Aparat, lornetka, latarka, czapka z daszkiem, przyrząd do pomiaru otworów, ulotki i papier, który mówi o tym, że mogę pracować na wysokościach – wylicza Renata Markowska, szefowa Fundacji Noga w Łapę. – To obowiązkowy ekwipunek Ptasiego Patrolu – wyjaśnia. – Wszystko jest, możemy wyruszać na interwencję!
Aparat, lornetka, latarka, czapka z daszkiem, przyrząd do pomiaru otworów, ulotki i papier, który mówi o tym, że mogę pracować na wysokościach – wylicza Renata Markowska, szefowa Fundacji Noga w Łapę. – To obowiązkowy ekwipunek Ptasiego Patrolu – wyjaśnia. – Wszystko jest, możemy wyruszać na interwencję!
Spotykamy się przy stacji metra Słodowiec. Idziemy obserwować budynek przy ul. Marymonckiej 41. Wkrótce będzie ocieplany, a Renata Markowska podejrzewa, że w jego elewacji gniazdują ptaki. Trzeba sprawdzić, ile ich jest i gdzie się dokładnie znajdują. – W mieście takim, jak Warszawa większość ptaków gniazduje w budynkach, czyli wcale nie na drzewach, jak to ludzie powszechnie myślą – mówi szefowa Ptasiego Patrolu. – Dorosłe ptaki znoszą w budynkach jajka, a później dokarmiają swoje pisklaki. Problem w tym, że sezon lęgowy pokrywa się z sezonem remontowym. Budowlańcy niszczą siedliska, a czasem zamurowują ptaki żywcem.
Interwencja
Zanim dojdziemy na miejsce, uwagę Renaty Markowskiej przykuwa remontowany wysokościowiec. Bok budynku pokryty jest styropianem, z tyłu stoi rusztowanie. Nad blokiem krążą ptaki. Renata Markowska mówi, że to jerzyki i wskazuje na otwory w stropodachu (przestrzeń pomiędzy ostatnim piętrem a dachem). – Proszę się przyjrzeć. Pod otworami są smugi w kształcie półksiężyca. To ślady ogonów – pierwszy znak, że są tam siedliska – wyjaśnia.
Obchodzimy budynek dookoła. Po drugiej stronie (tam, gdzie rusztowanie) widać zaklejone otwory w stropodachu. Markowska jest wyraźnie zaniepokojona. Podchodzimy do budowlańców. – Ludzie sami te dziury pozaklejali! My nic nie ruszaliśmy – tłumaczy jeden z robotników. – Nie ma co się dziwić, kto chciałby mieć balkon zafajdany gównami? – pyta Markowską. Ta nie daje się sprowokować. Namawia budowlańców, by pozwolili jej obejrzeć zaklejone otwory z bliska. Jest zgoda. Jeden z robotników prowadzi na rusztowanie.
Na wysokości
Wdrapujemy się po metalowej konstrukcji na dziesiąte piętro budynku. Na górze okazuje się, że oprócz zaklejonych otworów są też zupełnie drożne – to tam najprawdopodobniej gniazdują latające wokół bloku jerzyki. – No i mamy problem – mówi Renata Markowska. – Rusztowanie ogranicza ptakom dostęp do siedlisk. Jerzyki, chcąc dostać się do gniazda, będą obijały się o metalową konstrukcję – wyjaśnia. Wie, co mówi, widziała już wiele takich obrazków. – Zdarza się, że od takiego uderzenia ptaki giną, a gdy umierają rodzice, umierają też pisklaki.
Schodzimy na ziemię. Markowska rozdaje budowlańcom ulotki. – Panowie, poczytajcie sobie przy kawie, dobra? – zachęca. Prosi o namiar na kierownika budowy i zapowiada kolejną wizytę.
