Utrata misji, wnioski pisane pod dotacje, nadmierna profesjonalizacja, uzależnienie od środków publicznych - to tylko niektóre grzechy sektora pozarządowego. Pretekstem do autorefleksji była dyskusja zorganizowana przez Instytut Spraw Publicznych, wydawcę kwartalnika „Trzeci Sektor”. W ten sposób świętowano publikację jubileuszowego 30. numeru pisma.
Wirus grantozy
– Duży napływ unijnych pieniędzy, zapoczątkowany w 2004 roku, znacznie zmienił ten sektor – mówiła Anna Rozicka, dyrektorka programowa Fundacji im. Stefana Batorego, jedna z prelegentek debaty. – Ten rok zapoczątkował zjawisko, polegające na tym, że część organizacji nie robi tego, co jest zgodne z ich misją, ale to, na co są pieniądze – stwierdziła z przykrością. – Wykształciła się pewna kasta organizacji, które kompletnie zatraciły swoją misję i są w stanie napisać wniosek właściwie na wszystko.
– Inny problem to poważne uzależnienie części organizacji od środków publicznych – kontynuowała Anna Rozicka. Czy jest się czego obawiać? – Są sfery, w które pieniądze publiczne nie wchodzą. Państwo "ładuje" w rynek pracy i w ekonomię społeczną. Pozostaje cały obszar spraw, które nie są w mainstreamie zainteresowań państwa, takich jak np. kontrola obywatelska. Jeżeli będziemy coraz bardziej uzależniać się od państwowych pieniędzy, to całe połacie zainteresowania organizacji pozarządowych mogą niedługo zniknąć – przestrzegała.
O problemie uzależnienia od środków publicznych mówił również Tomasz Schimanek z Akademii Rozwoju Filantropii w Polsce. – Niepokoi mnie brak alternatywy dla publicznych pieniędzy. W krajach zachodnich jest większa równowaga, bo jest rozwinięta sfera prywatnych źródeł finansowania – przekonywał. – U nas ta alternatywa jest bardzo skromna. Owszem, jest nią Fundacja im. Stefana Batorego lub Polsko-Amerykańska Fundacja Wolności, ale niestety niewiele więcej – mówił. Jakie są tego konsekwencje? – My jesteśmy malarzami, którzy dostają pieniądze na farby, pędzle, płótno i sztalugi – mówił metaforycznie Schimanek. – Nagle orientujemy się, że my te obrazy robimy nie dla ludzi, ale dla administracji. To pułapka, w którą świadomie lub nie wpada część organizacji.
O uzależnieniu sektora pozarządowe od środków publicznych mówiła również dr hab. Ewa Leś z Instytutu Polityki Społecznej Uniwersytetu Warszawskiego. – Cierpimy na chorobę grantozy – diagnozowała. – Granty nie muszą być niczym złym, ale pod warunkiem, że nie będzie to jedyna forma wsparcia i współdziałania w realizacji zadań publicznych ze strony władz. Muszą temu towarzyszyć długoletnie formy współpracy.
– Od wielu lat obserwujemy wzrost potencjału zarządczego w trzecim sektorze – kontynuowała Ewa Leś. Jest to możliwe dzięki rozmaitym kursom doszkalającym, prowadzonym przez NGO-sy, ale też dzięki działaniom akademickim. – Edukacja i profesjonalizacja stała się celem, pożądanym przez członków i liderów organizacji. To wspaniale, ale czy nadmierna profesjonalizacja nie prowadzi nas na manowce? – zastanawiała się. – Podczas różnorodnych kursów, prowadzonych przez same organizacje obywatelskie, zbyt wielki nacisk kładzie się na imitowanie technik zarządczych, które funkcjonują w biznesie czy sektorze publicznym, bezwiednie transportując je do świata obywatelskich instytucji. Zastanawiamy się, jak być dobrym marketingowo i jak wygenerować odbiorców projektu. Wszystko super, ale nie zapominajmy o wartościach, z których ten sektor wyrasta. Te wszystkie rzeczy oczywiście są ważne, ale mamy jeszcze inne zobowiązania. Organizacja obywatelska nie jest maszyną do masowej produkcji usług – mówiła Ewa Leś.
Inne sektorowe bolączki
Dr Andrzej Juros z Instytutu Socjologii Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, zwrócił uwagę na drastyczne różnice przychodów, jakie organizacje pożytku publicznego otrzymują z 1 proc. podatku. – Jeśli spojrzymy na te 8,5 tys. organizacji pozarządowych o statucie OPP, to zobaczymy, że 30 pierwszych fundacji i stowarzyszeń zbiera 60 proc. wszystkich pieniędzy. Część z nich – ośmielę się tak powiedzieć – to organizacje biznesowe. To dowód na to, że zmiany, jakie zapoczątkowała ustawa o działalności pożytku publicznego i o wolontariacie najwyraźniej nie poszły w dobrym kierunku.
Tomasz Schimanek, mówiąc o kondycji trzeciego sektora, wymienił kilka sektorowych bolączek, które budzą jego największy niepokój. – Pierwszą – wyliczał – są trzy równania, lansowane przez władzę: społeczeństwo obywatelskie = organizacje pozarządowe; organizacje pozarządowe = świadczenie usług; świadczenie usług = realizacja zadań publicznych. To nieprawdziwe i bardzo niebezpieczne równania. Nie przyjmujmy ich za pewnik – apelował. – Problemem jest również to, że pieniądze publiczne wypierają ludzki kapitał – mówił Schimanek. – Jest taki mechanizm: mamy pieniądze, więc zatrudnimy sobie w różnych formach pracowników, nie zwracając uwagi na wolontariuszy czy szeroko rozumiany kapitał społeczny – wyjaśniał. Inną bolączką, o której wspomniał, jest uniformizacja organizacji pozarządowych. – Wynika to w dużej mierze z przepisów i działań władzy – diagnozował. – Stosujemy te same standardy niezależnie od tego, z jaką organizacją mamy do czynienia. Przykładanie tej samej miary i tych samych oczekiwań do wszystkich NGO-sów jest jednak nieporozumieniem – przekonywał Schimanek. – Nie zapominajmy, że siłą tego sektora jest jego różnorodność. Chodzi o to, aby tworzyć warunki, które pozwolą rozwijać się i małym stowarzyszeniom, i dużym organizacjom, które swoim działaniem przypominają firmy.
– Jest jeszcze jeden problem: przepisy i regulaminy uśmiercają rozum! – mówiła gorzko Anna Rozicka. – Organizacje niestety często przestają myśleć. Rozum zasypia i zaczynają rządzić przepisy. Nie wiem, co z tym zrobić, ale to jest po prostu okropne.
Źródło: inf. własna (ngo.pl)