydawcy, a mają charakter informacyjny.