O miłości. O sex shopie. O schronie i żydowskiej gwieździe w piwnicy. O mandacie i ogrodzeniu. O imprezie życia. Historie, które spisała animatorka kultury ze Świecia, ożywiły wspomnienia i namalowały pejzaż współczesnej Mokotowskiej. Chociaż Karina Dzieweczyńska usłyszała też: - „Pani, co ja mogę pani opowiedzieć? Dopiero 30 lat tu mieszkam!”. Za wszystkim stoi Towarzystwo Inicjatyw Twórczych „ę”.
„Pani Karino, Rafał z tej strony, dzwonię, bo ja mam jeszcze jedną historię, u nas na klatce konserwatorzy odkryli trzy warstwy farby i pod spodem jest obraz Matki Boskiej namalowany przez mieszkańców… Przeczytała pani tę książkę „Heroina” – jest niewielka – 80 stron – to akurat na jeden wieczór, no i jeszcze ta kamienica Pod Aniołem, bo tam był chłopiec przetrzymywany w piwnicy…”. Żeby opowiedzieć tę historię Rafał zadzwonił na telefon stacjonarny Towarzystwa Inicjatyw Twórczych „ę” prosząc o rozmowę z Kariną. Zaskoczenie, bo młoda animatorka kultury ze Świecia dopiero przyjechała do Warszawy. Od 25 do 29 czerwca udało jej się porozmawiać i wysłuchać historii o ulicy Mokotowskiej od kilkunastu osób. – Oni opowiadali, ja z nosem w kartce papieru starałam się spisać ich opowieści słowo w słowo – wspomina dziś Karina.
Rafał na Mokotowskiej jest od zawsze. Mieszkał tu jego dziadek, ojciec i on też nie zamierza się wyprowadzić. Karinie opowiedział jeszcze o schronie i gwieździe żydowskiej namalowanej w piwnicy. Bez zawahania. Podobnie, jak reszta jej rozmówców. – Ostrzegano mnie, że ludzie mogą reagować niechęcią, ale to zdarzyło się zaledwie kilka razy. Przeważnie ludzie opowiadali jak zaczarowani – wspomina animatorka.
– Karina naprawdę mocno nas zaskoczyła. Wszyscy natychmiast się przed nią otwierali, czego wcale nie zakładaliśmy – mówi Karolina Pluta z ”ę”, opiekunka i pomysłodawczyni projektu „Animator in Residence”, prowadzonego w ramach Animatorni, a finansowanego ze środków Ministerstwa Kultury. Karina była pierwszą osobą, która zakwalifikowała się do nowego pomysłu ekipy „ę”.
Chwila na oddech
Idea „Animator in residence” wzorowana jest na idei popularnych na całym świecie pobytów twórczych artist in residence. Projekt skierowany jest do początkujących animatorów kultury, którzy mają już jakieś doświadczenia na koncie – pierwsze zrealizowane działania, sukcesy i niepowodzenia. Dla tych, którzy szukają możliwości zawodowego rozwoju. Dostają szansę na realizację swojego autorskiego pomysłu animacyjno-kulturalno-społecznego w Warszawie. Jednocześnie, przez dwa tygodnie, mają zapewnione spotkania z wybranymi animatorami warszawskiej kultury, chodzą na spotkania, warsztaty, konferencje, wystawy, oglądają ważne miejsca na stołecznej mapie kulturalnej. Do projektu zgłosiło się 15 osób na jedno miejsce. Dlaczego jako pierwszą wybrano właśnie Karinę Dzieweczyńską? – Zwróciła naszą uwagę tym, że miała już doświadczenie jako niezależny kurator. W swoim miasteczku – Świeciu, przeprowadziła wiele działań na własną rękę. Miała akurat moment w swoim życiu, w którym poszukiwała dla siebie czegoś nowego – mówi Karolina Pluta.
Może fundacja? – zastanawiała się właśnie Karina. Wniosek na realizację jej autorskiego projektu w Świeciu nie dostał dofinansowania z powodu błahego błędu formalnego. Miała więc czas, żeby odetchnąć i zastanowić się, co dalej. Wtedy trafiła na ogłoszenie „ę”. – Tak już mam. Widzę konkurs, warsztaty, możliwość działania i nie mogę się powstrzymać. Zawsze zaczynam coś rozpisywać – opowiada Karina. Znajomi już dawno mówili jej, że powinna spojrzeć szerzej – zrobić coś poza Świeciem, żeby zyskać perspektywę. „Animator in Residence” okazał się wyjątkowo trafnym pomysłem na ten moment jej życia.
Ale co ja mogę powiedzieć?
„Dwa tygodnie na zmierzenie się z daną przestrzenią – pojmowaną bardzo szeroko – publiczną, społeczną, mentalną, historyczną… i wymyślenie czegoś w jej kontekście i dla tych, którzy się w niej poruszają, i jeszcze sama realizacja tego i podsumowanie, to naprawdę niewiele czasu. Wyzwanie – wbrew pozorom – ogromne!” – napisała Karina na swoim blogu, który prowadziła przez cały okres trwania projektu. Swoją pomoc bezinteresownie zaoferowała fotografka Agnieszka Gójska. Można powiedzieć, że w drugim tygodniu rezydentury Kariny, to właśnie te dwie dziewczyny stanowiły pejzaż ulicy. Spacerowały, zagadywały, słuchały, dokumentowały.
