Książki i część mebli podarowali ludzie. Fotele i kilka regałów przyniesiono ze śmietnika. Kwiatki dała sąsiadka. Tak powstała Praska Biblioteka Sąsiedzka - najlepsza inicjatywa pozarządowa w kategorii "społeczność lokalna". Nagrodę w konkursie S3KTOR 2012 otrzymała Fundacja Zmiana.
– Na początku sąsiedzi z bramy mówili, że jesteśmy starymi wariatkami. Teraz jesteśmy ciotki – opowiada Anna Podgórska. – Niezły awans, co? – Sąsiedzi nie wierzyli, że to, co robimy ma sens, ale byli życzliwy. Gdy się urządzaliśmy, stali i patrzyli, jak nosimy te różne graty. Po kilku minutach to my patrzyliśmy, jak oni dźwigają.
Praska Biblioteka Sąsiedzka mieści się w podwórku przedwojennej kamienicy na warszawskiej Pradze, przy Okrzei 28. Składa się z trzech pomieszczeń i toalety. Wszystko wypełnione książkami. Kiedyś mieściła się tu fabryka lodów, na ścianach są jeszcze kafelki. Przez wiele lat lokal był pusty. Stał i niszczał. – Gdy weszliśmy tam po raz pierwszy, zastaliśmy brud, smród i chłód – opowiada Maria Dąbrowska-Majewska, szefowa Fundacji Zmiana. – Nie było wiadomo, czy glazura jest biała, zielona, czy niebieska. Nie było prądu ani ogrzewania. Okna nie miały szyb.
Dziś jest znacznie przytulniej, choć ślady historii pozostały. – Podczas remontu specjalnie zostawiliśmy niepomalowane fragmenty ścian, aby ludzie mogli zobaczyć, jak to wyglądało wcześniej. To są takie nasze Pompeje – śmieje się Anna Podgórska.
Inna niż wszystkie
Praska Biblioteka Sąsiedzka to nietypowa wypożyczalnia książek. Działa nieregularnie – nikt tu nie ma etatu, tworzą ją wolontariusze. Kto z ekipy ma odrobinę wolnego czasu, przychodzi i otwiera drzwi biblioteki. – Brak stałego grafiku bywał męczący. Ludzie dzwonili i mówili: „stoję przed drzwiami, no, gdzie pani jest? – opowiada Maria Dąbrowska-Majewska. – W końcu się wściekłam i ustaliliśmy, że takim stałym terminem będzie czwartek od 16 do 19 – mówi i podkreśla, że nie znaczy to, że w pozostałe dni tygodnia biblioteka jest nieczynna.
Ludzie przychodzą i wypożyczają książki. Czy oddają? – Ja się cieszę, jak nie oddają, bo to dla mnie informacja, że mają je w domu – mówi Dąbrowska-Majewska. – Książek ci u nas dostatek. Co chwila dostajemy od kogoś nowe. Nie wpisujemy więc nikogo do żadnych zeszytów i nie naliczamy kar za przetrzymywanie.
Ale nie wszyscy przychodzą po książki. Wielu zagląda po prostu, by pogadać. Tak jak chociażby Łukasz w koszulce Legii Warszawa. Wchodzi, zamieni dwa zdania, chwilę postoi, popatrzy, idzie dalej. – To nasz stały bywalec – wyjaśnia szefowa Fundacji. – Lubi książki o sporcie. Interesuje go historia Legii, olimpiady. To jego świat. Łukasz domykał nam okna na zimę. Ma takie same w domu, więc wie, jak to zrobić. Ale ja, jak przystało na paniusię, postanowiłam, że coś tam poprawię i oczywiście później nie byłam w stanie ich domknąć. To było piękne, jak on tu później przyszedł i mówi: „sąsiadeczko, no mówiłem: nie ruszać, nie ruszać…” – śmieje się Dąbrowska-Majewska.
W Praskiej Bibliotece Sąsiedzkiej czytelnicy nie są anonimowi. Jest Pan Andrzej z Powiśla, który przyjeżdża kilka razy w tygodniu i wyszukuje książki z autografami. Jest Marcin, który czyta kryminały, a gdy trzeba, przybije gwóźdź i wywierci dziurę w ścianie. W końcu jest też trzynastoletni Damian. – Przyszedł kiedyś, jak pakowałyśmy książki dla zakładów karnych. Siedział i milczał – wspomina Anna Podgórska. – Próbowałam go jakoś zagadać: „Damian, może byś sobie coś pożyczył, może być coś przeczytał?” W końcu wstał i zaczął z nami te książki pakować. Teraz się z nami koleguje i już wiemy, że lubi komiksy.
