Raka da się pokonać. Można go przejechać na rowerze. Pod takim hasłem drużyna Fundacji Rak’n’Roll dojechała na rowerach na Zwrotnik Raka na Saharze Zachodniej.
Ekipa raknrollingowców wyruszyła z Warszawy w październiku ubiegłego roku i przez trzy miesiące pokonała trasę liczącą pięć tysięcy kilometrów. W 28-osobowej drużynie byli koordynatorzy, osoby zdrowe i takie, które pokonały chorobę nowotworową. Niektóre kilka lat temu, inne były zaledwie parę miesięcy po chemioterapii. Cel był jeden: propagować aktywność fizyczną i pokonywanie własnych ograniczeń, jako motywację do walki z rakiem.
Trasa podzielona była na osiem etapów. Wiodła z Polski przez Czechy, Austrię, Włochy, Francję, Hiszpanię i Maroko, aż na Saharę Zachodnią. Kilkuosobowe drużyny miały do przejechania około 500 km w czasie do ośmiu dni. W każdej drużynie był lider, który decydował, ile grupa może przejechać danego dnia. – Były takie dni, że można było przejechać 90 km, ale i takie, że dało radę tylko 20 – mówi Eliza Czyżewska, która razem z przyjaciółką Agnieszką Grudowską wymyśliła i zorganizowała projekt. Planowo wyprawa miała zakończyć się przed sylwestrem, udało się nawet parę dni wcześniej, bo już 27 grudnia raknrollingowcy obejmowali tablicę z napisem „Tropic of Cancer” na środku pustyni. –To takie miejsce-symbol, bo tak naprawdę go nie ma. W kilku miejscach na ziemi, pośrodku niczego postawione są po prostu tablice z napisem „Zwrotnik Raka”. My dojechaliśmy do tej na Saharze Zachodniej – mówi Eliza Czyżewska.
Wyprawa jak walka z chorobą
Monika Dąbrowska, 37-letnia projektantka wnętrz w tej wyprawie zauważyła wiele analogii do walki, którą stoczyła dziewięć lat temu. Chorowała na raka jelita grubego w III stopniu zaawansowania z przerzutami do węzłów chłonnych. Przez pół roku przyjmowała chemioterapię, przeszła operację. – Kiedy usłyszałam diagnozę, że mam raka, poczułam, że staję przed wielkim wyzwaniem. Niejednokrotnie, kiedy szłam na chemię, miałam już dość. Perspektywy były mgliste, miałam złe rokowania na wyzdrowienie. Myślałam, że nie dożyję do komunii mojej córki. Ale przezwyciężałam własne słabości i szłam, na przekór wszystkiemu, wspomina. Droga na Zwrotnik Raka, choć nie groziła śmiercią też nie była łatwa. – Najbardziej dokuczało mi kolano. Innych bolały mięśnie i siedzenie, a mnie zaskoczyło to moje kolano. Jednak wyprawa z sakwami, w konkretnym celu i na czas, to nie to samo, co godzinka przejażdżki po lesie pod Warszawą – mówi Dąbrowska.
Czteroosobowa ekipa, w której jechała, miała do pokonania szósty etap wyprawy na trasie z Malagi do Casablanki. Udało im się przejechać swoje 500 km w zaplanowanym czasie, mimo że jeden dzień wypadł im z powodu ulewy. – Po prostu nie dało się jechać, przesiedzieliśmy cali mokrzy w przydrożnej kafejce. Tak normalnie to staraliśmy się wyjeżdżać koło 9.00, po śniadaniu, najlepiej obfitym, bo inaczej po godzinie dopadał bezlitosny głód, mówi. –Staraliśmy się dojechać na 16.30, bo jak się okazało, w tamtym rejonie jest znacznie cieplej niż u nas, ale dzień nie jest znacząco dłuższy. O 18.00 panował już całkowity mrok. Do tego czasu musieliśmy mieć już znaleziony nocleg, a nie zawsze było to takie proste, dodaje. – Ta wyprawa była przenośnią. Tak samo jak w walce z chorobą pokazała, jak ważni są ludzie. Miałam świetną ekipę doświadczonych podróżników. Wiele razy myślałam, że nie dojadę, a jednak dałam radę. Po raz kolejny okazało się, że warto odrzucić racjonalne myślenie i po prostu być w życiu wariatem – opowiada Dąbrowska.
Walczyć o kobiecość w chorobie
Pomysł na rozjechanie raka rowerem w wyprawie na zwrotnik raka, to nie pierwszy nietuzinkowy projekt fundacji, która zaskakuje swoim niestandardowym podejściem do choroby nowotworowej i osób na nią cierpiących. Organizacja powstała w 2009 roku z inicjatywy zmarłej przed kilkoma miesiącami Magdaleny Prokopowicz. Ma na swoim koncie kilka kampanii, które w pozornie lekkim stylu przekazują odbiorcy treści z pogranicza życia i śmierci. Jednak bez zbędnego dramatyzmu i litowania się. Bo nie litość, ale konkretne działania mogą pomóc w walce z chorobą, która może dotknąć każdego bez względu na wiek, status materialny czy płeć.
Kampania "Daj włos" namawiała kobiety obcinające włosy u fryzjera do przekazywania ich nieodpłatnie na peruki dla kobiet po chemioterapii. Kolejną głośną akcją była reklama, w której dwie roześmiane dziewczyny mówią, że zbierają pieniądze na "cycki, nowe fryzury i dragi". Był też projekt „Kalendarz Gwiazd”, warsztaty „Nie po to kupiłam sukienkę, żeby umrzeć” czy „Porządki na głowie”. Dzięki tym projektom kobiety chore na raka zaczęły walczyć o swoją kobiecość w chorobie, o to, aby chorować godnie i żyć z radością.
Oprócz głośnych medialnie działań, Fundacja opiekuje się też osobami chorymi i realizuje bardziej przyziemne projekty. Celem jednego z nich jest odremontowanie poczekalni onkologicznych, tak aby stały się miejscami bardziej przytulnymi i przyjaznymi. Do tej pory Fundacja z zebranych środków odremontowała dwie poczekalnie, w Katowicach i Olsztynie. Remontowane są też poczekalnie w Poznaniu i Zielonej Górze.
W trakcie realizacji jest również projekt „Boskie Matki”, czerpiący z osobistych przeżyć Magdaleny Prokopowicz, która będąc w trakcie czynnej chemioterapii urodziła zdrowe dziecko. Jednak znalezienie lekarza, który zgodziłby się ją przez ten proces przeprowadzić było bardzo trudne. Zgodził się dopiero jedenasty, poprzednich dziesięciu ginekologów zalecało usunięcie ciąży. Dzisiaj syn Magdaleny Prokopowicz ma ponad pięć lat, a marzeniem jego mamy było otwarcie pierwszego w Polsce specjalistycznego oddziału położniczego dla kobiet w ciąży z chorobą nowotworową. Fundacja dąży do realizacji tej misji.
Źródło: inf. własna (ngo.pl)