Reforma urzędów pracy przygotowywana była przez blisko dwa lata. Jej owocem jest otwarcie możliwości zlecania usług aktywizacyjnych poza urzędy pracy. Polska idzie w ślady krajów, w których publiczne służby zatrudnienia sięgają po doświadczenie instytucji prywatnych i ngo. Jaki model przyjęto w Polsce i co może z niego wynikać dla sektora ekonomii społecznej – zastanawia się Łukasz Komuda dla portalu Ekonomiaspoleczna.pl.
Zasiłki otrzymuje w Polsce niespełna 18% zarejestrowanych bezrobotnych – stale wspieranych jest w ten sposób ok. 330 tys. osób. Dla porównania, w 2013 roku działaniami aktywizacji zawodowej objęto 460 tys. bezrobotnych, co stanowiło wtedy ok. 21% przeciętnej populacji znajdującej się w rejestrach urzędów pracy. Oznacza to, że pomoc dociera do mniejszości pośród tych, którzy potrzebują wsparcia – i to nawet, gdy przyjmiemy, że aż 1/3 zarejestrowanych bezrobotnych to osoby, które zgłosiły się do urzędu tylko po to, by zyskać ubezpieczenie zdrowotne.
Szefowie powiatowych urzędów pracy (PUP) przez lata alarmowali, że wielu ich podopiecznych nie otrzymuje pomocy nie tyle dlatego, że brakuje środków, ale ze względu na to, że urząd nie dysponuje narzędziami i kwalifikacjami, by faktycznie poprawić ich szanse na rynku pracy.
Długotrwale bezrobotni, cierpiący na depresję (niektóre analizy mówią, że nawet 1/3 bezrobotnych może być dotknięta tą przypadłością), osoby po epizodach choroby psychicznej, niepełnosprawni, byli więźniowie itd. – w tych grupach skuteczność pojedynczego szkolenia czy udziału w robotach publicznych, jako sposobu na wyprowadzenie z bezrobocia, jest bardzo często bliska zeru. Czyli działania PUP w wielu przypadkach nie przekładają się na zatrudnienie na otwartym rynku pracy. Aby takim osobom oddalonym od rynku pracy pomóc, potrzeba przemyślanej ścieżki wielu działań, konsekwentnie realizowanego wielomiesięcznego planu.
Pierwsze koty za płoty?
Resort pracy zdecydował się zareagować na problem i tak pojawiła się koncepcja outsourcowania działań aktywizacyjnych: tam, gdzie znaleźć można podmioty zdolne do realnej pomocy bezrobotnemu, najlepiej w kompleksowy sposób. Pierwsze podejście do kontraktowania, które miało miejsce osiem lat temu, okazało się nieudane. Artykuł 61b Ustawy o promocji zatrudnienia i instytucjach rynku pracy pozostał martwy ze względu na wysoko postawioną poprzeczkę (12-miesięczne zatrudnienie osoby aktywizowanej osiągnięte za 1,5-krotność przeciętnego wynagrodzenia). Nie udał się nawet jeden projekt zlecenia aktywizacji poza PUP.
Nowelizacja Ustawy, która weszła w życie w maju 2014 roku, a której kształt określił przede wszystkim jej główny architekt – Jacek Męcina, sekretarz stanu Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej, przyniosła zupełnie nowe podejście do kwestii kontraktowania. Akt wprowadza dopasowywanie do każdego bezrobotnego jednego z trzech profilów pomocy. Możliwość outsourcowania procesu aktywizacji danej osoby – w ramach artykułu 66d – pojawia się, gdy przypisano jej II lub III profil pomocy. Czyli zlecanie ma dotyczyć wyłącznie bezrobotnych, którzy są silnie oddaleni od rynku pracy (co określa się na bazie szeregu wskaźników – wieku, sprawności, okresu przebywania bez pracy, oddalenia od ośrodków oferujących miejsca pracy itd.).
Duże zlecanie
Jak działa tzw. duże zlecanie, czyli kontraktowanie na podstawie artykułu 66d? Grupa PUP, których przeciążenie pracą wykracza ponad przeciętną (Ustawa precyzuje dokładne wskaźniki), może wskazać grupę nie mniej niż 200 bezrobotnych do kontraktowania, które przeprowadzane jest przez Wojewódzki Urząd Pracy z danego województwa. Kontrakty mają zawierać kilkuset, a nawet ponad tysiąc bezrobotnych, a mogą się o nie starać wyłącznie agencje zatrudnienia – podobnie jak w przypadku „małego zlecania” w ramach art. 61b.