Książki w pudle
Maria Dąbrowska-Majewska jeszcze jakiś czas temu pracowała w zakładzie karnym. – To było niezłe doświadczenie – przyznaje. – Dużo się wtedy dowiedziałam, dużo się nauczyłam. Choćby tego, że nigdzie nie mówi się tak wiele o miłości, nigdzie nie pisze się tylu wierszy i nigdzie nie czyta się tak wielu książek, jak w więzieniu. – Ludzie w to nie wierzą – dodaje Anna Podgórska. – Gdy zachęcamy ich, by dawali nam książki dla zakładów karnych, patrzą i myślą: naiwna, sentymentalna baba wierzy, że oni tam czytają książki. A czytają! – przekonuje Podgórska. – Zdarza się, że tu na Pradze odwiedzają nas ludzie, którzy kiedyś siedzieli. Ich oczytanie naprawdę bywa imponujące. Założyciele Praskiej Biblioteki Sąsiedzkiej już na początku swojej działalności postanowili zaopatrywać zakłady karne z w książki. – Nie chcieliśmy jednak uszczęśliwiać nikogo na siłę. Gdy do zakładu karnego we Wrocławiu wysłaliśmy listę 300 książek, aby wybrali pozycje, którymi są zainteresowani, oni zaznaczyli wszystkie i jeszcze dopisali inne, na wypadek gdybyśmy je mieli – wspomina szefowa Fundacji. – Trudno się dziwić – od transformacji przestali dostawać cokolwiek.
Założyciele sąsiedzkiej biblioteki przestali już liczyć, ile zakładów zaopatrują w książki. Na początku były to placówki z dwóch województw. Teraz to już akcja ogólnopolska. Licząc od lutego, przekazali więźniom w całej Polsce około 30 tys. pozycji. Biblioteka nie ma funduszy na przesyłki. Pracownicy zakładów sami przyjeżdżają więc po ich odbiór.
Jest ich więcej, a każda inna
Choć Praska Biblioteka Sąsiedzka nie ma jeszcze roku, członkowie Fundacji zdążyli założyć już trzy kolejne. Najmłodsza biblioteka działa zaledwie od kilku tygodni, w grochowskim Centrum Paca. – Nie mamy tam osobnego lokalu, mamy wygospodarowane półki, na których zostawiamy książki. Kolejne dwie biblioteki działają poza Warszawą. Pierwsza – w świetlicy miejskiej w Okrzeszynie, niewielkiej wsi w województwie dolnośląskim, nieopodal polsko-czeskiej granicy. Druga – w Tomaszowie Mazowieckim. Mieści się w dawnym, bardzo obszernym mieszkaniu. Koszty jej utrzymania pokrywa dotacja z Urzędu Miasta. – Tamta biblioteka ma klimat przytulnego mieszkania – mówi Rafał Grzegorczyk. – W Tomaszowie musimy jednak wciąż przekonywać sąsiadów, że my naprawdę jesteśmy tam tylko dla nich i że te książki są za darmo. Mieliśmy tam taką akcję: rozdawaliśmy w autobusie książki z zakładką-wizytówką, żeby było wiadomo, gdzie nas znaleźć. Jeździliśmy od pętli do pętli i dużo osób nie wierzyło, że naprawdę dajemy im to za darmo. – No, ale ile za to? – pytali.
Najtrudniej utrzymać jednak warszawską bibliotekę przy Okrzei 28. Lokal wynajmowany jest po preferencyjnych stawkach, jednak dla założycieli sąsiedzkiej wypożyczalni to i tak dużo. Często z własnej kieszeni płacą czynsz i rachunki za światło. – Nie mamy dotacji. Czasem ktoś przeczyta o naszej inicjatywie i podeśle nam jakieś pieniądze. Od kilku miesięcy mamy jednak moment krytyczny – przyznaje Maria Dąbrowska-Majewska. – I najbardziej wkurzające jest to, że przecież przez osiem lat ten lokal stał pusty i dzielnica nie miała z niego ani grosza. Teraz jesteśmy my. Wiele osób chwali naszą inicjatywę, mówi, jacy jesteśmy pożyteczni i tak dalej… Ale płacić trzeba, nawet kiedy tej forsy po prostu brakuje. No cóż, stworzyliśmy potwora – wzdychają jego twórcy.
Źródło: inf. własna (ngo.pl)