Społecznie Odpowiedzialne Terytorium, czyli jesteśmy sobie nawzajem potrzebni
„Skoro mieszkamy na wspólnej przestrzeni i każdy z nas wytwarza jakąś wartość, to spróbujmy zastanowić się, jak połączyć swoje wysiłki. Okazuje się, że łącząc siły, lokalna firma z lokalnymi organizacjami obywatelskimi może wpłynąć na otaczającą ich rzeczywistość. Pod warunkiem, że zmienimy swoje myślenie.” – mówi Cezary Miżejewski w rozmowie z Krzysztofem Wittelsem.
Krzysztof Wittels: Co to jest Społecznie Odpowiedzialne Terytorium?
Do tego, aby o Społecznie Odpowiedzialnym Terytorium myśleć w kontekście konstytucji, zainspirował mnie Tomek Sadowski, szef Fundacji Barka. Powiedział kiedyś, że skoro wszyscy jesteśmy wspólnotą samorządową, wszyscy mieszkamy na określonym terytorium, tylko pracujemy albo działamy w różnych miejscach, to fakt, że ty jesteś członkiem organizacji obywatelskiej, ja jestem biznesmenem, a on burmistrzem, nie znaczy, że pochodzimy z różnych światów, bo nadal żyjemy w tej samej przestrzeni. I na tym opiera się pomysł Społecznie Odpowiedzialnego Terytorium: żeby uciec od myślenia separacyjnego.
Co to znaczy?
Przez ostatnie dwadzieścia trzy lata bardzo mocno podkreślaliśmy linie podziałów – jest sektor publiczny, są przedsiębiorcy, są organizacje pozarządowe. Nawet sama nazwa, która się u nas przyjęła, non-governmental organization, sygnalizuje tę separację. To jest oczywiście nurt wzięty z myśli amerykańskiej, w której sektor obywatelski działa sobie zupełnie odrębnie, finansując się ze źródeł prywatnych i opierając na szeroko rozumianej dobroczynności. Ten nurt był bardzo silnie obecny w – ja to nazywam – establishmencie NGO. I okazał się kompletną klęską.
Z drugiej strony mamy przedsiębiorców – ci traktują władzę publiczną jak wroga, który ich niszczy. A władza publiczna traktuje przedsiębiorców jako podejrzanych aferzystów. Podobnie jest zresztą w stosunku do organizacji pozarządowych. Wiele lat pracowałem w administracji publicznej, więc wiem, co mówię. Tworzyliśmy różne światy, które funkcjonowały na zasadzie starcia albo pewnej podległości, klientyzmu. Organizacje mówią: mamy swoje własne działania i władza publiczna nie jest nam do niczego potrzebna, poza pieniędzmi oczywiście. Biznesmeni mówią: dajcie nam tylko spokój, niech się państwo od nas odczepi. A władza publiczna mówi: my wiemy lepiej.
Jak wobec tego tworzyć Społecznie Odpowiedzialne Terytorium?
Jeżeli nie przetniemy tych sporów, to nie stworzymy nowej jakości. Skoro mieszkamy na wspólnej przestrzeni i każdy z nas wytwarza jakąś wartość, to spróbujmy zastanowić się, jak połączyć swoje wysiłki. Można oczywiście nazwać to pewnym idealizmem, ale to jest możliwe. Gdy w bardzo praktycznych społecznościach lokalnych ludzie siadają ze sobą do stołu i zaczynają rozmawiać, co i jak można zrobić, to nagle okazuje się, że łącząc siły, lokalna firma z lokalnymi organizacjami obywatelskimi może wpłynąć na otaczającą ich rzeczywistość. Pod warunkiem, że zmienimy swoje myślenie.
Kto i jak ma zmieniać to myślenie?
Możemy oczywiście czekać, aż ludzie sami odbudują swoją samoorganizację. Ale też świadome państwo może zacząć kreować pewne zachowania, próbować zachęcać do określonych działań. Do tego jednak potrzebne są zmiany prawne, finansowe i organizacyjne, ale przede wszystkim wykreowanie pewnej kultury postępowania.
