Grupie bezrobotnych z Kielc udało się założyć lokal z przysmakami i alkoholem. Nie jest to jednak typowy kielecki bar. „Zatyłki szynk” powstał w ramach nowo utworzonej spółdzielni socjalnej, a jego nazwa nawiązuje do zapomnianej historii Kielc - pisze Bartosz Oszczepalski dla Ekonomiaspoleczna.pl
Chcą wygrać swoją szansę
Orla to mała zapomniana i zaniedbana uliczka znajdująca się za kieleckim Rynkiem. W XIX-wiecznym budynku na tej ulicy znajdują się klimatyczne, stare piwnice. Kilka lat temu funkcjonował tam popularny w Kielcach pub „Cockney”, później sklep z militariami. Od maja tego roku gospodarzem tego miejsca jest spółdzielnia socjalna „Kielecka”. Prowadzą tutaj pierwszy lokal, który w swej działalności odwołuje się do historii miasta.
Prezes spółdzielni, a zarazem pomysłodawczyni „Zatyłków szynku”, Małgorzata Durlik wyjaśnia pochodzenie specyficznej nazwy lokalu. – Chcieliśmy poznać historię ulicy Orlej. Choć nie było to łatwe, uzyskaliśmy informację, że „zatyłki” to stare określenie uliczek znajdujących się za Rynkiem, w tym również ulicy Orlej. Szynk wziął się stąd, że nie chcieliśmy kopiować popularnego, anglojęzycznego słowa pub.
Spółdzielnię „Kielecka” tworzy pięć osób. Małgorzata Durlik przez dwa lata nie miała pracy, a wcześniej zarabiała na życie we Włoszech. Druga Małgorzata Durlik, wbrew pozorom panie nie są spokrewnione, jest z zawodu polonistką, Ewa Witkowska-Soroczan była nauczycielką, pracowała w ambasadzie i w polskiej szkole w Nigerii. W grupie tej znajdują się również Agnieszka Hachulska oraz Jarosław Ogonowski.
Cała piątka spotkała się przy okazji szkoleń w ramach projektu „Spółdzielnia socjalna – szansą na zmianę i lepsze życie”, realizowanego przez Miejski Ośrodek Pomocy Rodzinie w Kielcach. Dzięki temu projektowi powstały dwie kieleckie spółdzielnie: „Agro-Bud” i „Kielecka”.
Podczas szkoleń Małgorzata Durlik proponowała stworzenie lokalu gastronomicznego z alkoholem. Reszta ekipy miała inne plany, ale po pewnym czasie przekonali się do tego pomysłu. Jak się później okazało, była to dobra decyzja, bo biznesplan pani Małgorzaty zyskał akceptację ekspertów, wygrał konkurs i uzyskał dofinansowanie. Dzięki jednorazowej dotacji w wysokości 100 tysięcy złotych świeżo upieczeni spółdzielcy mogli zainwestować w wyposażenie lokalu (dodatkowo przez rok będą otrzymywać 8 tysięcy złotych miesięcznie). Remont piwnicy trwał dość długo, bo członkowie spółdzielni wykonywali go własnymi rękami. Sprzęty dostawali od innych kieleckich firm, ale musieli ciężko pracować nad ich odnowieniem. – Szorowaliśmy meble papierem ściernym, czyściliśmy i lakierowaliśmy stoły oraz krzesła. „Mózgiem” remontu był pan Janusz Ogonowski. On również ze względu na doświadczenie na stanowiskach kierowniczych stara się trzymać w ryzach całe to nasze przedsięwzięcie – tłumaczy.
Kielecki wehikuł czasu
Prezes spółdzielni twierdzi, że idea stworzenia szynku z alkoholem promującego historię Kielc, tkwiła w jej głowie już od dawna. – Mieszkam tuż przy kieleckim Rynku. Zawsze chciałam założyć taką restaurację, ale po powrocie do Polski nie miałam na to odwagi. Brakowało mi odpowiedniej wiedzy, chociażby dotyczącej wysokości podatków w Polsce – tłumaczy. Moja rozmówczyni zapewnia, że historia Kielc to jej hobby. – Od kilku lat zbierałam stare pamiątki, które należały do mojej rodziny. Niczego nie wyrzucałam: butelki, widokówki, gazety, a także stary kredens i stuletnie łóżko. Wiele przedmiotów otrzymaliśmy od znajomych z Kielc. Kolega z Leśnej podarował nam pudło na maszynę Singera, a kolega z Leonarda maglownicę. Zaciekawienie naszych gości budzą również znajdujące się tutaj wyżymaczki służące kiedyś naszym babciom do prania – opowiada. Teraz te wszystkie rzeczy są ozdobą wnętrza lokalu przy ulicy Orlej.
