Debaty obywatelskie można potraktować jako część składową dobrze zakorzenionego społeczeństwa, w którym rzeczą naturalną jest prowadzenia otwartego dialogu pomiędzy dwiema grupami: władzą a obywatelami. Konstruowanie przyjaznej, jeśli można tak powiedzieć, polityki publicznej wymaga mocnego zaakcentowania elementu krytycznej i twórczej dyskusji, a mogą ją zapewnić m.in. właśnie takie debaty. Jednak za samym pojęciem "debaty" kryje się również bardzo naturalna potrzeba spotkania się i zrozumienia różnorodnych racji, które stoją za stanowiskiem obu stron.
Prawo do takich debat oznacza przede wszystkim, że nie tylko możemy ale wręcz powinnyśmy być wysłuchani przez przedstawicieli administracji publicznej. Z drugiej strony tak naprawdę razem kreujemy miejsce, w którym żyjemy więc nie możemy poprzestać na samym żądaniu bycia wysłuchanym.
Zorganizowaną w ubiegłym tygodniu debatę obywatelską pt.: „Wrocław, czyli gdzie, kto i jak?” można potraktować jako próbę odpowiedzi na pytanie, w którym miejscu jako społeczeństwo obywatelskie jesteśmy.
Debata, na której spotkali się i rozmawiali ze sobą wrocławscy radni oraz mieszkańcy miasta, (z których część na co dzień jest zaangażowana w działalność wrocławskiego III sektora) odbyła się w Księgarni Falanster 4 listopada. (Samo miejsce ma również swoje symboliczne znaczenie- w tej przestrzeni jest też miejsce na kawiarnię i sklep, w którym można znaleźć produkty z certyfikatem sprawiedliwego handlu).
Radni oraz kandydaci na radnych, którzy w trakcie debaty odpowiadali na pytania i obawy mieszkańców reprezentowali kilka najbardziej znaczących opcji politycznych. Byli to: Bohdan Aniszczyk (PO), Piotr Babiarz (PiS), Leon Susmanek (PO) oraz Dawid Mirowski (SLD).
Moderatorem dyskusji był Leszek Budrewicz, znany wrocławski dziennikarz, zaangażowany dawniej w opozycyjną działalność „Solidarności”.
Formuła czwartkowej debaty obywatelskiej zakładała m.in. rozmowy lokalnych polityków z mieszkańcami w kilkuosobowych grupkach. Ten pomysł organizatorów dostarczył wszystkim bardzo cennego doświadczenia, to właśnie wtedy okazało się, jak bardzo potrzebujemy w przestrzeni publicznej miejsca na takie spotkanie, oparte na bezpośredniej, swobodnej rozmowie.
-Szczególnie ciekawym doświadczeniem była właśnie ta początkowa rozmowa. Byłem wcześniej bardzo sceptyczny i ostrożny, wydawało mi się, że to może nie wyjść. Gdyby jednak nie to, że musieliśmy zrealizować inne punkty debaty, które też były ważne, to ja bym tej rozmowy ogóle nie przerywał - mówi Leszek Budrewicz.
Radni (oraz kandydaci) i mieszkańcy dzielili się ze sobą swoimi doświadczeniami z życia we Wrocławiu, rozmawiali o tym, jakie wyzwania i jakie obawy stoją przed wszystkimi, z czym powinnyśmy uporać się w najbliższej przyszłości. Część z wrocławskich wyzwań dotyczyła wzmocnienia sektora organizacji pozarządowych oraz większych kompetencji dla rad osiedli. Te punkty powtórzyły się podczas późniejszej dyskusji kandydatów na radnych z publicznością. Wrocław jest miastem kojarzonym w dużej mierze z wielkimi imprezami i wydarzeniami jak Euro 2012, Expo czy Europejska Stolica Kultury. Ich organizacja a nawet samo staranie się o nią wymaga bardzo dużych finansowych kosztów. Dodatkowo to te duże, działające na wyobraźnię imprezy zajmują najwięcej miejsca w medialnych przekazach, coraz bardziej zabierając miejsce innym, mniejszym i bardziej oddolnym inicjatywom. Brakuje na nie pieniędzy, nie zajmują czołowych miejsc na stronach gazet i w konsekwencji pojawia się mylny obraz miasta, w którym cała uwaga i wysiłek i mieszkańców i rządzących skoncentrowane są na kilku dużych, prestiżowych wydarzeniach.