O czym opowiedzieli Karinie mieszkańcy Mokotowskiej? O skwerku, który po kilkudziesięciu latach został ogrodzony, o spotkaniu miłości swojego życia, o sąsiadce, która zabiła się myjąc okna i o kontrowersyjnym otwarciu sex shopu na Mokotowskiej. Były historie kwiaciarki, ekspedientki, mieszańców, przypadkowych przechodniów. Ktoś powiedział: „Pani, co ja mogę pani powiedzieć? Mieszkam tu dopiero 30 lat!”. Inny: Był teraz generalny remont w środku, wymiana piecyków gazowych – jedna rodzina się zatruła w tym budynku czadem (to było z 20 lat temu), te piecyki były marnej jakości. Idzie się człowiek kąpać i po prostu nie wychodzi z łazienki”. Mówiono o narkomanach w podwórkach i burżuazyjnych butikach. O tym, że Mokotowska odzyskała dawny blask.
Były też zbiegi okoliczności. Zaczepiony przez Karinę 84-letni pan Ryszard: Najważniejsza rzecz w moim życiu na tej ulicy się zdarzyła. Żonę poznałem – powiedział wskazując na kamienicę pod 46. Dziewczyny ruszyły, by ją sfotografować. Tam spotkały Tomka, który zaczął opowiadać o imprezie idealnej. – Gdzieś tam… – zaczął sobie przypominać. Okazało się, że było to podwórko, w którym mieści się „ę” , a wydarzenie organizowane właśnie przez nich. W swoim początkowym zarysie projektu Karina napisała: „Może opiszę i sfotografuję kogoś, kto dostał mandat?” Któregoś dnia nagle usłyszała: „Co mi się przydarzyło? Nieprzyjemne zdarzenie! W Krakowie by mi tego nie zrobili! Dostałem zamówienie na remont. Przywitali mnie mandatem!”.
Proces przede wszystkim
Kiedy Karina pokazała w „ę” spisane słowo w słowo historie, komuś szybko przyszło na myśl: „One brzmią teatralnie. Zróbmy spacer performance”. Na finał projektu złożyła się więc nie tylko wystawa i wydruki fragmentów opowieści ludzi z Mokotowskiej. Ci, którzy przyszli na wernisaż, poszli na spacer po podwórkach śladami spisanych opowieści. Z pomocą w ich odczytywaniu przyszła pani Halina i pani Krysia z mężem, którzy uczęszczają na spotkania Pogotowia Filozoficznego w „ę”. Wszyscy, ubrani w białe bluzki, opowiedzieli na głos fragmenty ludzkich opowieści zebranych przez Karinę. Co ciekawe, ona sama spaceru nie zakładała w takiej formie. Tu właśnie pojawia się największa wartość dodana „Animatora in Residence”.
– Jestem przyzwyczajona do tego, że wymyślam scenariusz i realizuję go zmierzając do określonego finału. Nie zmieniam tak diametralnie swoich wstępnych założeń, jak w tym przypadku. W „ę” zaczęli mi zadawać otwarte pytania, ale rozwiązań nie sugerowali. Na początku myślałam sobie: po co? No, przecież wszystko mam, nie pierwszy raz coś sama robię. A to właśnie praca z ludźmi, zmiana wstępnych założeń, uczestniczenie w procesie okazało się dla mnie najcenniejsze – podsumowuje Karina. Karolina Pluta wyjaśnia: – Jestem animatorką kultury i wiem jak to działa – to do ciebie wszyscy przychodzą po radę w sprawie kształtu projektu czy jego realizacji. Animatorom brakuje czasu dla siebie. Czasu na własny rozwój i uczestniczenie w procesie tworzenia, obcowania z ludźmi. Na to chcemy właśnie położyć nacisk. Bo liczy się nie tylko efekt końcowy, ale droga do jego stworzenia. Karina podkreśla, że współpraca z „ę” dała jej możliwość podpatrzenia, jak ktoś inny realizuje koncepcyjnie pewne rzeczy. Z każdej rozmowy coś wyciągnęła. Porównywała, jak do tematu podchodzą inni.
W drogę!
Choć Karina odbyła w ciągu swojego pobytu kilkanaście spotkań, w tym m.in. z Grzegorzem Lewandowskim, Katarzyną Kazimierowską czy Hanną Nowak-Radziejewską, odwiedziła różne miejsca i uczestniczyła w wielu dyskusjach, swojej eksploracji kulturalnej Warszawy nie skończyła i wyznaczyła sobie jeszcze kilka instytucji do odwiedzenia. Za czym tęskni po zakończeniu projektu? Za ludźmi, których poznała w „ę”. Dzień po zakończeniu swoich działań napisała na blogu: „Wypadłam z biegu programowego, czuję się nieswojo, bo czegoś brakuje – pozytywnego nakręcenia, ciągłego działania (i też zmęczenia fizycznego i niedospania)”.
Co myśli „ę” o Karinie? – Jest niesamowicie otwartą i chłonną osobą, ale ma swoje zdanie. Potrafi do niego przekonać, podając merytoryczne uzasadnienie – podkreśla Karolina Pluta. Karina dodaje zaś: – Przez moment poczułam się tak, jakbym nagle wysiadła z pędzącego ekspresu. Niemniej, mam jakieś wewnętrzne pozytywne przekonanie, że wkrótce wsiądę do kolejnego, w którym zapewne to, co tutaj doświadczyłam i zyskałam, się spożytkuje.
Udanej podróży rezydentko z Mokotowskiej!
Blog projektu: http://animatorinresidence.blogspot.com/
Źródło: inf. własna ngo.pl