Zawsze mówię, jeżeli nie zorganizujemy się wokół ławki w parku, to nie zorganizujemy się na pewno w przedsiębiorstwo społeczne. Ale państwo ma obowiązek stworzyć takie mechanizmy i takie możliwości, w których nie tylko daje odpowiednie przepisy prawne, ale wręcz zachęca, kreuje, promuje i mówi – to jest dobre. Drugi element to konieczność zmiany archaicznej struktury zatrudnienia. Dopiero budujemy cały system usługowy, który jest skoncentrowany nie gdzie indziej, tylko we wspólnotach samorządowych. I tam musi być budowany. Mówię tu o tzw. usługach interesu ogólnego, które ja nazywam zgodnie z naszym prawodawstwem usługami użyteczności publicznej.
Jak to może wyglądać w praktyce?
Jeżeli idziemy w stronę rozwoju usług, to władza publiczna może powiedzieć, że jest jej obojętne, kto to robi, ma być tanio i dobrze. Mniej nacisk na „dobrze”, bardziej na „tanio”.. Ale może jednak nie jest wszystko jedno, może powinno być tanio, dobrze i przez ludzi z naszej wspólnoty? Patrząc na naszą rzeczywistość, widać, że państwa jako kreator gospodarczy straciło swój rozmach, jeśli nie nawet chęć działania . Ma oczywiście siłę polityczną, kreowania prawa, strumieni pieniężnych, ale z punktu widzenia gospodarczego nie stanowi już żadnej siły, zwłaszcza w kontekście globalizacji. Państwo nie jest inwestorem. Mogłoby być, ale uważa się, że państwo nie powinno się do niczego wtrącać. Wobec tego kreatorem gospodarczym stały się albo mogą stać się samorządy. One mają realną siłę. Jeżeli chcemy odbudować tkankę społeczną, która została rozerwana przez 45 lat upaństwawiania i 23 lata prywatyzacji, to poszukujmy takich rozwiązań, które będą promować zatrudnianie w społeczności lokalnej. Wspólnota samorządowa, to są nie tylko obywatele, którzy chodzą na wybory. To są obywatele aktywni w różny sposób, również ekonomicznie. Społecznie Odpowiedzialne Terytorium to próba odbudowania tej wspólnotowości w wymiarze ekonomicznym.
Czy możesz podać przykłady Społecznie Odpowiedzialnego Terytorium, w szczególności w Polsce?
Nie istnieje pewnie jeszcze taki byt w Polsce. To jest praca wieloletnia. Ale powoli docierają do mnie sygnały, że w różnych miejscach takie myślenie się pojawia, ludzie zaczynają to rozumieć. Czy takie rzeczy istnieją na świecie? Istnieją w Europie. Na przykład REVES – sieć miast na rzecz ekonomii społecznej. Ludzie z miast różnej wielkości zaczęli się organizować wokół budowy społecznie odpowiedzialnego terytorium. Oczywiście w różnie rozumiany sposób. My zaczęliśmy się zastanawiać, czy moglibyśmy taką naszą sieć lokalną stworzyć. Nie chcę mówić, że teraz nadążamy za jakimś trendem europejskim. Mnie interesuje, co można w Polsce zbudować.
Co jest zatem potrzebne, by społecznie odpowiedzialne terytoria mogły w Polsce zaistnieć?
Rzeczy nie przychodzą z dnia na dzień, tylko są budowane przez lata, ale żeby to zrobić, muszę mieć jakiś plan. Musimy uporządkować tę sferę i dać narzędzia. Na poziomie lokalnym tworzy się dziesiątki programów, różnego rodzaju, które niczemu nie służą. Komisja Europejska mówi teraz: dostajecie pieniądze, ale po pierwsze, ma to być wmontowane w system waszej polityki, a po drugie, musicie powiedzieć, co chcecie zrobić, czyli musicie zrobić plan finansowy na kilka lat i określić, jaki będzie rezultat. To przychodzi nam z olbrzymim trudem, ponieważ trzeba przełamać horyzont umysłowy roku budżetowego. Na koniec roku trzeba wyzerować konta. Co to znaczy zadanie, które trwa ponad półtora roku? W ogóle takie pojęcie u nas nie istnieje. Wydatki nie wygasające. Dziesiątki różnych usztywnień biurokratycznych, które mogę zrozumieć, ale nie znaczy, że są nie do ruszenia. To jest to unarzędziowienie. Wywalenie trzydziestu różnych programów, które są tworzone, na rzecz jednego programu polityki społecznej, który ma plan finansowy i rezultaty. Taki banał.
