Nikt nie mówił, że będzie łatwo. Czasami było bardzo trudno. Najważniejsze jednak, że udało się: Dominik Dobrowolski przepłynął i dopłynął.
Poniedziałek, 6 lipca. Mrzeżyno – ewakuacja na plażę przed Dźwirzynem. Piąty etap miał poprowadzić do Kołobrzegu. Byłem gotowy już o szóstej, ale czekam do 7, aby mieć aktualną prognozę pogody. Niestety, wieje. Bosman mówi, że chyba dam radę. Stan morza 3-6 B. Powinienem jednak napisać 6-3. Już w kanale portowym zaczyna mną rzucać – krzyżowe fale i wiatr. Przy główkach falochronu widzę i słyszę trzaski i wysokie na 3 metry bryzy uderzających fal. Dość deprymujące. Nie ma zlituj się, wiatr i fale robią, co chcą. Mimo maksymalnie wyciśniętego i skręconego steru na prawo zamiast ustawiać się rufą do fal, co chwilę jestem do nich ustawiony równolegle.
Nierówna walka trwa godzinę. Później… Nokaut. Widzę tylko niebo i załamującą się falę wysoko nad głową. Po chwili jestem obok kajaka, w prawej ręce wiosło (całe szczęście na smyczy), kajak odwrócony. Humorystycznie wypływają na powierzchnię sandały i odpływają w dal – bye, bye. Jeszcze przed wyprawą trenowałem wchodzenie do kajaka na stojącej wodzie z użyciem pływaka na wiosło. Robię zatem to, czego się nauczyłem. Odwracam kajak. Niestety, kolejna fala zrywa pływak z pióra wiosła i wywraca ponownie kajak dnem do góry. Pływak odpływa – bye, bye. Wejście do kajaka z wody podczas dużego falowania niemożliwe, przynajmniej dla mnie. Do brzegu z pół kilometra, kamizelka mnie utrzymuje, kajak niezatapialny (teoretycznie), siły mam, choć strachu się najadłem, a wody opiłem. Decyduję się na holowanie kajaka do brzegu. Choć nie wiem, kto kogo holował. Wiatr i fale przybojowe korzystne. Karuzela jednak trwa – czym bliżej jestem brzegu, tym bardziej co kilka, kilkanaście sekund fale wywracają kajak wraz ze mną. Ale najważniejsze, że dryfuję w dobrym kierunku. W końcu przez moment wyczuwam stopą dno. Teraz tylko wyjść na brzeg i ochłonąć. Ochłonięcie trwa do kolejnego świtu. Suszę się i zastanawiam.
Po kilku godzinach cud. Spotykam ratowników na plaży, rozmawiamy o pogodzie. Pokazują mi mój pływak, pytając, czy wiem, co to jest, bo znaleźli na plaży. Od razu mi humor powrócił, pytam z przekory, czy nie odnaleźli również pary sandałów „merela”. Do końca dnia pozostaję na plaży, na horyzoncie widzę falochron Mrzeżyna, wieczorem rozbijam namiot. W nocy morze ryczy jak potwór.