Udział w panelu dyskusyjnym na temat współpracy urzędów pracy, ośrodków pomocy społecznej oraz prywatnych i pozarządowych instytucji rynku pracy, skłonił mnie do refleksji nad najważniejszymi wyzwaniami stojącymi przed tymi instytucjami w nadchodzącym okresie programowania środków unijnych, czyli do 2020 roku. A szczególnie przed publicznymi służbami zatrudnienia. Poniżej moja lista, wynotowana na gorąco. Czego Państwa zdaniem w nim brakuje?
1. Demografia
Musimy zdać sobie sprawę, że wojna o zapobieżenie zapaści demograficznej jest już przegrana. Roczniki wyżu demograficznego wchodzą powoli w końcówkę wieku prokreacyjnego i żadne wzmożone nawet i skuteczne działania nic już nie zmienią – z tej prostej przyczyny, że ich efekt charakteryzuje się dużą inercją. Czyli na efekty trzeba czekać długo – prorodzinna polityka musi dawać poczucie bezpieczeństwa i stałości pewnych rozwiązań, a to wymaga czasu.
Gdyby na rynek pracy oddziaływały wyłącznie czynniki demograficzne, za sześć lat mielibyśmy w Polsce ledwo 700 tys. bezrobotnych, czyli wyłącznie tych „trudnych”, oddalonych od rynku pracy, wieloletnich klientów urzędów pracy i pomocy społecznej, często ofiar bezrobocia strukturalnego. Wynika to w uproszczeniu z faktu, że w wiek emerytalny wchodzi powojenny wyż demograficzny, a na rynek pracy – niż. Nadwyżka tej pierwszej grupy jest w naszym kraju zjawiskiem bez precedensu. A przecież ekonomia nam sprzyja, a do tego strumień emigrantów szukających lepszego życia wcale nie wysycha. Zmiana rzeczywistości na naszym rynku pracy może być co najmniej tak dramatyczna, jak ta, która nastąpiła o progu przemian gospodarczych w Polsce.
2. Niespójność działań
Współpraca OPSów i PUPów to za mało. Polityka zatrudnienia składa się z komponentów zależnych od działań resortów pracy i polityki społecznej, gospodarki, finansów, edukacji, nauki i szkolnictwa wyższego oraz oczywiście samorządów. Zgranie tych resortów mogłoby istotnie zwiększyć efektywność wykorzystania posiadanych zasobów przeznaczanych na politykę zatrudnienia i pomoc społeczną. Przykład? Doradztwo zawodowe, które dziś zależy od szefów dwóch resortów i zorganizowane w ramach kilkunastu instytucji. Pensje urzędników w urzędach pracy pochodzą z powiatów, ale już środki na działania aktywizacyjne – z Funduszu Pracy, czyli niejako „z centrali”. To jakby jeden generał dbał o liczebność armii i jej umundurowanie, a drugi decydował o tym, ile będą mieli karabinów i amunicji do nich. Obaj dowódcy do dziś w umiarkowanym stopniu koordynują swoje strategie i rozkazy, co pogłębia procykliczność zmian na naszym rynku pracy.
3. Kajdanki regulacji
„Do tej pory pracowaliśmy z jedną ręką zawiązaną z tyłu. Obawiam się, że po nowelizacji możemy mieć związane obie ręce” – tak komentował realia pracy PUPów jeden z jego szefów. Ustawa o promocji zatrudnienia zawiera np. godzinowe stawki, jakie mają być płacone osobom prowadzącym szkolenia obejmujące bezrobotnych. Czy tak szczegółowy zapis musiał się znaleźć w ustawie? Czy w ogóle taka kwota powinna podlegać regulacji, skoro urzędy pracują w różnych rzeczywistościach ekonomicznych (stawki w Warszawie są inne niż np. w Wałbrzychu)? W naszej kulturze prawnej mamy tendencję do przeregulowywania rzeczywistości. Brak zasad bywa zły – prowadzić może np. do marnotrawstwa, ale ich nadmiar może być czasem paraliżujący. Znaleźć równowagę – oto wyzwanie na miarę nawet nie okresu programowania, ale i półwiecza!
4. Bierność bez ustawowej zachęty
Wiele pól współpracy między instytucjami rynku pracy i pomocy społecznej potrzebuje pewnych podstaw regulacyjnych – przydałyby się jakieś narzędzia, warunki brzegowe, wskazówki, które pomogłyby tym, którzy dopiera taką współpracę zaczynają. Niemniej wiele może się dziać i bez specjalnie dedykowanych ustaw i rozporządzeń. Prawo nie zakazuje np. współpracy pomiędzy OPSami i PUPami – nie zabrania wspólnego pisania projektów czy inicjatyw. Przykłady, których na szczęście nie brakuje, pokazują, że odważniejsi i aktywniejsi znajdują sposoby. Tej postawy brakuje jednak znacznej części urzędników – i to niestety często tam, gdzie mogłaby ona przynieść najwięcej pożytku.
5. Nieświadomość otoczenia
Żyjemy otoczeni mitami ekonomicznymi. Jednym z nich jest to, że większość problemów świetnie załatwia rynek, a tam, gdzie prywatny sektor nie widzi okazji do zarobku, powinno wkroczyć państwo. Tymczasem wystarczy rozejrzeć się dookoła: jest wiele obszarów, gdzie nie ma ani jednego, ani drugiego. I co więcej: jeszcze długo nie będzie, a czasem – nigdy nie będzie. Takie pola często są do zagospodarowania przez ekonomie społeczną i organizacje pozarządowe – świadomość tego, że działają one inaczej od instytucji państwa i firm prywatnych powinna towarzyszyć nam przy rozwiązywaniu większości problemów społecznych.
