Wojciech, Michał, Konrad i dwie Anny chcieli otworzyć wegański bar w centrum Warszawy. Jako spółdzielnia socjalna wygrali rozpisany przez miasto konkurs. Lokal przy Kruczej 23/31 cały czas stoi pusty, gdyż urzędnicy piętrzą problemy zamiast szukać rozwiązań. Jak wygląda wsparcie lokalnej władzy dla rozwoju przedsiębiorczości społecznej? - opisuje Ignacy Strączek w portalu Ekonomiaspoleczna.pl
Baru na Kruczej nie ma
Wojtek mówi, że do tego wszystkiego dokładają. Dzwonią, chodzą, proszą, pytają i nic się nie dzieje. W efekcie płacą czynsz „na pusto”, marnowane są publiczne pieniądze, ale nikogo to najwyraźniej nie martwi. Ważne, że procedury się zgadzają.
Jeżeli wszyscy są równi wobec prawa, to wszyscy muszą tracić. Także podatnicy.
„Generalnie wierzyliśmy, że z miastem będzie nam łatwiej…”
Wojtek skończył liceum dla dorosłych, potem wyjechał na Zachód. Irlandia, Anglia – różni ludzie, różne prace, Polacy, Brytyjczycy, ludzie z całego świata. Prace też różne: kuchnia, budowy, remonty – jak mówi „wszystkie fizyczne”. Żyło mu się całkiem nieźle, do dziś uważa, że Wielkiej Brytanii funkcjonuje się łatwiej niż w Polsce, o wiele rzeczy jest tam łatwiej. Ale wrócił.
A miało być tak pięknie…
Połączyły ich walka o prawa zwierząt, miejski aktywizm, kampanie ekologiczne. Myślą podobnie i chcą zmieniać rzeczywistość. Chcą otworzyć wegański bar. Planują stworzyć miejsce, w którym ludzie będą czuli się dobrze, u siebie.
Nie chcą stawiać na certyfikowaną żywność ekologiczną, ale pragną jednocześnie realizować ideę sprawiedliwego handlu. Ważna jest tu także lokalność. Produkty mają być z Mazowsza.
Kuchnia ma być wegańska. Wszyscy członkowie Spółdzielni Socjalnej „Margines” są wegetarianami. Ale jak tłumaczy mój rozmówca: – Nie chcemy być nachalni, nie chcemy metkować tym wegetarianizmem. Chcemy po prostu, żeby społeczeństwo zauważyło, że to jest też opcja dla osoby mięsożernej.
Pisma, pisma, pisma
Żeby ruszyć z wegańskim barem trzeba najpierw miejski lokal przystosować. I tu zaczynają się poważne problemy. Niezwłocznie po otrzymaniu projektu technicznego wysłaliśmy do ZGN standardowy wniosek o wydanie zgody na remont lokalu użytkowego – wspominają spółdzielcy.
– Złożyliśmy ponownie wniosek wraz z prośba o wyjaśnienia ZGN w sprawie zaginięcia pisma. Niestety do dziś dzień sprawa nie została wyklarowana.
Mija czas, lokal nie może na siebie zarabiać, a czynsz płacić trzeba. ZGN może go obniżyć na okres oczekiwania na pozwolenia remontowe. – Tuż po podpisaniu umowy zostaliśmy poinformowani o takiej możliwości i zapewniono nas, że w tym celu wystarczy złożyć standardowy formularz – mówi „Margines”. I znowu cisza.
ZGN zaczął też wymagać od spółdzielni tzw. projektów branżowych, których przygotowanie wiąże się z poniesieniem dodatkowych kosztów i odwleczeniem procesu udzielenia pozwolenia na remont.
Okazuje się, że żadne tego typu projekty nie były w lokalu robione od lat, a urzędnicy w czasie rozmowie przyznali, że ZGN nie posiada aktualnej dokumentacji stanu instalacji. Nie ma zatem możliwości odniesienia projektowanych zmian do obecnej sytuacji infrastruktury w lokalu.
Pozwolenia na remont od ZGN wciąż nie ma, a w perspektywie jeszcze ubieganie się o pozwolenie w Biurze Architektury i Planowania Przestrzennego.
Najpierw regulamin
Skorupa zauważa, że żadna spółdzielnia socjalna nie dostała jeszcze lokalu poza konkursem. – Tych wniosków [składanych przez różne podmioty] jest multum. My w większości je odrzucamy. Zwraca uwagę na fakt, że często wnioski składane przez spółdzielnie po prostu się nie nadają do rozpatrzenia.
Pytam, czy jakaś spółdzielnia socjalna dostała lokal podczas postępowania konkursowego. Skorupa nie przypomina sobie takiego przypadku. A więc ta jest pierwsza?. Wygląda na to, że tak.
Problemy i…
Dziś wiedzą, że za niewiele większe pieniądze mogliby mieć 100-metrowy lokal przy Palcu Bankowym o 30 m² większy od tego przy Kruczej. Dziś nie są w stanie zapłacić wymaganej kaucji, nie ujęli tego w biznesplanie. Są świadomi, że to był ich błąd.
„Dogadamy się”
Być może spotkanie z prywatnym kapitałem nie byłoby aż tak przyjemne, ale niewątpliwie przedsiębiorca ma zupełnie inną mentalność niż urzędnik. Po pierwsze sam dąży do zysku, więc blokowanie kontrahenta najczęściej mu się zwyczajnie nie opłaca. Po drugie każdy wie, że w biznesie najgorsza jest stagnacja.
– Dlaczego nie zdecydowaliśmy się na wynajmowanie lokalu od prywatnego przedsiębiorcy? – powtarza moje pytanie i zaczyna wymieniać powody:
Św. Franciszek nie łowi ryb
Te słowa raczej nie przekonałyby Bartosza Skorupy, który nie ukrywa, że spółdzielnie socjalne są tworem, który trudno jednoznacznie sklasyfikować. Zatrudniają bezrobotnych, ale z drugiej strony wchodzą na rynek i zarabiają. A więc nie jest to „czysta działalność charytatywna” – stawia zarzut Skorupa.
Takie słowa świadczą o braku zrozumienia idei przedsiębiorczości społecznej. Mówienie o działalności charytatywnej w kontekście kooperatyw i społeczeństwa obywatelskiego obraża ludzi, którzy chcą brać swój los w swoje ręce, i zamiast prosić o zapomogę starają się aktywnie uczestniczyć w budowaniu otaczającej nas rzeczywistości. Zaś od administracji publicznej, która coraz częściej deklaruje chęć wspierania przedsiębiorczości społecznej i działa podobno według zapisanej w konstytucji zasady pomocniczości, dostaje stos papierów do wypełnienia i niejasne wskazówki.
Deklarowana przychylność
Przedstawiciele Spółdzielni Socjalnej „Margines” niejednokrotnie byli zapewniani o przychylności dla przedsiębiorczości społecznej. Dziś są zawiedzeni.
Chodzi o to, żeby relacje społeczne zyskały właściwy sobie kontekst, a nie były wyizolowanymi „produktami”. Chodzi też o to, żebyście za jakiś czas mogli pójść na Kruczą 23/31 i pomyśleć, że to co widzicie mogło nie powstać, ale powstało. A ziarna kawy którą pijecie zbierali ludzie, których nikt nie orżnął. Wojtek mówi, że marzy mu się palarnia, a kawa będzie głównie z Meksyku.
Źródło: ekonomiaspoleczna.pl