Mają oczy i uszy otwarte. „Patrolują” miasto, odbierają sygnały od mieszkańców, znajomych. Kochają Warszawę, znają jej zapomniane miejsca i walczą o ich lepszy los. Tak już od ponad 25 lat.
Rzadko która stołeczna organizacja może pochwalić się tak
długim „stażem” działania, przy zachowaniu całkowitej niezależności
od władz miejskich i nie tylko.
Ochronić secesję
Stowarzyszenie Zespół Opiekunów Kulturowego Dziedzictwa
Warszawy „ZOK” powstało w 1981 r. Stanowiło wtedy niejako
„przybudówkę” warszawskiego Towarzystwa Przyjaciół Warszawy (TPW) i
działało jako Społeczny Zespół Opiekunów Zabytków.
– To były czasy PRL-u. Wtedy nie można było swobodnie zakładać
stowarzyszeń, a te, które istniały były koncesjonowane przez
władze. Gdy ktoś chciał założyć stowarzyszenie hodowców kanarków,
to mu mówiono, że już istnieje organizacja, która się podobnymi
sprawami zajmuje, więc po co jeszcze jedna – wyjaśnia Tomasz
Markiewicz, obecny przewodniczący ZOK. – W tamtych warunkach, aby
działać oficjalnie trzeba było czynić to poprzez istniejące
organizacje. Zwykłym obywatelem nikt by się nie przejął… Na
oficjalne pisma TPW urzędnicy jednak reagowali.
W Warszawie istniało wówczas Towarzystwo Opieki nad Zabytkami,
ale nie cieszyło się poważaniem młodych działaczy, którzy oburzali
się i denerwowali, gdy PRL-owskim zwyczajem, niszczono wszystko, co
było przedwojenne, co nosiło ślady secesji, historyzmu i dokonań II
Rzeczpospolitej.
– To była organizacja nieprzypadkowo powołana dopiero w latach
70., gdy ówczesny I sekretarz PZPR, Edward Gierek wyraził łaskawie
zgodę na odbudowę Zamku Królewskiego i na krótko pojawił się jakiś
dobry klimat dla zabytków – wspomina T. Markiewicz. – Poza tym,
skoro Zamek miał być odbudowywany z darów społecznych i
zagranicznych, trzeba było pokazać, że tu mamy taką „społeczną”
organizację. My działaliśmy po pierwsze, na rzecz zabytków
warszawskich, a po drugie, na rzecz zabytków niewygodnych, bo
pochodzących z XIX i początków XX w., które jako „burżuazyjne” i
„kapitalistyczne” nie cieszyły się sympatią władz. A TOnZ i wtedy,
i teraz nie bardzo lubi zadzierać z władzami, co widać m.in. po
mizernej aktywności jego oddziału warszawskiego.
W obronie słupa i urzędnika
Inicjatorem powstania Zespołu był Janusz Sujecki, do dzisiaj
aktywny działacz stowarzyszenia, wówczas student Uniwersytetu
Warszawskiego, który już w latach 70. pisywał w „Stolicy”
interwencyjne artykuły w obronie warszawskich kamienic, zagrożonych
wyburzeniami bądź dewastacją. W listopadzie 1981 r., na fali
ogólnego ożywienia społecznego, skrzyknął studentów UW,
interesujących się historią i zabytkami Warszawy. Było to
kilkanaście osób, wśród nich m.in. Jerzy Majewski, dziś dziennikarz
Gazety Stołecznej. W 1986 r. do Zespołu dołączył Tomasz Markiewicz.
Od 1994 r. ZOK działa już jako samodzielne stowarzyszenie. Obecnie
ma kilkudziesięciu członków, ale aktywny „trzon” to nadal
kilkanaście osób.
To oni właśnie najczęściej inicjują różne działania, które
mają doprowadzić do uchronienia zagrożonych stołecznych zabytków.
Jednak w swojej działalności mogą liczyć na wsparcie wielu
mieszkańców Warszawy. Tak było na przykład w czasie jednej z
ostatnich głośnych interwencji ZOK-u: w obronie zabytkowego słupa
ogłoszeniowego na pl. Unii Lubelskiej. Urzędnicy miejscy wpadli na
pomysł, aby po stu latach zabrać z placu ostatni zachowany tam
model słupa („wzór 1894”) i przenieść go na Krakowskie
Przedmieście. Zaprotestowali przeciw temu działacze ZOK-u. Wsparli
ich mieszkańcy stolicy, głównie z okolic pl. Unii Lubelskiej,
którzy dość licznie stawili się w połowie grudnia 2008 r. na
pikietę w obronie słupa. Zabytkowy mebel miejski udało się uchronić
przed przenosinami.
