Przedstawiamy kolejną pracę nagrodzoną w konkursie ogłoszonym przez serwis warszawa.ngo.pl na historie związane z działaniami społecznymi w Warszawie. Dziś Marty Grzymkowskiej "Skorosze – osiedle talentów. Dziennik pokładowy".
Na osiedlu Skorosze, tuż przy południowo-zachodniej granicy Warszawy, zdarzyło się w te wakacje coś niezwykłego. Grupka przyjaciół, społecznych zapaleńców, postanowiła zupełnie za darmo zorganizować tam prawie trzy tygodnie zajęć edukacyjnych, zabaw dla dzieci i warsztatów dla rodziców. Było kolorowo i wesoło, a młodsi i starsi mieszkańcy cieszyli się, bo w oddalonym od centrum miasta Ursusie czegoś podobnego jeszcze nie widzieli.
Realizatorzy przedsięwzięcia to Milena (pedagog), Paweł (programista), Marta (dziennikarka) i Kamila (specjalistka ds. PR).
14.07
Dziś pierwszy dzień warsztatów. Przygotowywaliśmy się do nich od połowy lutego. Prosto po pracy jadę na Zieleniec przy ul. Dzieci Warszawy. To właśnie tutaj rozpoczynamy akcję „Skorosze – osiedle talentów”. Jak to będzie? Czy przyjdą dzieci? Czy będą chciały wziąć udział w proponowanych przez nas zajęciach?
Milena
Są takie momenty w trakcie projektu, kiedy w nocy ciężko jest zasnąć, a rano przełknąć choć kęs śniadania. Właśnie wtedy wzruszenie (ach, a więc to dziś!) miesza się z nerwowym wyczekiwaniem (a co, jeśli się nie uda?). Kiedy prosto z pracy przyjechałam na Zieleniec przy Dzieci Warszawy, reszta ekipy już była. Przygotowaliśmy się do warsztatów plastycznych, nie minęło jednak kilkanaście minut, jak zaczęło padać. W promieniu kilkuset metrów nie widać było żywego ducha. Nie ma co, pomyślałam, nieźle się zaczyna. A przecież miało być tak pięknie… Z zamyślenia wyrwały mnie jakieś hałasy. Patrzę i oczom nie wierzę – trafiło do nas trzech chłopców z mamą, którzy jakimś cudem nie wystraszyli się deszczu i przyszli do Zieleńca. No, chyba będzie dobrze!
Marta
Moim zadaniem jest dziś malowanie buziek. Dwójka dzieci o dalekowschodnich rysach twarzy również chce przyłączyć się do zabawy. Jak się później okazuje, to Ania i Dawid, którzy przyszli ze swoją nianią. Z największą starannością maluję na ich buziach Hello Kitty - dzieci są bardzo zadowolone. Uśmiech pojawia się także na twarzy ich opiekunki, która łamaną polszczyzną prosi mnie o czystą kartkę z bloku technicznego. Oczywiście daję kartkę, proponuję także kredki, mazaki lub farby. Kobieta nie jest jednak nimi zainteresowana. Po jakimś czasie rodzeństwo ponownie do mnie podchodzi. Ania trzyma w rączce łabędzia, zrobionego sztuką origami. Wręcza mi go, mówiąc cicho „dziękuję”.
Kamila
17.07
Niedawno minęło niedzielne południe. Jak do tej pory wszyscy byli zajęci warsztatami. Każdy biegał za własną marchewką. Jednak teraz przyszła chwila wytchnienia. Większość dzieci powędrowała do domów na obiad, ktoś jednak został. Siedzą na dywanie w kole, a co chwila ktoś się przewraca. Wygląda to na tyle głupio, że nie mogę się nie przyłączyć. - Mafia? A jak się w to gra? No i się okazało, że za każdym razem jak ktoś do mnie mrugnie muszę zginąć, a do tego się przewrócić. Czasem mogę też być tym mrugającym. Może też się zdarzyć, że będę ten praworządny, starając się znaleźć mrugającego, zanim reszta graczy mi wyginie. Zabawa przednia, zwłaszcza samo mruganie, kiedy to trzeba mrugać ostentacyjnie, aczkolwiek dyskretnie. Nie wiadomo kto do kogo mruga i czy to jest właśnie "to" mruganie. Ale co tam, podoba mi się.
Paweł
22.07
Milena, Kamila i Paweł namalowali wczoraj baner z informacją o projekcie. Ponieważ Milena pokazywała dziś dzieciom jak stworzyć wymyśle instrumenty z puszek i rur hydraulicznych, rozwieszenie baneru przypadło mnie i Pawłowi. Najlepszym miejscem dla niego wydawało się ogrodzenie Zieleńca. Po rozważeniu kilku strategii i możliwości oraz użyciu różnych rodzajów węzłów żeglarskich, baner w końcu zawisł. Według Pawła zniszczyłby się tylko wtedy, gdyby ktoś się o niego otarł. Wtedy przypomniało mi się, że taka sytuacja jest możliwa, gdyż od czasu do czasu Ursus odwiedzają łosie, a łosie, jak to łosie, czasami miewają dziwne pomysły. W trakcie opowiadania historii o wizytach tych zwierząt wydarzyło się coś dziwnego. Otóż usłyszeliśmy jakieś głośne, tubalne dźwięki dochodzące z Zieleńca, przypominające właśnie wołanie łosia. Na szczęście okazało się, że sprawcami zamieszania tym razem nie są zwierzęta, a uczestnicy naszego projektu, grający na wykonanych przez siebie kobzach.
Sylwia
23.07
Dziś przyszli do nas dwaj chłopcy, którzy jako zagorzali kibice Legii Warszawa zapragnęli mieć herb ukochanej drużyny na przedramieniu. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że chłopcy zaczęli się sprzeczać, jak owo logo wygląda. Powstało wiele projektów, jednak żaden nie był zgodny z rzeczywistością. W końcu wpadłam na pomysł, żeby poszukać herbu w Internecie w moim telefonie. Szybko przerysowałam projekt na kartkę i po chwili ręce młodszych kolegów przyozdobiły dwa piękne malunki. Chłopcy odeszli, dumnie prezentując herby, zdając się nie pamiętać, że jeszcze przed chwilą nie umieli poprawnie ich namalować.
Aneta
29.07
Na zajęcia przybyli nie tylko mieszkańcy Ursusa, ale również osoby z dalekiego Gocławia. W warsztatach robienia zabawek z pomponów wzięli udział wychowankowie świetlicy z tamtej części Warszawy. Podczas zajęć powstało całe jezioro żab. Towarzyszyło im stado zajęcy, rodziny kotów i psów oraz kilka kurczaków.
Ula
30.07
Frekwencja uczestników projektu była z tygodnia na tydzień coraz większa. Choć byliśmy gotowi działać nawet w myśl zasady l’art pour l’art, to wszystkie wydarzenia miały odbiorców. Przybywały nowe osoby, ale też i nie zawodzili stali bywalcy. Muszę koniecznie wspomnieć o Mai, Kubie, Mariuszu i Mateuszu. Takich towarzyszy mogą nam śmiało pozazdrościć niejedni organizatorzy warsztatów! „Wielka czwórka” była obecna na 99,9% wydarzeń, angażowała się na 100%, tyle samo zdawała się czerpać z przekazywanych informacji, a do tego zarażała nas optymizmem i zapałem do działania. Dzieciaki dołączały do nas w najbardziej kryzysowych momentach, kiedy myśleliśmy, że będziemy musieli zadowolić się własnym towarzystwem.
Milena