Spółdzielczość uczniowska jest doskonałym sposobem na kształtowanie postaw przedsiębiorczych wśród uczniów. Uczy pracy w grupie i odpowiedzialności za nią, uczy także samodzielności, podejmowania decyzji, szacunku do pieniędzy, mądrego inwestowania i myślenia o przyszłości. Wymaga od młodego człowieka postawy kreatywnej i zaangażowanej, przejawiania własnej inicjatywy, zmagania się z przeciwnościami i przezwyciężania ich.
W przeciwieństwie do teoretycznych zajęć z przedsiębiorczości, spółdzielczość uczniowska jest doskonałą formą nauki poprzez zabawę i wspólne działanie. O początkach i problemach zakładania spółdzielni uczniowskiej opowiada pani Małgorzata Gettner – wieloletnia dyrektorka Szkoły Podstawowej nr 2 im. Jana Pawła II w Świeradowie-Zdroju.
Tyberiusz Kossowski: – Zanim poruszymy temat spółdzielni uczniowskiej, chciałbym prosić, aby powiedziała pani kilka słów o sobie i szkole, w której pani pracuje?
Małgorzata Gettner: – Cóż mogę powiedzieć, jeśli chodzi o moją osobę, odkąd zaczęłam poruszać się na dwóch nogach byłam już nauczycielką, to taka moja pasja życiowa. Od urodzenia więc jestem nauczycielem z krwi i kości, a już od 27 lat dyrektorem jednej i tej samej placówki. Szkoła liczy około stu uczniów plus oddział przedszkolny, a więc jest to taka mała szkoła wiejska – jak ja to nazywam (do 1973 r. Czerniawa była wsią, obecnie jest połączona ze Świeradowem-Zdrojem). Jest to taka specyficzna działalność, kiedy kieruje się małą szkołą, gdzie wszyscy się znają, gdzie zna się rodzinę od pokoleń, gdzie odległość od najbliższych centrów kultury, a co za tym idzie możliwości szerszego rozwoju, głębszego poszerzenia swoich zainteresowań, jest bardzo ograniczona. Po drugie, jest to miejsce, gdzie edukacja i rozwój młodego człowieka nie zawsze dla rodziców są najważniejsze. Ważniejsze są inne sprawy związane z tym, że nie ma pracy, że ma się za mało środków. Czasami są to jeszcze inne przyczyny, które akurat sprawiają, że to nie edukacja dziecka jest w tym centrum. I dlatego ja od wielu lat staram się zrobić wszystko, żeby właśnie w tej szkole, te dzieci, te rodziny wesprzeć, żeby dać im szanse zdobycia czegoś więcej.
Jak zrodziło się pragnienie, aby założyć w pani szkole spółdzielnię uczniowską?
M.G.: – Od dawna poszukiwałam jakiegoś sposobu, żeby pokazać naszym dzieciom, że jeśli się tylko chce, to można bardzo wiele osiągnąć. Nasze dzieci nie zawsze mogą się oprzeć na jakimś wzorcu wypływającym z domu. To są dzieci, które w bardzo dużej części powielają sposób i styl życia swoich rodziców. Bardzo wielu z nich korzysta tylko i wyłącznie z pomocy MOPS-u. W niektórych przypadkach jest to już czwarte pokolenie, gdzie się nie pracuje, a więc jest to bardzo trudna sytuacja dla takiego dziecka. Dziecko już od samego początku jest nieprzystosowane do samodzielnego życia, do rozwoju swoich pasji, do tworzenia czegoś wokół siebie i stworzenia takich warunków, gdzie by mogło osiągnąć coś więcej. Chciałabym właśnie stworzyć taką okazję naszym dzieciom, aby nauczyły się, że jeżeli nie są w stanie dostać pracy, to same mogą znaleźć pomysł na własne życie. Myślę, że właśnie spółdzielnia uczniowska może im w tym pomóc.