– Walczyliśmy i walczymy o uratowanie i docenienie ocalałej
zabudowy Warszawy, zwłaszcza z końca XIX i początków XX wieku. Są
to świadectwa największego w historii naszego miasta rozwoju,
prawdziwie wielkomiejskiego. A już samo to, że przetrwały tyle
nieszczęść, z komuną włącznie, powinno wystarczyć, aby je chronić,
jako cenne pamiątki bohaterskiego miasta, świadectwa jego
niezłomności i świetności – mówi Tomasz Markiewicz.
ZOK i wspierający go mieszkańcy Warszawy przyczynili się w
zeszłym roku także do tego, że władze województwa mazowieckiego
wycofały się z próby wymiany wojewódzkiego konserwatora zabytków.
Na wezwanie stowarzyszenia, w obronie – dobrze ocenianej przez ZOK
– Barbary Jezierskiej, pod Urzędem Wojewódzkim pikietowało ponad
sto osób.
Zmiana myślenia i namacalne efekty
Sami działacze ZOK-u za swój największy sukces uważają to, że
przyczynili się do zmiany myślenia o przedwojennych zabytkach
zarówno wśród społeczeństwa, jak i stołecznych władz.
– Jako jedni z pierwszych zaatakowaliśmy stosunek PRL-u do
przedwojennych zabytków i skrytykowaliśmy dekret Bieruta. Ja z
Jurkiem Majewskim zainicjowaliśmy cykl varsavianistyczny „Warszawa
nieodbudowana” w Gazecie Stołecznej, wspólnie wydaliśmy w 1998 r.
książkę pod tym tytułem – mówi Tomasz Markiewicz.
Należy także wymienić bardziej „namacalne” efekty pracy
członków stowarzyszenia: rewitalizacja sześciu kamienic przy ul.
Ząbkowskiej i uratowanie brukowanej nawierzchni tej ulicy między
ul. Targową a Brzeską.
– To był pierwszy, w miarę kompleksowo zrealizowany przez
ówczesne władze dzielnicy projekt remontowy na Pradze – opowiada T.
Markiewicz. – Chociaż niezwykle skromny, niestety odosobniony w
Warszawie i niedokończony, projekt ten pokazał, że jest możliwa
współpraca społeczników z urzędnikami i mieszkańcami, a stare
kamienice, z celowo za komuny odrąbanymi do gołej cegły elewacjami,
można przywrócić do dawnej świetności. Trzeba tylko chcieć. A w
końcu Praga to dziś najbardziej autentyczna, a przez to cenna część
Warszawy.
Kolejne sukcesy stowarzyszenia to m.in. zainicjowanie
powstania Muzeum Warszawskiej Pragi i wpisywanie do rejestru
zabytków wielu kamienic po prawej stronie Wisły, powrót na
warszawskie ulice latarń pastorałek, remont zabytkowej studni Gruba
Kaśka przy pl. Bankowym (jest ona symbolem stowarzyszenia),
uratowanie kilku istotnych reliktów żydowskiej Warszawy po obu
stronach Wisły (m.in. zachowane pozostałości domów modlitwy przy
ul. Targowej, Ząbkowskiej i Łuckiej). Stowarzyszenie nie tylko
broni dobrych urzędników, ale także jest w stanie doprowadzić do
zwolnienia tych, którzy – zdaniem społeczników – szkodzą zabytkom,
np. poprzednika obecnej wojewódzkiej konserwator zabytków.
Niestety, nie wszystkie interwencje stowarzyszenia kończą się
pozytywnie. Nie udało się ochronić przed agresywną „modernizacją”
najstarszej kamieniczki Powiśla przy ul. Tamka 43 ani pięknej
kamienicy przy pl. Zbawiciela, między ul. Mokotowską a
Marszałkowską. Zostały zburzone m.in. przedwojenny Dworzec Pocztowy
(autorstwa znanego architekta Józefa Szanajcy), zarazem reduta
Powstania Warszawskiego i zabudowania historycznej odlewni Braci
Łopieńskich przy ul. Hożej 55.
– To zawsze są bezpowrotne straty w krajobrazie miasta –
przyznaje ze smutkiem przewodniczący stowarzyszenia.
Niezależność: kosztuje i popłaca
W jaki sposób można osiągnąć taką pozycję wśród władz
konserwatorskich i samorządowych?