Tym jest Krajowy Program Rozwoju Ekonomii Społecznej?
Nie, ekonomia społeczna jest tylko jednym z elementów większej układanki. Taki program polityki społecznej powinien pokazywać szerszą perspektywę. Nie łudzimy się, że przedsiębiorstwa społeczne, czy podmioty sektora obywatelskiego to jedyne i wyłączne źródła sukcesu. To jest jeden z elementów. Ale pokazujemy tę perspektywę.
Unarzędziowienie i plan finansowy, o którym mówię nie powinny być efektami „śmiałej” decyzji władzy publicznej, ale dyskusji publicznej. Dzisiaj tworzenie budżetu partycypacyjnego sprowadza się w istocie do podejmowania decyzji, czy trawnik ma być tutaj, czy gdzie indziej. Nie obśmiewam, rozumiem, że najpierw trzeba na mniejszych rzeczach przetrenować, zanim się weźmie za większe, ale budżet partycypacyjny, czy plan partycypacyjny to są poważne sprawy. Do tego trzeba dojrzeć. I to ze wszystkich stron.
Ja to wszystko nazywam kulturą organizacyjną.. Weźmy na przykład ten plan polityki społecznej, czy plan rozwoju danej gminy. Kiedyś stworzyliśmy sobie strategię rozwiązywania problemów społecznych. Wówczas to było ważne, żeby w ogóle się wybić z tematem. Dzisiaj to już nie jest dobre rozwiązanie, bo separujemy – tu jest gospodarka, a tu są problemy społeczne. A to wszystko musi być częścią większej całości. Trzeba zrozumieć, że sfera społeczna to nie tylko uzależnienia, bezdomni i tak dalej. Sfera społeczna to jest znacznie szersza kwestia, tak jak na przykład mieszkalnictwo, które chcemy odzyskać dla polityki publicznej. Dzisiaj mieszkalnictwo stało się wyłącznie sferą rynkową.
Jaka ma być rola przedsiębiorstw ekonomii społecznej w społecznie odpowiedzialnym terytorium?
Będą jednym z elementów budowy tej tkanki społecznej. Moim zdaniem ludzie, którzy się nauczą podejmować decyzje w sprawie swojego miejsca pracy, nabierają innej perspektywy w myśleniu o sobie, jako o aktywnej jednostce. W spółdzielniach często tak jest. I w tym między innymi widzę rolę ekonomii społecznej. Bardzo mocno wiążemy te podmioty ze społecznością lokalną. Eksponujemy to w rozwiązaniach prawnych. Na przykład część zysku jest przeznaczona na działania w sferze pożytku publicznego, na rzecz społeczności lokalnej. Ale co ważniejsze, podmioty ekonomii społecznej mają stać się nie tylko wykonawcami, ale współtwórcami. Nie tylko będziemy realizować jakieś usługi, ale możemy też zastanawiać się, jakie usługi są potrzebne i dlaczego akurat takie. Chciałbym, aby rola sektora obywatelskiego zmieniła się z klienta na współdecydenta.
Co zmieni się po wprowadzeniu Krajowego Programu Rozwoju Ekonomii Społecznej?