Mam to wielkie szczęście, że w tej chwili jednym z rodziców w mojej szkole jest pan Szymon Surmacz, który od wielu lat zajmuje się spółdzielniami. Zamieszkał na naszym terenie niedawno i bardzo merytorycznie mnie wspiera. Przeprowadził warsztaty z dziećmi, które uczyły się, jak stworzyć biznesplan, jak znaleźć tę niszę, w której można rozwinąć swoją działalność. Pokazał im, na co trzeba zwrócić uwagę, tworząc swoją własną działalność i co jest najważniejsze, żeby ten przyszły życiowy plan sprawdził się. Dlatego postanowiłam to w naszych dzieciakach zaszczepić, bo też nie chciałbym absolutnie im tego narzucać, chciałabym, aby te dzieci same zaczęły chcieć. No i tak się złożyło, że stworzyła się w tamtym roku grupa, na bazie ówczesnej klasy piątej, teraz to będą szóstoklasiści. Stwierdzili, że chcą spróbować, chcą podziałać, nawet już wybrali jakiś kierunek swojej działalności. Zaraz na początku września zaczniemy dopinać to organizacyjnie i pisać statut. Ja nie chciałabym tego robić za nich, chciałabym, żeby przynajmniej mieli w tym jakiś swój udział, żeby to było coś, co będzie wypracowane przez nich. Chciałabym również stworzyć taką małą sieć spółdzielni, gdzie by te dzieciaki współpracowały, wymieniały się swoimi doświadczeniami. Bardzo by mi zależy, by właśnie utworzyć taką spółdzielnię w nowo powstałych domach opiekuńczo wychowawczych i myślę, że dla tych dzieci byłoby to bardzo ważne doświadczenie życiowe.
Jak udało się wśród młodzieży znaleźć chętnych do zaangażowania się w działania spółdzielni?
M.G.: – Nie było to łatwe, choć wie pan, jestem zdania, że nasza młodzież jest wspaniała, młodzież absolutnie nie jest zła. Oni bardzo często są chętni do działania i do rozwijania swoich zdolności. To my, dorośli często złym przykładem zabijamy w nich te piękne pragnienia. Młodzi kiedy się nudzą, często mają różne głupie pomysły i powielają to, co zobaczyli w swoim najbliższym otoczeniu. Trudno mi było uzyskać ten „błysk w oku” u dzieci, gdzie one powiedziałyby „no to spróbujmy, może nam się to uda”. To są jeszcze dzieci, które na tym etapie rozwoju często zmieniają swoje zainteresowania. One dopiero badają, próbują, sprawdzają – co im się będzie podobać, i to jest naturalne. One czasami się w coś zaangażują i to nagle się w nich zapala, a następnie odchodzą w coś innego i tak powinno być. Dzieci muszą różnych rzeczy spróbować, żeby wybrać to, co im się najbardziej spodoba. Jak na razie zainteresowana jest ósemka, ale chciałbym, aby ich było przynajmniej dziesięcioro. Nie jest to łatwe, bo ta 6. klasa zaraz odejdzie i trzeba będzie wdrażać kolejne dzieci. Ale mam nadzieję, że właśnie ta klasa pokaże innym dzieciom, że popracowały i coś osiągnęły, coś zorganizowały dla siebie, według własnego pomysłu i to właśnie będzie to ziarenko, które zakiełkuje i pokaże innym, że warto.
Z jakim pomysłami wychodzi młodzież?
