Nie ma sklepów, remizy strażackiej czy boiska. Nie ma placu zabaw, kościoła, skweru, a nawet przystanku autobusowego. Wieś Skrzynki to miejska sypialnia Poznania, w której nic nie ma. Mimo to udało się zintegrować mieszkańców – nakłonić do tłumnego wyjścia na ulice, wspólnej zabawy, wspólnych projektów.
Wieś leży w odległości ok. czterech kilometrów na północny zachód od Kórnika, przy drodze krajowej S11. Skrzynki się rozbudowują – wydzielane są nowe działki budowlane, powstają nowe ulice i domy. Tylko miejscowość się nie rozwija, tak jak zaplanowano. Jest sypialnią i nie ma tu prawie nic poza tym.
Dlatego Beata Bruczyńska – od 2007 roku sołtyska Skrzynek w 2009 roku powołała Stowarzyszenie Otwarte Skrzynki. Prezeską została Anna Nowik. Stowarzyszenie korzysta z miejsc w sąsiednich wsiach lub uprzejmości właścicieli prywatnego przedszkola „Śpiewające włóczykije”.
Zaczęło się od imienin ulicy
Najpierw jednak zorganizowano imieniny ulicy. – Nie mamy świetlicy wiejskiej, ani terenu gminnego, na którym moglibyśmy zorganizować jakiekolwiek wydarzenie dla mieszkańców Skrzynek. Jeśli nie ma gdzie, to trzeba coś zrobić tam, gdzie się da. Wymyśliłam imieniny danej ulicy. Impreza się przyjęła. Zaczęłam od mojej ulicy Kwiatowej, która była najładniej ubrana z dotychczasowych solenizantek. Musiałam skrzyknąć sąsiadów, aby wytłumaczyć, jak to ma wyglądać, rozdzielić obowiązki, wyznaczyć, kto upiecze placki – opowiada Beata Bruczyńska. – Naczepę, stoły, krzesła załatwiałam ja. Musiałam pożyczyć z sąsiednich wiosek. Na plakatach dopisałam: nie zapomnij o prezencie dla solenizantki. Początkowo budziło to sporo kontrowersji. Prezent? Jaki? Dla kogo? Początkowo mieszkańcy przynosili prezenty dla mnie, jednak wszystko było wykładane na wspólny stół. Teraz zdarza się, że prezentem jest drzewo lipy, abyśmy mogli w przyszłości siedzieć w jego cieniu – dodaje.
W następnym roku były imieniny ulicy Wiśniowej. Wywiązała się zdrowa rywalizacja pomiędzy ulicami, każda następna chce być lepsza od poprzedniej.
Beata Buczyńska, sołtyska: – O każdej wsi coś pisali w gazetach, a o naszej nie. To zdecydowałam się na kandydowanie. Wygrałam w drugiej turze wyborów. Lubię to latanie. Gdybym miała siedzieć dwanaście godzin bez komputera i telefonu, to chyba bym umarła. Lubię gdy coś się dzieje, lubię być w centrum uwagi, zainteresowania. Lubię coś załatwiać, dużo gadać. Mieszkam tu od zawsze. Mieliśmy sołtysa przez 12 lat i nic się nie działo. A skoro chcę tu mieszkać, chcę tu wychowywać moje dzieci, stwierdziłam, że trzeba coś zrobić, aby żyło się lepiej. Dosyć miałam ciemnych ulic i błota po kolana. Kąpieliska ze śmierdzącym piachem.
Wspólne cele
Teraz co roku „Otwarte Skrzynki” organizują Dzień Dziecka, Gwiazdkę, Imieniny Ulicy, wspólne Sprzątanie Świata i przygotowanie plaży nad Jeziorem Skrzyneckim.
Jedna z wizji rozwoju wsi, ujęta w Planie Odnowy Miejscowości Skrzynki na lata 2010–2020 brzmi: „Byłbym szczęśliwy, gdyby mieszkańcy byli zintegrowani i zaangażowani w życie swojej wspólnoty, a wieś posiadała nowoczesną infrastrukturę techniczną oraz rekreacyjną, która zapewniłaby możliwość rozwoju i spędzania wolnego czasu we własnej miejscowości”. Już się trochę udało. Przestali być tylko sypialnią Poznania.
– Miejsce jest najważniejsze – mówi sołtyska Skrzynek. – To tu mieszkamy, żyjemy, pracujemy, odpoczywamy, wychowujemy nasze dzieci. Miejsce, gdzie sąsiad z sąsiadem rozmawia i uśmiecha się. Nasze miejsce, czyli Skrzynki, stają się jeszcze bardziej wyjątkowe w dniu imienin ulic. Ludzie są życzliwi. Przy stołach nie ma rezerwacji miejsc, wszyscy mieszkańcy się mieszają, Ci, którzy lepiej się znają, z tymi mniej znanymi. Dzięki nowym kombinacjom ludzi pojawiają się nowe pomysły, nowe wspólne cele. Takie są otwarte Skrzynki.