Zaangażowanie społeczne to też doświadczenia odbijania się od ściany. Pogubienie i pytania, które z niego wynikają, w środowisku NGO za często przypisujemy wypaleniu, receptę kojarząc z wypoczęciem. Przegapiamy etap, który ma potencjał prowadzić ku dojrzałości i mądrzejszemu działaniu. Istnieje w Polsce społeczność, która oferuje procesy i narzędzia tym, którzy próbują nawigować nowe perspektywy wobec stanu świata i własnych ograniczeń.
W kulturze organizacji pozarządowych zwykle nie ma miejsca na autentyczne emocje czy na niebezpieczne pytania:
- Jaki nasz wewnętrzny stosunek do siebie, ludzi, świata, przekłada się na jakość zmiany, którą niesiemy?
- Czy reprodukujemy działaniami elementy problemów naszych czasów, uprawiając Biznes-Jak-Zwykle?
- Czy działając tak, jak dotychczas, szczerze adresujemy trwający polikryzys oraz perspektywę załamania obecnych ekosystemów i systemów społecznych, czy raczej unikamy myślenia o tym, co trudne do pojęcia?
- Jakie odważne, niewygodne i nieprzetarte ścieżki nad wołają – i co staje w poprzek naszej drogi?
Zadają je sobie osoby, które utraciły wielki ogień, towarzyszący tak wielu z nas na początku zaangażowania. Wytracenie go łatwo kojarzyć z wypaleniem. Nawet, jeśli nie towarzyszy mu charakterystyczne dla burnoutu objawy somatyczne, nie poprzedza przwlekły stres i wyczerpanie. Wkładamy pod tę łatkę zwyczajnie za dużo. Na inne, łudząco podobne do wypalenia stany, nie mamy w środowisku dobrych słów.
Co jednak, jeśli przegapiamy w ten sposób inicjacyjny etap, który mógłby wypchnąć nas ku głębszemu, dojrzalszemu i odważniejszemu pełnieniu swoich ról w świecie?
Za stanem, który może kojarzyć się z wypaleniem, ukrywa się często proces określany w naukach społecznych jako disillusionment. To proces przede wszystkim kognitywny, ale też emocjonalny. Najlepiej przetłumaczyć go jako roz-czarowanie, gubienie iluzji, które może prowadzić do urealnienia.
Iluzje, opowieści, ideologie prawdopodobnie są nieodłączną częścią życia. Kiedy jednak stara opowieść nie starcza i nie umiemy z powrotem w nią uwierzyć (gubiąc ogień), rozpoczynają się poszukiwanie. Ważne, żebyśmy gubiąc wiarę w dotychczasowe myślenie, nie wpadały w sidła mainstreamowych narracji, które są najbardziej pod ręką. Żeby odkryć coś prawdziwszego, musimy pozwolić sobie się zgubić.
Konfrontowanie się z roz-czarowaniem dotyczącym aktywizmu czy pracy społecznej może wydawać się niebezpiecznym patrzeniem w ciemność. Trudno zdobyć się na ten krok, jeśli nie ma się inspirujących przykładów, nie rozumie się, jaka w tym wartość i nie ma się wokół wspólnoty, która pomaga nieść ciężar.
Tam, gdzie musimy spojrzeć, zobaczymy trudności, które nie bez powodu woleliśmy wypierać. W tym skalę i złożoność cierpienia na świecie, oraz własne ograniczenia.
Wyzwania, przed jakimi stoimy w tym momencie historii są zwyczajnie zbyt duże, by nieść je samodzielnie na własnych barkach. Mówiła o tym pięknie Joanna Macy, którą postrzegam jako część (niestety tak małej) globalnej starszyzny:
„I nie można tego robić samemu. Zagrożenia, z jakimi mamy dzisiaj do czynienia, są tak ogromne, że ogarnięcie ich przekracza możliwości pojedynczego umysłu. Musimy usiąść razem i być razem nawet wtedy, gdy próbujemy to zrozumieć, nie mówiąc już o znalezieniu odpowiedzi.
Jeśli będziesz sam, przytłoczy cię to i stanie się przyczyną traumy. Ale gdy ludzie poznają smak tego, że mogą wraz z innymi mówić o tym, co dzieje się z naszym światem, co widzą i czują w związku z tym, zakochują się w sobie nawzajem, a dodatkowo wydarza się jeszcze wiele innych rzeczy. Rodzi się zaufanie, wraca poczucie wartości (…).
I to wyzwolenie przychodzi: kiedy ludzie przełamują swoją niechęć do cierpienia z naszym światem, kiedy tylko zgadzają się nań i o nim mówią, wówczas odnajdują jedność ze światem”.
Doświadczyłam, że można działać z innego miejsca: wypracować w sobie pojemność na mieszczenie emocji, pytań i niewiedzenia związanych z wszechkryzysem. Poszukać czegoś poza prostymi rozwiązaniami i odnaleźć powołanie do którejś z licznych ról niezbędnych w ekosystemie zmiany.
Trzeba jednak zrobić swoją robotę. Tę wewnątrz. Nie ratować przez chwilę świata, tylko naprawdę pomyśleć i poczuć – żeby kiedyś móc wnosić wartość w życie jeszcze lepiej.
Regeneracja i karmienie, które kojarzymy z odpowiedzią na „wypalenie”, to dopiero pierwszy krok na spirali „Work that reconnects” – pracy, która przywraca połączenie, opracowanej przez Macy. Podczas obozu dla osób z doświadczeniem zaangażowania – odbywającym się w Osada.earth – bazujemy między innymi na tej metodzie.
Po karmieniu przychodzi czas na spotkanie z wszechkryzysem, konieczną żałobę i kompostowanie. Przygotowujemy puste, żyzne miejsce pod nowe.
Potem wychodzimy szukać innych sposobów bycia i myślenia do natury. W ciszy, wsłuchując się w coś więcej, niż my sami.
Dopiero z soczewkami na świat, z którymi wracamy z tego doświadczenia, odpowiadamy sobie na pytanie o kolejny krok.
Jeśli rezonują z Tobą wyzwania i podejścia, które opisywałam, to duża szansa, że to na Ciebie czekamy w miejscu, gdzie pracujemy wokół pytania: „Jak być człowiekiem w czasach wszech kryzysu”.
Duża też szansa, że brakuje Ci właśnie wspólnoty i dedykowanej przestrzeni, by móc wejść w głębszy proces. Narzędzia, które wielu osobom pomagają nawigować w tym etapie, są ciągle odkrywane, ale jeszcze nie spopularyzowane. W Osadzie.earth chcemy dzielić się owocami naszego researchu w tym temacie. Robimy to między innymi na obozie dla osób poszukujących ścieżki, na który zbieramy właśnie grupę.
Patrząc z szerokiej perspektywy na kolektywną kondycję, trudno nie zgodzić się, że pilnie potrzebujemy zmiany podejścia do urealnień i roz-czarowań. To nie tylko indywidualne wyzwanie, z którym ciężko jest jednostkom. To część koniecznej zmiany społecznej. Głębokie osadzanie się w wartościach, ale też boleśnie szczerych diagnozach przy wsparciu społeczności i kultywowaniu aktywnej postawy. Do tego nas wszystkich zapraszam.
Źródło: www.osada.earth