M.G.: – Oni mieli bardzo różne pomysły – oczywiście jedne mniej, a drugie bardziej realne – ale mi bardzo zależało, aby to oni wybrali, co ewentualnie może im się udać. Bo nie chciałabym, aby ponieśli porażkę i do tego więcej już nie wrócili. A pomysł jest taki, że chcą wykonywać różne prace i potem spróbować rozprowadzać je pomiędzy członków swoich rodzin, znajomych, czyli sprzedawać to, co wytworzą wśród swoich bliskich. Obiecałam im, że zorganizuję kilka warsztatów na których nauczą się różnych sposobów wykonywania prac. Mieli już warsztaty tworzenia biżuterii – na nich było nawet więcej dzieci, niż osób, które są zainteresowane spółdzielnią – one wykonały broszki swojego pomysłu, wisiorki, kolczyki i różne inne rzeczy. Mało tego, bardzo się cieszę, że już trzy mieszkanki naszej miejscowości są chętne, aby poprowadzić podobne warsztaty dla naszych dzieci, zależy mi na tym, aby poznały szeroki wachlarz możliwości. Największym zyskiem z naszej działalności jest to, że te dzieciaki nauczą się takich umiejętności, które wykorzystają kiedyś w swoim życiu. Widziałam, z jak wielką pasją wykonywały tę biżuterię, jak bardzo ta praca je pochłonęła. Pewnie dlatego, że wiedzieli, komu ją przeznaczą, bo swoje wyroby mogli wziąć do domu i ofiarować komuś bliskiemu.
Czy państwa spółdzielnia uczniowska korzysta z doświadczeń innych spółdzielni?
M.G.: – Mamy taki zamiar – chociaż bardzo ciężko znaleźć taką spółdzielnię na naszym terenie – na której przykładzie można by było się oprzeć i współpracować z nimi. Pani – która prowadziła wspomniane warsztaty – była przedstawicielką spółdzielni socjalnej z Wrocławia, dlatego poprosiliśmy, aby przyjechała do nas jeszcze raz i trochę dzieciom poopowiadała o tym, co robią i jak działają. Myślę, że jest to bardzo ważne dla dzieciaków, aby zobaczyły osoby dorosłe, którym się udało coś stworzyć. Najpierw jednak chciałabym nawiązać kontakt ze spółdzielnią dziecięcą. One muszą zobaczyć, że dzieci mogą zrobić coś razem.
Jaki wpływ na dzieci może mieć zaangażowanie w spółdzielnię uczniowską?
M.G.: – Trudno przecenić takie działania, bo pomijając to, że dajemy jakąś życiową szansę, to uczymy ich pewnych umiejętności, które mogą wykorzystać w życiu dorosłym. Pokazujemy, że można zmienić styl swojego życia, że można iść w zupełnie innym kierunku nawet wtedy, kiedy nie ma ofert na rynku pracy, a nie tylko rejestrować się w urzędzie.
Ale jest to też szereg bardzo różnych umiejętności nawet związanych z podstawą programową kształcenia ogólnego to są rachunki, umiejętności planistyczne, umiejętność sporządzania sprawozdania. Jest to również współpraca w zespole, co jest niezmiernie ważne w dzisiejszym życiu, kiedy każdy się zamyka w swoich czterech ścianach. To jest cała organizacja pracy, również budowanie zaufanie do tej drugiej osoby. Później jest sama przyjemność korzystania z efektów – a więc i umiejętność spędzania i zorganizowania czasu wolnego, inaczej niż np. pójść na przystanek i usiąść z piwkiem czy z papierosem. Dzieci myślą, aby wspólnie pójść do kina, czy zorganizować za te pieniądze wycieczkę.
To jest mnóstwo umiejętności, naprawdę nie da się tego przecenić. Ja jako nastolatka byłam też członkiem spółdzielni uczniowskiej, chociaż wtedy one inaczej działały, ale też bardzo dużo z tego wyniosłam. Uważam że, w dzisiejszych czasach ta spółdzielnia odpowiednio prowadzona może naprawdę bardzo, bardzo wiele dobrego zdziałać.
Jaka jest różnica między wolontariatem ukierunkowanym na pomoc innym, a działaniami spółdzielni uczniowskiej?