– To w jakimś sensie wymuszona współpraca, w wyniku
wieloletniej i konsekwentnej działalności. Zasada jest prosta.
Najpierw grzecznie i oficjalnie prosimy o spełnienie naszych
postulatów odnośnie danego obiektu. Gdy jesteśmy lekceważeni,
robimy szum w mediach. Gdy i to nie daje rezultatu, organizujemy
pikiety protestacyjne. Nie baliśmy się tego robić przed 1989 r. i
nie boimy się teraz. W 1986 r. zorganizowaliśmy chyba pierwszą po
stanie wojennym pikietę uliczną w obronie kamienic na Próżnej –
wspomina Tomasz Markiewicz.
Swoją pozycję stowarzyszenie zawdzięcza także temu, że przez
ponad 25 lat działalności, udało mu się zachować pełną niezależność
od władz samorządowych, prywatnych inwestorów itd. Oczywiście taka
postawa ma swoją cenę: stowarzyszenie nigdy nie sięgało i nie sięga
po żadne środki finansowe – ani samorządowe, ani prywatne. ZOK nie
ma własnej siedziby, walne zebrania odbywają się w zaprzyjaźnionych
instytucjach. Nikogo także nie zatrudnia.
– Działamy społecznie, korzystamy z wiedzy i umiejętności
naszych członków. A naszymi informatorami i sojusznikami są
mieszkańcy – wyjaśnia T. Markiewicz.
Problemów nie ubywa
Niezależność jest szczególnie cenna obecnie. Czasy się co
prawda zmieniły od 1981 r. – można głośno krytykować władze i nie
ma cenzury – ale pojawiły się nowe zagrożenia dla zabytków: jak
choćby działalność inwestorów prywatnych.
– Problemów niestety nie ubywa, bo stosunek do ocalałej starej
Warszawy nie zmienił się wraz ze zmianą ustroju. Jak długo będzie w
Warszawie rządził dekret Bieruta i będzie to miasto aż tak zależne
od urzędników, to większość problemów ze starą Warszawą nie zniknie
– uważa Tomasz Markiewicz. – Kontakt z władzami jest oczywiście
łatwiejszy niż dawniej, często występujemy o prawo strony w różnych
postępowaniach administracyjnych, jesteśmy zapraszani do gremiów
doradczych. Odradza się również społeczeństwo obywatelskie i
lokalny patriotyzm. Warto tu wymienić Pragę, gdzie powstało
kilkanaście różnorodnych , autentycznych stowarzyszeń, które są
sojusznikiem w wielu naszych działaniach zmierzających do ratowania
tamtejszych zabytków. Na szczęście nie jesteśmy sami. Co więcej w
całym mieście są też sensowne wspólnoty mieszkaniowe, którym
pomagamy w rewitalizacji domów, którymi administrują, we wpisach do
rejestru zabytków.
Społecznicy marzą o takim prezydencie miasta, który będzie
jego gospodarzem i będzie miał do niego emocjonalny stosunek.
– Taki prezydent zrozumie w lot dlaczego trzeba odbudować
pałac Saski czy Brühla, dlaczego ważne są zabytki i Muzeum
Warszawskiej Pragi i nie przyjdzie mu do głowy powiedzieć, że
przedwojenna Warszawa była brzydka – mówi Tomasz Markiewicz. –
Marzy nam się również prezydent, który będzie zdolny do wyłonienia
sensowej osoby na stanowisko stołecznego konserwatora zabytków.
Działalność tego urzędu w strukturze naszego miasta budzi ogromny
niepokój. Chcemy, aby ci którzy rządzą miastem i wydają decyzje
m.in. dotyczące nowej architektury w historycznym otoczeniu i
zabytków kochali nasze miasto, tak jak my. Gdy tak się stanie wiele
problemów, z którymi się na co dzień borykamy, zniknie.
Póki co wyrazem podejścia do zabytków przez aktualne władze
miasta może być zestawienie wydatków na dofinansowanie remontów
miejskich kamienic, zarządzanych przez wspólnoty mieszkaniowe:
rocznie jest to zaledwie 8 mln zł, przy budżecie 12 mld zł
rocznie.
– Tymczasem lekką ręką można z miejskiej, publicznej kasy dać
np. na stadion Legii pół miliarda złotych. Zresztą ten stadion też
jest przedwojennym zabytkowym obiektem sportowym, z którego nic nie
zostanie zachowane: ani basen, ani historyczna trybuna… – dodaje
T. Markiewicz.
Źródło: inf. własna