"Organizacje pozarządowe? Ale przecież oni nie zastrajkują!"
- z wypowiedzi pewnego ministra obecnego rządu
Tak się zastanawiam, jak działacze czy
członkowie organizacji pozarządowych patrzą na strajki nauczycieli
i lekarzy. Czy czują tylko złość, że kolejna grupa zawodowa próbuje
coś urwać z tego kawałka wspólnego sukna, którego dla wszystkich
nie staje, czy też myślą, że przyjdzie może dzień, kiedy i oni
spychani przez policję, obrzucani błotem przez władzę wyglądać będą
społecznego poparcia, lub choćby współczucia. W 1980 lekarze nie
musieliby strajkować. Zamiast nich w geście solidarności
zastrajkowałyby zakłady produkcyjne. Dziś większość zakładów
sprywatyzowano, a poczucie solidarności zastąpiła prywata. Ktoś
musi stracić, aby zyskać mógł ktoś.
Górnicy przyszli i wywalczyli swoje. Z naszych
kieszeni. Nie twierdzę, że im się nie należało. Podatki są po to,
aby wesprzeć najbardziej potrzebujących, umożliwić w miarę
bezbolesne przeprowadzanie reform społecznych. Jeżeli te pieniądze
zrestrukturyzują górnictwo to chwała tym, którzy tak mądrze rządzą,
jeśli nie, naszym obowiązkiem jest przekazać potomnym, kto im
zafundował taki pasztet. Gdy strajkiem grozili kolejarze, od razu
rząd miał dla nich propozycję. Kolejarzy się bowiem boi, lekarzy
nie. Z lekarzami może wygrać, a rządowi bardzo zależy na
zwycięstwie, bo przecież to rząd walki.
Czy jednak organizacje pozarządowe powinny się
solidaryzować ze strajkami, lekarzy, pielęgniarek czy nauczycieli,
nawet wtedy, gdy organizuje je związek, który ideologicznie nam nie
pasuje?