M.G.: – U nas akurat też działa wolontariat – szkolne koło Caritas, które swoją pomocą obejmuje osoby niepełnosprawne, pomaga w różnych działaniach i akcjach. Jednak spółdzielnia ma pewną cechę odróżniającą ją od wolontariatu. Jest takim małym zakładem pracy, oni wytwarzają, rozprowadzają, zarabiają i korzystając z tych zysków mogą sobie coś zakupić i zorganizować. W ramach wolontariatu, wiadomo, pracuje się dla dobra innych, dla dobra ogółu i tutaj poza takimi czysto moralnymi działaniami sprzyjającymi rozwojowi osobowości i postaw pro ludzkich, to korzyści materialnych nie ma. Natomiast w przypadku spółdzielni uczniowskiej jest jakaś korzyść, którą można spożytkować wspólnie lub spółdzielnia może zdecydować, aby podzielić ten zysk równo pomiędzy członków. Chociaż wolontariatu jest coraz więcej i bardzo dobrze, że się tak dzieje, to na pewno spółdzielnia uczniowska również mobilizuje do działania na rzecz innych, ale i na rzecz siebie.
Jaki widzi pani sposób, aby zachęcić inne szkoły do założenia spółdzielni uczniowskiej?
M.G.: – Ja już próbowałam zachęcić szkołę dużą, centralną, żeby właśnie tam też powstała spółdzielnia. Oni mają dużo większą grupę uczniów i większe możliwości, jednak nie zainteresowali się tym, i trochę szkoda. Mam jednak nadzieję, że jak zaczną się pojawiać pierwsze efekty, jak napiszą artykuł do gazety lokalnej, że nasi uczniowie utworzyli spółdzielnię uczniowską, gdzieś byli, coś zgromadzili, i za to pojechali np. do teatru, do kina lub aqua parku, świetnie się tam bawili, to może to ich przekona, że warto. W dzisiejszych czasach, kiedy szkoła ma nałożonych tyle przeróżnych zadań i chce organizować różne projekty, to brakuje już czasu. Wtedy wydaje się, że stworzyć spółdzielni uczniowskiej, napisać statut i ją zarejestrować, to mnóstwo roboty. Musiałby się pojawić osoba, która poczuje pasję, bo tylko taka może wszystko, prawda? Ja mam taką nadzieję, że jak naszym uczniom się uda, jak pokażą jakieś efekty, to będzie możliwość zaszczepienia idei spółdzielczości w innych szkołach.
Jakimi spostrzeżeniami chciałby pani podzielić się z tymi, którzy chcą zacząć przygodę z spółdzielnią uczniowską?
M.G.: – Może tak – pan Surmacz, który prowadził warsztaty z dzieciakami, powiedział mi bardzo ciekawą rzecz. On nie miał dotychczas doświadczeń w pracy z dziećmi, współpracował ze spółdzielniami osób dorosłych. Powiedział, że w momencie, kiedy wyjaśnił im pojęcia, co to jest biznes, co to jest dochód, przychód, koszty, był niezmiernie zaskoczony, jak potrafili dojrzale myśleć, jak potrafili skojarzyć różnorodne pomysły z jakimiś sytuacjami życiowymi. Wskazuje to więc, że nawet w szkole podstawowej jest to do osiągnięcia. Spółdzielnia uczniowska jest doskonałą formą nauki poprzez zabawę i wspólne działanie.
Po drugie, na zorganizowanych warsztatach widziałam, z jaką pasją oni tworzyli, jak bardzo się starali, aby każdy ich wytwór był inny, absolutnie nieporównywalny. Jacy oni byli dumni, kiedy później mogli ofiarować to swojej mamie. Zdarzało się potem, że mama przychodziła do szkoły i przyznawała, że „to mój syn dla mnie zrobił”. To właśnie pokazuje, że warto, że doceniają to rodzice i uczniowie, a jeżeli te dwa środowiska dobrze to oceniają – to jest to dla szkoły najważniejsze. Myślę, że szczególnie w takich środowiskach jak nasze, gdzie brakuje możliwości uzyskania pracy, gdzie środowisko jest bardziej wiejskie niż miejskie, gdzie nie ma tych wzorców dookoła, to naprawdę warto.
Czy mogę przyjechać tu za rok aby zobaczyć efekty waszych starań?
M.G.: – Zapraszam serdecznie, ja sama jestem bardzo ciekawa, bo jest to dla mnie nowe doświadczenie. Myślę, że nam uda i wierzę, że tak będzie. Już dziś zapraszam w nasze piękne czerniawskie okolice.