Punktem wyjścia dla całej debaty była diagnoza społeczna, oparta na ekspertyzie „W kierunku społeczeństwa obywatelskiego. Kapitał społeczny na poziomie lokalnym na podstawie badań z 32 polskich miastach” sporządzonej w ramach ogólnopolskiego projektu „Mój samorząd”.
Badania we Wrocławiu przeprowadzone na przełomie 2009 i 2010 roku wskazały przede wszystkim, że w procesie kształtowania się społeczeństwa obywatelskiego jesteśmy raczej na początku drogi. Jako wrocławianie nie mamy zbyt dużego poczucia uczestniczenia w życiu społecznym. Znaczna część nieaktywnych mieszkańców nie odczuwa żadnej potrzeby zaangażowania się w dyskusje na ważne dla miasta tematy. Dodatkowo jeżeli angażujemy się, to raczej w tych kwestiach, które bezpośrednio nasz dotyczą. Z drugiej strony we Wrocławiu jest około 2500 organizacji pozarządowych, co oznacza, że uczymy się świadomego, obywatelskiego działania.
Na czwartkowej debacie mieszkańców reprezentowała grupa bardziej aktywnych wrocławian, jednak było widać, że obie strony dyskusji (czyli i mieszkańcy i politycy) traktują się z pewną nieufnością.
-To, co było tutaj niezwykłego, to wyraźny sygnał, który szedł ze strony sali: „Pokażcie nam jakąś drogę, jako doświadczeni radni, to my się być może w to włączymy”. Natomiast radni, być może dlatego, że to był okres przedwyborczy, chcieli za wszelką cenę pokazać siebie nie tylko jako ludzi robiących karierę, ale też takich, którzy służą społeczności- mówi Leszek Budrewicz i dodaje:
-Jeżeli chodzi o ludzi, którzy tutaj przyszli, to są oni aktywniejsi niż statystyczny wyborca. Jednak mieli oni pewne powiedzmy, intencjonalne, oczekiwani wobec radnych. Odniosłem takie wrażenia, ponieważ zadawane przez mieszkańców pytania były pełne zarzutów i pretensji, aczkolwiek trzeba przyznać, że formułowano je w bardzo łagodny sposób. Wśród pytających niewielu było ludzi, którzy tak naprawdę swoją aktywnością dawali by prawo sądzić, że robią coś więcej ponad rzucenie martwej kartki wyborczej. Natomiast jeśli chodzi o radnych to moim zdaniem, byli bardzo dobrze merytorycznie przygotowani. I gdzieś tam w tle (bardziej w kuluarowych rozmowach) wyszło, że oni tak naprawdę są bardzo rozczarowani tą nieobywatelską postawą swojej publiczności, czyli elektoratu.
Czego powinnyśmy więc oczekiwać od radnych, których wybierzemy i których udział w decyzjach związanych z przyszłością Wrocławia powinien (przynajmniej częściowo) odzwierciedlać nasze, czyli mieszkańców, o tej przyszłości wyobrażenia? Wiedzy i kompetencji? Na pewno tak. To jednak nie wszystko. Musimy się też wszyscy, w większym niż dotychczas stopniu, nauczyć widzieć wspólne dobro, nie ograniczone do korzyści krótkoterminowych lub zawężone jedynie do wąskiej grupy mieszkańców. Bycie radnym lub tzw. „zwykłym” mieszkańcem to nie są mniej lub bardziej prestiżowe role, w zgodzie z którymi powinnyśmy się zachowywać podczas chociażby obywatelskich debat. Albo nawiązując do tej samej przenośni, te role można zdefiniować po raz kolejny, wpisując w nie w zdecydowanie większym stopniu, dominujący element gry zespołowej. Trzeba się jednak tego nauczyć, dlatego … im więcej takich spotkań, im częstsze debaty, na które będziemy chcieli przychodzić (nie tylko w trakcie kampanii przedwyborczej) tym lepiej dla jakości życia publicznego.
-Myślę, że ta rozmowa i to spotkanie były bardzo ciekawe. Pozostaje oczywiście kwestia, czy i na ile z takiej rozmowy wynikną następnie konstruktywne działania. Nie miałem wrażenia przepaści pomiędzy tymi dwiema grupami, raczej tego, że jedna strona potrzebowała drugiej jak kania dżdżu. Pozostaje kwestia, czy to się może w coś trwałego przerodzić- podsumowuje Leszek Budrewicz.
Źródło: inf. własna