Pchli targ, bank wolnego czasu, bio-bazar, a także warsztaty dotyczące spółdzielczości socjalnej – tym kusili organizatorzy weekendowego spotkania w dawnej hali Miejskiego Przedsiębiorstwa Oczyszczania na Mokotowie. Z okazji jej przejęcia Nowy Teatr zorganizował dla mieszkańców sąsiedzką parapetówkę.
Nowy Teatr znany jest w Warszawie nie tylko z powodu spektakli Krzysztofa Warlikowskiego, lecz również dzięki działaniom w przestrzeni miejskiej. – Chcemy, by sztuka była bardziej dostępna, dlatego wychodzimy z nią do mieszkańców – mówi Natalia Osadowska z Nowego Teatru. – Robimy sztukę w miejscach, które z nią raczej się nie kojarzą. Podczas jednego z festiwali umieściliśmy instalacje w centrum handlowym, na Dworcu Centralnym, a także w sądzie.
Nowy Teatr przez cztery lata nie miał swojej sceny. Wynajmował sale albo korzystał z uprzejmości swoich partnerów. – Wystawialiśmy spektakle w wielu miejscach, nadszedł jednak czas, aby w końcu się ustatkować – żartuje Michał Paliński, pracownik teatru. – Dostaliśmy tę działkę od miasta – opowiada Natalia Osadowska. – Długo o nią zabiegaliśmy, ale udało się. Bardzo się cieszymy. Ta mokotowska hala to spełnienie naszych marzeń. Dziś budynek jest już pusty, ale jeszcze w zeszłym tygodniu stała tu masa najróżniejszych sprzętów i maszyn. Teraz czeka nas czasochłonna przebudowa, która zmieni to wnętrze w przestrzeń teatralną. Oprócz samej sceny będą garderoby, charakteryzatornie, sale prób oraz całe zaplecze techniczne. Wszystko zostanie gruntownie przebudowane, jednak z pewnością zachowamy industrialny charakter tego miejsca.
– Budynek robi wrażenie. Jest bardzo surowy, a po przekroczeniu jego progu czuć taki industrialny zapach – relacjonuje Magda z Mokotowa, która wraz z dwuletnią Zuzą odwiedziła przyszłą siedzibę teatru w ramach weekendowego spaceru. – To bardzo intrygujące miejsce. Z jednej strony mogłoby się wydawać, że zupełnie nie nadaje się na teatr. Z drugiej, to wyjątkowa przestrzeń z ogromnym potencjałem.
– To miejsce jest fantastyczne – przekonuje Natalia Osadowska. – Właśnie dlatego chcieliśmy podzielić się nim z mieszkańcami jak najszybciej. To weekendowe spotkanie jest po to, by mieszkańcy zapoznali się z naszą nową siedzibą. Chcieliśmy także stworzyć pewną wspólnotę i po prostu zapoznać się z naszymi nowymi sąsiadami. Można powiedzieć, że to taka nasza parapetówka.
"Dla każdego coś miłego"
By przyciągnąć mieszkańców Warszawy do swojej nowej siedziby, pracownicy teatru przygotowali szereg atrakcji. Jedną z nich był tzw. krwioobieg książki. – Zasady są proste. Ktoś przynosi książkę, wymienia ją na inną, a ta krąży wśród ludzi. Wszystko oczywiście bezgotówkowo – opowiada Michał Paliński. Podobnie działał pchli targ, na którym można było wymienić niepotrzebne ubrania, obuwie, biżuterię, sprzęt domowy oraz inne przedmioty.
Kolejną inicjatywą był bank wolnego czasu. Dzięki niemu mieszkańcy mogli bezpłatnie wymienić się usługami i umiejętnościami. – Jednostką transakcyjną jest godzina – tłumaczy Natalia Osadowska. – Ludzie oferują usługę, którą mogą dać komuś w zamian za inną usługę. Przykładowo, jeśli ktoś może udzielić godzinnych korepetycji z angielskiego, ktoś może w zamian wyprowadzić jego psa na godzinny spacer.
– Takie banki wolnego czasu to formuła, która świetnie sprawdza się szczególnie w lokalnych społecznościach. Sąsiedzi mogą nie tylko wzajemnie sobie pomagać, ale też lepiej się poznać – mówi Zbigniew Modrzewski, prezes spółdzielni socjalnej Stary Mokotów. – Niestety podczas tego weekendu niewiele osób było skłonnych zaoferować swoją pomoc. Myślę, że formułę banków wolnego czasu należałoby nieco podpromować, abyśmy mieli szansę trochę się z nią oswoić.
Tuż przed halą funkcjonował bio-bazar, na którym sprzedawano warzywa, owoce oraz wiejskie sery. Na miejscu udzielano także bezpłatnych porad prawnych.
Pomyśl o własnej spółdzielni
Podczas sąsiedzkiego spotkania w hali Nowego Teatru udzielano również informacji, jak założyć własną spółdzielnie socjalną. Swoją wiedzą i doświadczeniem dzielił się z mieszkańcami Zbigniew Modrzewski. Jego spółdzielnia – Stary Mokotów – funkcjonuje już o półtora roku. Jej pracownicy prowadzą internetowy sklep ze zdrową żywnością, a od niedawna także usługi cateringowe. – Nasza spółdzielnia to pięć osób. Trzy spośród nich, w tym ja, były osobami bezrobotnymi – opowiada Zbigniew Modrzewski. – To wymaganie, które musieliśmy spełnić. Większość członków spółdzielni socjalnej musi być tak zwanymi osobami zagrożonymi wykluczeniem, a więc przykładowo: bezrobotnymi, niepełnosprawnymi czy bezdomnymi.
Spółdzielnia socjalna to przedsiębiorstwo uprzywilejowane. Prowadzenie takiej działalności ma wiele zalet. – Jedną z nich jest możliwość zdobycia dotacji na początek swojej działalności. To doskonała oferta dla osób, które chcą coś zrobić, ale nie mają własnego kapitału. Korzystając z dofinansowań unijnych, można pozyskać nawet 20 tys. zł na osobę. Jeśli zbierze się pięciu bezrobotnych, mamy już 100 tys. zł na początek działalności. Oczywiście, jeśli ktoś chce otworzyć fabrykę samochodów, nie jest to dużo, ale myśląc o skromniejszej działalności, jest to kapitał, z którym z pewnością można już coś zrobić.
Kolejną zaletą spółdzielni socjalnych jest możliwość odliczenia składek zdrowotnych i ubezpieczeniowych. – Przez pierwsze dwa lata można odliczać prawie 100 proc. składek. Przez pierwsze 6 lat – 50 proc. Co prawda możliwość ta nie jest gwarancją, ale jeśli się uda, są to bez wątpienia znaczące oszczędności – przekonuje Zbigniew Modrzewski.
Spółdzielnia socjalna może pełnić także funkcję organizacji pozarządowej. Może więc startować w różnego rodzaju konkursach i pozyskiwać granty na określoną działalność. Formuła spółdzielni ma jeszcze jedną zaletę. – To przedsiębiorstwo zarządzane demokratycznie – opowiada prezes spółdzielni. – Tu nie prezes podejmuje decyzje, ale walne zgromadzenie wszystkich członków. To bardzo interesująca formuła dla osób, które nie chcą być podległe, lubią pracować w grupie i potrafią wykorzystać jej potencjał.
Źródło: inf. własna