Odtwarzanie historii w „Zatyłkich Szynkach” nie ogranicza się tylko do wystroju i nazwy. Od maja, co dwa tygodnie w lokalu odbywają się spotkania z cyklu „Dziadki dla dziatek”.
Uczestnicy spotkań wymieniają się wspomnieniami, pokazywane są stare zdjęcia. Projekt odbywa się przy współpracy z Muzeum Historii Kielc. Prelekcje są prowadzone przez znanych kieleckich regionalistów: historyka Krzysztofa Myślińskiego z Muzeum Historii Kielc oraz Rafała Zamojskiego ze Stowarzyszenia Kieleckie Inwestycje. – Bardzo ciekawa była prelekcja sprzed dwóch tygodni „Nieistniejące budowle Kielc”. Dotychczasowe tematy naszych spotkań to między innymi: „Spacer po ulicy Sienkiewicza”, „Najważniejsze inwestycje w historii Kielc” – wymienia Małgorzata Durlik.
Projekt spotkań jest czymś całkowicie nowym w Kielcach. Pokazuje, że członkom spółdzielni zależy nie tylko na raczeniu kielczan przysmakami i alkoholem, ale również stworzeniu miejsca ważnego na kulturalnej mapie miasta. Mieszkańcy doceniają inicjatywę spółdzielców. – Zainteresowanie tymi spotkaniami cały czas wzrasta. Na pierwszym było około 15 osób, ale na ostatnim zebraliśmy 74 podpisy. Przypuszczamy, że osób było znacznie więcej, bo nie wszyscy się podpisali. Nasi goście podczas spotkań świetnie się bawią. Przynoszą swoje zdjęcia starych Kielc. Pojawiają się głównie osoby starsze, ale coraz częściej widać również młodzież. Twierdzą oni zgodnie, że tego w Kielcach brakowało – mówi zadowolona Małgorzata Durlik. Moja rozmówczyni chwali się również tym, że mieszkańcy Kielc, którzy pierwszy raz przychodzą do lokalu, są bardzo pozytywnie zaskoczeni. – Dominuje zachwyt nad wystrojem i klimatem. Przychodzą do nas osoby, które pytają o to, jak nam się to udało. Niektórzy dziwią się, że szynk działa w ramach spółdzielni socjalnej. Ludzie są zaskoczeni, że na tej ulicy, zapomnianej przez Boga, powstało coś tak fajnego. Podoba im się, że w miejscu gdzie kiedyś było śmietnisko, obecnie znajduje się letni ogródek, a w nim odbywają się prelekcje o kieleckiej historii.
Sztuka kompromisu
Członkowie „Kieleckiej” nie mieli wcześniej do czynienia z pracą w spółdzielni. Małgorzata Durlik uważa, że spółdzielnia jest dla nich nie tylko szansą na lepsze życie, ale również sporym wyzwaniem. – W tradycyjnej firmie nad wszystkim pieczę sprawuje szef, który rozdziela obowiązki. Tutaj nie ma szefa, więc teoretycznie może panować większy chaos. Żeby temu zapobiec, trzeba skupić się na budowaniu zgranego kolektywu. W naszym przypadku nie jest to wcale łatwe, bo my nie znaliśmy się wcześniej. Podjęliśmy jednak ten trud „docierania się”. Wierzymy, że nam się uda – mówi.
Prezes spółdzielni zauważa, że w województwie świętokrzyskim widoczne jest coraz większe zainteresowanie ekonomią społeczną. – W naszym regionie nastąpił rozkwit spółdzielni socjalnych. Obecnie jest ich trzydzieści dziewięć, a jeszcze kilka lat temu można je było policzyć na palcach jednej ręki. Coraz częściej przychodzą do nas ludzie, którzy są zainteresowani tą tematyką. Odwiedzając urzędy widzę również, że zmienia się nastawienie do osób zakładających spółdzielnie. Jeszcze całkiem niedawno byli traktowani jak patologia i życiowi nieudacznicy.
Kieleccy spółdzielcy, choć są dopiero na początku swojej drogi, już wykonali spory krok do sukcesu. Liczą na to, że inwestycja w spółdzielnię zapewni im stałą pracę na lata. W przyszłości planują, przy współpracy z innymi spółdzielniami socjalnymi, otworzenie karczmy z przysmakami regionalnymi oraz hostelu. Chcą nadal organizować spotkania dotyczące historii stolicy województwa, ale marzy im się również aktywna promocja spółdzielczości w Kielcach.