Samo przyjęcie tego Programu jeszcze nic nie zmieni. Ale pójdzie impuls. Tematowi ekonomii społecznej zostanie nadana ranga polityczna. Będzie to decyzja rządu. Podstawowe pytanie, czy uda się to wszystko ogarnąć. Czy w Ministerstwie Pracy i Polityki Społecznej będzie na tyle determinacji? Wierzę w ludzi, którzy są w MPiPS i mam nadzieję, że to się uda przeprowadzić, chociaż wymagać będzie skoordynowania szeregu działań, w co najmniej kilkudziesięciu różnych miejscach. Skoordynowania też różnych resortów, nie narzucania im woli, ale ujednolicenia pewnych działań. Jeżeli to się uda, to zmieni się ustawodawstwo, znajdą się pieniądze, rozpocznie się edukacja. Ale to wszystko wymaga dużego procesu partycypacyjnego. Zarządzanie nim zostało scedowane na komitet koordynacyjny. Nie zarządza tym minister, ale komitet, w skład którego wchodzą ludzie z różnych sektorów.
Wydaje się, że jedną z takich kluczowych spraw, które pomogłyby w tworzeniu społecznie odpowiedzialnych terytoriów jest uruchomienie klauzul społecznych przy przetargach publicznych...
Co nam jest potrzebne, żeby to ruszyło z miejsca? Mamy już przepisy prawne, ale samorządy boją się je stosować. Po pierwsze, musi być podręcznik Urzędu Zamówień Publicznych. Taki, w którym byłoby wyjaśnione, jak podchodzić do klauzul społecznych, a także, aby można było się na niego powoływać. Po drugie, baza specyfikacji istotnych warunków zamówienia (SIWZ) z różnych miejsc, lista dobrych praktyk, może nawet konkursy dla samorządów. A po trzecie, edukacja, edukacja i jeszcze raz edukacja. Na to zaplanowaliśmy pieniądze. Na szkolenie ludzi, którzy kontrolują innych, czyli dla pracowników regionalnych izb obrachunkowych. I na szkolenie ludzi, którzy podejmują decyzje w sprawie zamówień publicznych w samorządach terytorialnych. Uważam, że kwestia zamówień publicznych, czegoś co się nazywa “społecznie odpowiedzialne zamówienia”, to jest jeden z ważniejszych procesów w tym programie.
W jaki sposób te klauzule społeczne miałyby funkcjonować?
W SIWZ mogę wprowadzić taką klauzulę. Stawiam wymagania nie tylko wobec produktu, ale również wobec sposobu realizacji zamówienia. Na przykład chcę, aby przy tej pracy byli zatrudniani bezrobotni. I wszyscy, którzy startują w przetargu deklarują, czy mają takich pracowników, czy nie. Druga możliwość to ograniczenie przetargu do firm zatrudniających co najmniej 30% osób niepełnosprawnych lub osób znajdujących się w trudnej sytuacji na rynku pracy. Oczywiście zamawiający może to zastosować, ale nie musi. Musimy wykonać olbrzymią pracę edukacyjną, zachęcającą do korzystania z tych klauzul. Przepisy przepisami, ale przede wszystkim liczy się wola. Czasami wystarczy jedna wypowiedź czy zalecenie lokalnego polityka. Na przykład burmistrz Brzezin powiedział “stosować” i co drugie zamówienie ma jednego bezrobotnego zatrudnionego. Po trzecie, będą elementy prozatrudnieniowe, dotyczące standardów zatrudnienia. W 2014 roku przewidujemy także pewne zmiany prawne, podręczniki, bazy pomocnicze, promowanie tego w samorządach jako pewnej postawy.
Nadal jednak jeżeli ktoś będzie chciał stosować te klauzule, to będzie je stosował, jeżeli nie będzie chciał – to nie będzie.