Jedynie 5% agencji zatrudnienia to organizacje pozarządowe, a w tej grupie, liczącej ok. trzystu organizacji, niewiele działa w sferze aktywizacji zawodowej (większość przyjęło status agencji ze względu na wymagania niektórych projektów), a są przy tym zwykle podmiotami o raczej niewielkich rozmiarach. Dlatego należy przypuszczać, że w gronie oferentów znajdywać się będą głównie duże agencje prywatne. Tymczasem te właśnie mają bardzo mało (jeśli w ogóle) doświadczenia w pracy z grupami mocno oddalonymi od rynku pracy (uzależnionymi, byłymi więźniami, niepełnosprawnymi itd.). Oznacza to, że typową formułą będzie podzlecanie usług aktywizacyjnych przez operatorów organizacjom, które mają taki atut.
Powyższy model zbudowano na bazie doświadczeń przede wszystkim brytyjskich, ale w pewnym zakresie także francuskich, holenderskich, niemieckich, jak również rozwiązań z wielu innych krajów. W tym miejscu pojawia się szereg pytań:
- Czy model ten sprawdzi się w Polsce – a jeśli tak, to gdzie mogą pojawić się problemy?
- Czy nie jest zbyt skomplikowany? I ważniejsze: jakie są dotychczasowe doświadczenia w zakresie współpracy urzędów pracy z organizacjami pozarządowymi?
- Czy można mówić o prywatyzacji usług aktywizacyjnych?
- Czy urzędy outsourcujące pracę z bezrobotnymi dowodzą tego, że same są niepotrzebne?
- Czy taki model może doprowadzić do wykorzystywania NGO przez sektor prywatny (duże agencje zatrudnienia)?
- Czy czeka nas konflikt i konkurencja, czy współpraca i komplementarne wykorzystanie zasobów różnych sektorów?
- Co pokazują nam doświadczenia z innych krajów – czego możemy nauczyć się na cudzych błędach?
Małe zlecanie
Warto zauważyć, że nowelizacja wprowadziła możliwość udzielania dużych zleceń, ale też zmodyfikowała ścieżkę małego kontraktowania na podstawie art. 61b. Reguły określające okoliczności i ramy takich małych zamówień sprawiają, że może to być sposób bardziej przyjazny i atrakcyjny dla urzędów pracy, ale też łatwiejszy do zrealizowania dla agencji zatrudnienia (wymagane zatrudnienie po aktywizacji skrócono z 12 do 6 miesięcy).
Warto dodać, że na duże zlecanie MPiPS planuje przeznaczać w pierwszych latach ok. 160 mln zł rocznie, co pozwoli objąć kontraktami ok. 20 tys. osób, czyli blisko 1% wszystkich zarejestrowanych bezrobotnych.
Ekonomia społeczna – ostatnia deska ratunku
Nawet, jeśli ten odsetek jest niewielki, to sprawa nie jest bez znaczenia. Po pierwsze, kwota ta w kolejnych latach może rosnąć, jeśli efekty będą satysfakcjonujące. Po drugie, działające w końcu kontraktowanie będzie dowodem na to, że publiczne służby zatrudnienia potrafią współpracować z podmiotami poza administracją i docierać do instytucji, które faktycznie pomagają grupom szczególnie trudnym w aktywizacji. Warto zwrócić na przykład uwagę, że praktycznie każdy były więzień, który zarejestrował się jako bezrobotny i po latach znalazł pracę, osiągnął to dzięki wsparciu kilku wyspecjalizowanych fundacji – ani prywatne instytucje, ani publiczne służby zatrudnienia nie potrafiły im pomóc.
W takich przypadkach, których jest jednak znacznie więcej, bardzo trudne jest znalezienie zatrudnienia na otwartym rynku pracy. Często sytuacja jest klarowna: takie miejsce trzeba stworzyć. To ogromne pole działania dla ekonomii społecznej. W Polsce może być ponad pół miliona zarejestrowanych bezrobotnych, którzy nie znajdą swojego miejsca w gospodarce tu i teraz. Ta gospodarka musi się zmienić, by mogli być produktywnymi obywatelami – i konsumentami.
Łukasz Komuda dla portalu Ekonomiaspoleczna.pl
Źródło: Portal Ekonomiaspoleczna.pl