Drugie pole nieświadomości to ciągle niewystarczające tempo i skala uczenia się wzajemnie od siebie. Są w kraju świetni szefowie OPSów i PUPów, zdeterminowani, aktywni, kreatywni – ich pomysły i „sztuczki” powinny szybciej stawać się wzorcem dla wszystkich pozostałych. Wielkim wyzwaniem jest jednak zbudowanie takiego pasa transmisyjnego doświadczeń, który nie będzie tylko jeszcze jednym projektem o efektownej nazwie i miernych rezultatach.
Trzecie pole to po prostu niewiedza, brak informacji. O wielu zjawiskach nie wiemy dość, nie badamy też dostatecznie skuteczności działań naszych instytucji publicznych. Co się faktycznie dzieje z absolwentami po pół roku, roku, trzech i pięciu latach od skończenia studiów? Czy pracują? Czy pracują i planują dalej pracować w kraju? Czy pracują zgodnie z wykształceniem? Ile zarabiają? Czy są zadowoleni ze swojej pracy? Na ten temat nasza wiedza jest szczątkowa, podobnie jak nie wiemy, w jakim stopniu i co najbardziej przeszkadza klientom urzędów pracy, dlaczego firmy prywatne niechętnie współpracują z tymi urzędami. Nie wiemy, czy wyrejestrowanie się bezrobotnego po zorganizowanym dla niego kursie miało związek z tym kursem czy z jego migracją. Nie ewaluujemy dostatecznie tego, co robimy. A wiec poruszamy się w półmroku. Czas zastanowić się, czy nie opłaciłoby się nam wiedzieć więcej o tym, co robimy.
6. Czekanie na sygnał z centrali
Wiele problemów naszego społeczeństwa ma charakter systemowy. Siłami kilkunastu czy nawet kilkuset ludzi raczej nie odwrócimy trendu np. coraz większego różnicowania się poziomu dochodów. Ale wiele problemów występujących lokalnie może być przynajmniej uśmierzona pracą na poziomie lokalnym, bez zmian systemowych, bez interwencji „centrali”. Wielu zjawisk i specyfiki wyzwań lokalnych urzędnicy czy prezesi z Warszawy nigdy nie dostrzegą. Nie brakuje przykładów na to, że byka za rogi trzeba brać lokalnie, a siły szukać w większym zestawie partnerów lokalnych, a nie kawalerii z resortu. Ta kawaleria przybywa zwykle albo za późno, albo nie tam, gdzie jej potrzeba. A najczęściej właśnie urzędnicy, szefowie firm, aktywiści i obywatele na poziomie lokalnym wiedzą najlepiej, co jest do zrobienia i czego potrzeba, by to zrobić.
7. Niekonsekwencja i brak planu
Bezrobocie zmienia się w cyklach wraz z całą gospodarką: po 4–5 latach poprawy wskaźników następuje załamanie i kolejny podobnej długości okres pogorszana sytuacji na rynku pracy. Tymczasem najwięcej etatów urzędników i najwięcej pieniędzy mamy zwykle wtedy, gdy bezrobocie jest najniższe, a gdy ono rośnie (czemu towarzyszy słabsza koniunktura, czyli mniejsze zyski firm, czyli mniejsze wpływy budżetowe samorządów), to maleją zasoby ludzkie systemu publicznych służb zatrudnienia. W ten sposób system działa najsłabiej wtedy, gdy powinien działać najsprawniej, czyli niejako cykliczność jego skuteczności pogłębia rozchwianie na rynku pracy. A przecież rolą państwa powinno być łagodzenie skutków cyklu koniunkturalnego.
Ale problem tkwi jeszcze głębiej niż w procykliczności działania naszej administracji. Już samo założenie początkowe wskazuje, że permanentnie myślimy kategoriami kadencji. Okres unijnego budżetu, kadencja parlamentu, czas od wyborów do wyborów samorządowych. Wszystko to są jednak przedziały relatywnie krótkie – biorąc pod uwagę jak długotrwała jest inercja zjawisk demograficznych i społecznych. Nie da się posługując się tak krótkimi horyzontami prowadzić skutecznej polityki zatrudnienia czy polityki pomocy społecznej. Potrzebujemy bardziej długoterminowych założeń. Strategii, która będzie traktowana na poważnie i przetrwa nie tylko zmianę rządu, ale i np. mniejszy dopływ unijnych czy budżetowych środków. Czegoś, co będzie naszym kursem jako państwa. Do tego potrzeba jednak większego poczucia odpowiedzialności, zdolności do dialogu, koncyliacyjności i wyjścia poza partykularne interesy. To chyba największe wyzwanie, jakie przed nami stoi. Poprawa jakości dialogu i większa zdolność do trwałych kompromisów może mieć kluczowe znaczenie dla rozwiązywania wszelkich innych problemów, z jakimi borykamy się teraz i jakie pojawią się w przyszłości.
A co Państwu wydaje się największym, systemowym wyzwaniem stojącym w tej dekadzie przed publicznymi służbami zatrudnienia?
Łukasz Komuda, lkomuda@fise.org.pl
Źródło: FISE