„Dziennikarze gonią tylko za sensacją! Nie interesują ich działania pozytywne. Nie nagłaśniają dobra tylko zło”. Jako dziennikarka słyszę takie zdania z ust ludzi, którzy pracują w fundacjach i stowarzyszeniach. Bardzo chcieliby zainteresować media swoją działalnością, ale nie wychodzi. Prawie nigdy nie zadają sobie pytania: dlaczego tak się dzieje?
– Ludzie z NGO uczą się pisać wnioski o projekty, zdobywają na nie pieniądze, ale potem nie potrafią dobrze wypromować swoich działań. Nie doceniają siły mediów i kompletnie nie rozwijają umiejętności rozmowy z dziennikarzami. A przecież w dobie profesjonalizacji w pozarządówce jest to konieczne – mówi Hanna Bogoryja Zakrzewska, dziennikarka Studia Reportażu i Dokumentu Polskiego Radia.
– Powinni uczyć się, bo wtedy docierają do swojego odbiorcy. W efekcie lepiej nagłośnionego wydarzenia, jest więcej uczestników, czasami zebranych pieniędzy, czyli jest to coś, czym później można się pochwalić. Choćby przy pisaniu wniosku o kolejny grant – kontynuuje.
Kontakt z większością polskich organizacji odbywa się drogą mailową. Na moją skrzynkę radiową przychodzi codziennie kilkanaście maili o jakiejś akcji, wydarzeniu, wykładzie, albo raporcie statystycznym, któremu powinnam poświęcić uwagę i audycję. Gdzie leży błąd? Przygotowuję reportaże i większość tych maili po prostu mnie w ogóle nie interesuje. Nawet ich nie czytam, tylko od razu wysyłam w niebyt. Nie przesyłam ich do kolegów, dla których mogłyby być interesujące, choć przecież takich znam.
– Trzeba wiedzieć, do kogo i po co pisać. Do jakiej redakcji się wysyła maila, czym dany redaktor się zajmuje? Ale do tego trzeba wysiłku, trzeba pomyśleć – mówi Hanna Bogoryja Zakrzewska. – Tymczasem gdyby fundacja miała dobry kontakt z jednym dziennikarzem, to potem on poleciłby im następnych kolegów z branży.
Hanna ma swoje ulubione Stowarzyszenie Inicjatyw Twórczych Ę. O ich działalności przez lata zrobiła ponad 15 reportaży. – Szybko wyczuli, jakich bohaterów potrzebuję, które historie mnie interesują i gdy dzwonią, mówią nie tylko o problemie, ale mają też gotową listę osób, z którymi mogę rozmawiać. Zarząd Ę umie opowiadać z pasją przed mikrofonem, nie ma tremy i nie mówi urzędowym językiem. Nie wywierają też na mnie presji, że muszę opowiadać w reportażu, że tylko oni są tacy wspaniali i coś powstało tylko z ich inicjatywy. Gdy proszę ich pomoc w szukaniu bohaterów do tematu, nigdy nie odmawiają. – tłumaczy Hanna Bogoryja Zakrzewska. – A ja też staram się im pomóc, gdy mnie o coś poproszą.
Czy nie byłoby dobrze, gdyby wszystkie organizacje miały taki kontakt z dziennikarzami? Tymczasem jesteśmy traktowani jak zło konieczne. Co roku jedna z bardzo dużych fundacji zwraca się do mnie z prośbą o zrobienie audycji na temat kampanii, którą organizuje. Co roku pytam, czy pomogą mi znaleźć bohaterów. Co roku słyszę, że muszą chronić swoich podopiecznych. I co roku reportaż nie powstaje, ponieważ trudno jest opowiadać historię bez udziału osób, których ona dotyczy. Jednocześnie są organizacje, które mogłyby pomóc dziennikarzowi w realizacji tematu, ale z jakiś przyczyn tego nie robią.
– Mam taki przykład: ustaliliśmy z pewnym stowarzyszeniem, że powiadomią mnie, kiedy dojdzie do skutku pewne wydarzenie. Niestety później zapomnieli się do mnie odezwać. Zadzwonili dzień wcześniej. Byli bardzo zdziwieni, że nie przyjadę. A przecież dziennikarz też ma swoje życie i chce wiedzieć wcześniej, zaplanować” – mówi Hanna.
Dobre relacje i zrozumienie potrzeb powoduje, że pewne organizacje goszczą częściej w mediach, a inne prawie wcale. Na szczęście można się tego nauczyć. Tak samo, jak tego, w jaki sposób opowiadać o tym, co się robi.
W czasach mediów społecznościowych, powszechnego dostępu do Internetu statystyki, raporty, ogólniki są bardzo mało pociągające, ponieważ są ogólnodostępne. Liczy się to, co pozwoli odbiorcy się zatrzymać, zastanowić się, odnieść daną informację do swojego życia.
Takie efekt można osiągnąć tylko poprzez ciekawe opowiadanie historii, najlepiej własnej, bo nic nie jest bardziej ciekawe niż relacja świadka/uczestnika wydarzenia.
– Kolejna sprawa, nieumiejętność ciekawego opowiadania, silenie się na urzędowy, bezosobowy język, przez co bardzo źle wypada się na wizji, w radiu czy w artykule – dodaje Hanna. – Rozmówca musi umieć nazwać, skrócić. Najgorszy rozmówca to taki, który nam coś mówi, a my czujemy, że on w to nie wierzy. Trzeba rozmawiać z dziennikarzem jak z człowiekiem. Nie robić wykładów, tylko opowiadać.
Najbardziej pożądani rozmówcy, to ci z błyskiem w oku. Tacy, którzy nie kryją swoich emocji, tacy, których obchodzi drugi człowiek i świat wokół. Tacy, którzy mają wiedzę, ale też pasję i potrafią to wszystko przekazać.
Czasami ktoś ma to od urodzenia. Inny musi się tego nauczyć. Pracować z ciałem, głosem. Zmienić myślenie. Zamiast: potrzebuję dziennikarza do nagłośnienia, pomyśleć: mam świetną historię do opowiedzenia, więc pójdą z tym do mediów.
– Czasami trafiam na organizacje, które mówią wprost: mamy złe doświadczenia z mediami. Nie ufamy ci. Nie pomożemy. Dla mnie to tak, jakbym przestała lubić wszystkich lekarzy, bo jeden był zły. Trzeba dać dziennikarzowi szansę – podsumowuje Hanna Bogoryja Zakrzewska.
Źródło: inf. nadesłana