Jednomandatowe Okręgi Wyborcze nie są cudownym panaceum na demokrację – rodzą rożne skutki: lepsze i gorsze. Nie ma magicznej różdżki, cudownego mechanizmu, jednej zbawiennej instytucji prawnej, która Polskę wyciągnie z dołka bez naszej pomocy – pisze prof. Zbigniew Pełczyński, założyciel Stowarzyszenia Szkoła Liderów.
Przez 40 lat
wykładałem politologię na Uniwersytecie Oxfordzkim: zalety i wady
systemów wyborczych były jednym z zasadniczych tematów, który moi
studenci podejmowali w esejach. Poza wszystkim, znam Wielką
Brytanię, w której obowiązuje system jednomandatowych okręgów
wyborczych, od podszewki. Mieszkam tu od 60 lat, a od 50
jestem wyborcą.
System wyborczy musi realizować
cztery cele:
- Promować sprawiedliwą
reprezentację wyborców w okręgach lub na poziomie kraju
- Pozwalać wyborcom kontrolować
wybranych przedstawicieli
- Promować zdolnych, uczciwych
kandydatów do władz
- Zapewniać stabilność rządzenia
(w systemach parlamentarno-gabinetowych)
Te cele są często sprzeczne. Dla
przykładu, w Stanach Zjednoczonych JOW realizuje cel drugi, ale nie
trzeci – do Kongresu często dostają się populiści lub osoby, które
grube pieniądze na kampanię telewizyjną otrzymują od rożnego
rodzaju grup lobbingowych.
W Wielkiej Brytanii system JOW
realizuje dwa ostatnie cele (promuje kandydatów i zapewnia
stabilność rządowi), ale nie zapewnia sprawiedliwej reprezentacji
wyborców oraz nie pozwala kontrolować przedstawicieli. Obecny rząd
Tony’ego Blaira jest bardzo stabilny, ale reprezentuje tylko 30
procent wyborców! Margaret Thatcher nigdy nie miała 50-procentowego
poparcia wśród elektoratu, mimo olbrzymiej przewagi w Izbie
Gmin.
To, że brytyjscy posłowie są na
odpowiednim poziomie nie jest rezultatem brytyjskiego systemu
wyborczego. Jest efektem sposobu selekcji kandydatów przez partie:
opartym na konkursach, wymaganiu odpowiedniego doświadczenia,
kilkustopniowej selekcji, rozmowach kwalifikacyjnych etc.
W Wielkiej Brytanii bardzo silne są
dwie partie, które całkowicie dominują kampanię wyborczą: ludzie
głosują de facto na partie nie na osoby. Niezależni i niepartyjni
kandydaci nie mają w tych wyborach szans. W parlamencie brytyjskim
zdarzają się 1 - 3 niezależni posłowie na 659 przedstawicieli.
Na Wyspach na rzecz zmian
Wielka Brytania, pomimo JOW,
również boryka się z wieloma poważnymi problemami i straciła wiarę,
ze obecny układ polityczny wyprowadzi kraj z trudności. Dziś aż 20
procent wyborców, głownie Liberalni Demokraci, uważa, że nie da się
ich rozwiązać bez zmiany ordynacji wyborczej na proporcjonalną.
Preferowany przez nich model to STV (single transferrable vote, jak
w Irlandii i Australii) albo AV (alternative vote, głosowanie
alternatywnie na partię, na którą się zgadzam, gdyby mój ulubiony
kandydat w okręgu nie ma szansy).
Czas na wnioski. Po pierwsze, JOW
nie jest cudownym panaceum na demokrację – rodzi rożne skutki:
lepsze i gorsze. Po drugie, jakość rządzenia zależy od wielu
czynników jednocześnie: od systemu partyjnego, kultury politycznej,
struktury społecznej danego kraju. To one maja główny wpływ na
realizację czterech przedstawionych przeze mnie celów. O tym, jak
zostaną one zrealizowane nie decyduje o tym sam mechanizm wyborczy
czyli ordynacja. Po trzecie, decyzja w sprawie ordynacji musi być
oparta na wnikliwej analizie sytuacji i kalkulacji plusów i
minusów, nie na dogmatycznym założeniu, ze tylko istnieje system
jedyny właściwy.
JOW – nie w Polsce
W polskiej sytuacji JOW w czystej
postaci przyniósłby więcej strat niż korzyści.
Po pierwsze, mógłby całkowicie
zniszczyć system partyjny – w teorii każdy kandydat mógłby
reprezentować tylko siebie i swój program.
Po drugie, jak przy systemie JOW
mogłaby wyłonić się stabilna koalicja rządowa? Jak wyborcy mogliby
pociągnąć rząd do odpowiedzialności za skutki rządzenia?
Po trzecie, niesprawiedliwość
reprezentacji mogłaby być monstrualna: na przykład, w każdym okręgu
wygrywa kandydat, który zdobył o jeden głos więcej niż drugi w
kolejności kandydat. Przy, powiedzmy, pięciu kandydatach może on
lub ona reprezentować nie więcej niż 20 procent wyborców.
Po trzecie, przy powyższych
przeszkodach, co przeszkodzi wyborcom głosować według własnego
widzimisie, osobistych sympatii, lokalnych lub nawet osobistych
potrzeb lub problemów? Nie mają żadnej gwarancji, że ich poseł lub
przedstawiciel będzie w stanie (jako jeden na kilkuset) spełnić ich
oczekiwania czy obietnice?
Po czwarte, rezultatem byłby
jeszcze większy chaos polityczny niż istniejący obecnie.
Źródła kryzysu są inne
Słabości polskiej demokracji
wynikają z kultury politycznej lub raczej jej braku oraz wielu
innych przyczyn:
- nadmiaru niewłaściwych ludzi
którzy rwą się do władzy lub właściwych, którzy wolą zarabiać lub
wykładać na uniwersytetach (mieć spokojne życie i czyste ręce),
- z istnienia partyjnych
organizacji, które niewłaściwym w kandydowaniu nie przeszkadzają ,
a wręcz przeciwnie, z masowej obywatelskiej apatii,
- ze zbyt mało licznej „elity
obywatelskiej”, czyli tych, powiedzmy, 10 procent aktywnych
obywateli (jak w Wielkiej Brytanii), którzy żyją sprawami
publicznymi i są w stanie wciągnąć do tego innych (to tzw. „opinion
leaders”),
- z obiektywnych podziałów
społecznych, głównie pokłosia transformacji i nierównego rozwoju
społeczno- gospodarczego, z powodu rożnych pozostałości po
komunizmie i tradycji anty-komunistycznych w mentalności wielu
ludzi. I tak dalej, i tak dalej…
Nie ma magicznej różdżki, cudownego
mechanizmu, jednej zbawiennej instytucji prawnej, która Polskę
wyciągnie z dołka bez naszej pomocy. Trzeba koncentrować się na
wszystkich tych problemach i starać się je rozwiązywać.