Obserwacja
Idziemy dalej, cel niezmienny: Marymoncka 41. – Ci panowie byli całkiem przyjemni, a z budowlańcami, proszę wierzyć, różnie to bywa – mówi szefowa Ptasiego Patrolu. Wspomina zeszłoroczną interwencję w Sulejówku, kiedy na miejsce budowy musiała przyjeżdżać w asyście policji. – Przychodziła grupka, szarpali mnie, wyrywali aparat, lornetkę. Mówili, żebym zjeżdżała. Grozili, że mnie znajdą. Ale ja tam się takich rzeczy nie boję…
Dochodzimy na miejsce. Obserwujemy ptaki krążące nad budynkiem: Renata Markowska, ja i Michał – wolontariusz, który przyjechał nas wspomóc. W obserwacji przeszkadzają komary, potwornie tną. – Beata, Grażyna, Staszek, Marta… – Markowska wymienia imiona pozostałych wolontariuszy, którzy stale współpracują z Ptasim Patrolem. – W sumie pięć osób, do których mogę zadzwonić i poprosić o pomoc. Wolontariusze są bardzo potrzebni, ale o nich trudno. Czasem ktoś się zgłosi, pójdzie raz na interwencję i wymięka. Bo albo nudno, albo nieprzyjemnie, tak jak w tym Sulejówku, albo komary okazują się zbyt uciążliwe.
Trudności
Szefowa Ptasiego Patrolu, mimo że jest szefową, na interwencje jeździ społecznie. Przez dwa lata jej inicjatywa miała niewielkie dofinansowanie z Urzędu Miasta – W ostatnim roku dostawała niecałe 500 złotych na rękę. Teraz nawet tego nie ma. – Na darowizny nie mam co liczyć, bo ptaki to nie psy i koty – ludzie dają niechętnie – żali się. Na szczęście ma emeryturę, syna, który pomaga finansowo i dorywczą pracę poza sezonem lęgowym. – Gdyby nie to, nie mogłabym jeździć na interwencje.
Ale nie tylko brak dotacji ją martwi, również brak odpowiednich przepisów. – W Warszawie, jeśli chce się robić modernizację budynku, wokół którego kręcą się ptaki, trzeba zamówić opinię ornitologiczną – tłumaczy. Opinia stwierdza, czy w budynku są ptaki, jakie i ile. Jej autor wydaje z kolei zalecenia, kiedy można remontować określoną część budynku. – W mniejszych miastach o opinii ornitologicznej nie ma mowy. Gdy o nią pytam, budowlańcy patrzą się na mnie jak na wariatkę. W prawie budowlanym są niby przepisy, mówiące o tym, że wykonawca ma obowiązek zabezpieczyć elementy środowiska, ale te zapisy są zbyt ogólne. Dla przeciętnego robotnika środowisko naturalne to góry albo morze, a nie jakieś tam ptaki – mówi Markowska.
Robi się ciemno. Udało nam się zaobserwować kilka ptaków, które wlatywały do gniazd wewnątrz budynku. Na dziś to koniec, wracamy.
Zamurowane żywcem
Renata Markowska dzwoni dwa dni później. Tym razem jest na Ochocie przy Bobrowskiego. Okazuje się, że budowlańcy zignorowali zalecenie ornitologiczne i zamurowali kilka gniazd. W jednym z bloków ściany są już wykończone, a rusztowanie zdemontowane. W drugim roboty trwają. Markowska zerwała fragment tynku. – Zobaczyłam dwa jajeczka i jedno maleńkie, różowe, nagie ciałko. Zamurowany wróbelek jeszcze się poruszał, otwierał dziobek, żył… – relacjonuje z przejęciem. – Robotnicy wydawali się skruszeni, ale pani inspektor rzuciła się na mnie z pazurami – opowiada.
Następnego dnia przyjechała na miejsce budowy, by przekonać się, czy rodzice piskląt wrócą do gniazda. – Obserwowaliśmy, jak dwa metry dalej właściciele innego gniazda kursują z pokarmem. Tutaj nic, bardzo się martwiliśmy. W końcu pojawił się wróbel, który wskoczył w odsłoniętą dziurę. Co za ulga…
Źródło: inf. własna (warszawa.ngo.pl)