Czasami trzeba przycisnąć przepisami, a czasami edukacją, dobrym przykładem. Zwróć uwagę, że zaczęły się pojawiać takie działania, które kiedyś były nie do pomyślenia. Na przykład referenda odwołujące. W Warszawie organizacje społeczne podpisały wspólny list w sprawie cen biletów w komunikacji miejskiej. To nie są jakieś duże zorganizowane ruchy. Nie wiem, czy to jest efekt pewnego zniecierpliwienia społecznego, czy też pewne ścieżki zostały już przetarte. Pojawiają się też nowe instrumenty na przykład inicjatywa uchwałodawcza. Obywatele, jako grupa mogą podjąć uchwałę. Gdy raz to gdzieś zostanie przeprowadzone, inni zobaczą, że działa i im się podoba. Budżet partycypacyjny, pomysły na uaktywnienie rad osiedli… Jeżeli te wszystkie rzeczy zadziałają, jeżeli tego wójta czy burmistrza osaczymy różnymi inicjatywami, to w pewnym momencie on zrozumie, że coś trzeba zrobić. Tylko ludzie muszą mieć do tego narzędzia, a te narzędzia są stricte legislacyjne.
Na co kładziecie nacisk finansowy w KPRES?
Są cztery podstawowe cele: umiejscowienie podmiotów ekonomii społecznej na terytorium, budowa infrastruktury finansowo-organizacyjnej, która spowoduje, że powstanie i utrzyma się co najmniej 35 tysięcy nowych miejsc pracy, wpisanie tego w polityki publiczne oraz działanie na rzecz kompetencji. Najwięcej środków idzie na infrastrukturę finansowo-organizacyjną. Do tej pory pieniądze z Europejskiego Funduszu Społecznego szły w dużej mierze na budowanie środków wsparcia. Teraz gros funduszy ma iść na dotacje dla przedsiębiorczości, na pożyczki i doradztwo. Ekonomia społeczna dzisiaj angażuje już społecznie wiele milionów ludzi, ale z punktu widzenia gospodarczego to niecałe 2% PKB i 3% zatrudnienia. Chcemy znacząco zwiększyć te wskaźniki.
Mam wrażenie, że w KPRES wspieramy, za pomocą różnych instrumentów, przede wszystkim organizacje społeczne...
Tak. Mamy dwa siostrzane programy rozwoju – program rozwoju przedsiębiorstw oraz przeciwdziałania ubóstwu. Nie wchodzimy na ich „tereny”, chociaż mamy części wspólne. Chcemy zwiększyć liczbę aktywnych organizacji o 20 tysięcy. Przedsiębiorstwa społeczne nie powstają w próżni. Musimy najpierw zbudować szeroką podstawę aktywności społecznej. Przewidziane są na przykład specjalne mikrogranty na instytucjonalne wsparcie nowych, młodych organizacji. Mamy nadzieję, że część z nich podejmie działalność ekonomiczną, zaczną produkować usługi, które sprzedadzą na przykład samorządowi. Przedsiębiorczość społeczna polega przecież na tym, że nie tylko tworzę swoje miejsce pracy, ale to miejsce pracy czemuś służy. Nas interesują miejsca pracy albo w określonych sferach, na przykład w usługach użyteczności publicznej, albo takie, które tworzą miejsca pracy dla młodych ludzi. Nie tworzymy rozwiązań dla wszystkich naraz.
Ten dokument ma szansę wejścia w życie?
Tak, przeszedł już wstępne międzyresortowe konsultacje. Ci, co mieli zgłosić uwagi, to je złożyli, w szczególności departament rynku pracy. Teraz trwają miesięczne konsultacje międzyresortowe i społeczne nad ostatecznym tekstem. Minister finansów ma trochę związane ręce, ponieważ my wyraźnie mówimy, że nie chcemy dużych pieniędzy. Program kosztuje 2,5 miliarda złotych, ale 1,5 miliarda to są środki europejskie, a miliard jest w funduszu pracy, w PFRON-ie. Nie tworzymy nagle nowych wydatków, tylko układamy je w pewną całość. Jeżeli dodamy do tego jeszcze Pakt na Rzecz Ekonomii Społecznej, czyli wolę polityczną, to myślę, że zapisy tego programu przekształcą się w czyn. Naszym sojusznikiem w rządzie jest na pewno Minister Rozwoju Regionalnego.
Z Cezarym Miżejewskim rozmawiał Krzysztof Wittels.
Źródło: ekonomiaspoleczna.pl