CHABER: Dzięki działaniom organizacji pozarządowych potrzeba równouprawnienia osób LGBT nie jest wypowiadana już tylko przez aktywistów i aktywistki. Prawa osób LGBT nie są już sprawą marginalną. Nie są sprawą dotyczącą kilku procent obywateli i obywatelek. Osób, którym zależy – rodziców, rodzin, przyjaciół, sojuszników, są miliony.
Pracując na co dzień w Kampanii Przeciwko Homofobii, organizacji, która działa na rzecz osób LGBT (lesbijki, geje, osoby biseksualne i transpłciowe) od czternastu lat, mamy niezwykłą szansę być nie tylko uważnym świadkiem ogromnej zmiany społecznej, ale także jej przyczynkiem. Przyczynkiem dyskusji społecznej, która ma miejsce od tych kilkunastu lat nieprzerwanie. Okres ten, nie licząc chwilowej odwilży związanej z akcesją do UE, był czasem zastoju legislacyjnego – w naszym prawie nie zmieniło się nic ponad to, czego wymagała od nas Unia. Ale trwająca dyskusja otworzyła umysły i serca milionów ludzi i stworzyła w temacie osób LGBT i ich równouprawnienia atmosferę, która pozwala nam stwierdzić: „jesteśmy tuż, tuż”.
Umiłowanie status quo
Zmiana prawna jest wyzwaniem z wielu powodów. Kultura obywatelskiego sprzeciwu wobec dyskryminacji w Polsce dopiero się rodzi. Sprawy LGBT – związki partnerskie, penalizacja przestępstw motywowanych nienawiścią czy regulacje dotyczące niedyskryminacji w edukacji formalnej i służbie zdrowia są kwestią wyborczą jedynie marginalnie – na razie. W historii polskiego ruchu LGBT miał miejsce jeden zryw obywatelski. Zryw na tyle mocny, że opiewany jako sukces na arenie międzynarodowej i otwierający drogę do wolności zgromadzeń wielu innym krajom Rady Europy. Chodzi oczywiście o nieposłuszeństwo obywateli i obywatelek, którzy krzyczeli na zakazanych Wiecach i maszerowali w zakazanych Paradach w latach 2004 i 2005. Orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego oraz Europejskiego Trybunału Praw Człowieka stwierdzające nielegalność zakazów otworzyły drogę do równości nie tylko w Polsce, ale też w innych krajach objętych jurysdykcją ETPCz.
Otworzyły drogę, ale jednocześnie, w Polsce, uśpiły społeczeństwo obywatelskie. Opinią wielu było przekonanie, że jeśli społeczność LGBT może otwarcie manifestować swoje postulaty i uczestniczyć w życiu publicznym, to nie jest to już kwestia paląca. Od 2007 roku, który był także rokiem wyboru nowej władzy sprawującej urzędy do dziś, nie mieliśmy już okazji do tak mocnej mobilizacji. Do tego wszystko wskazuje na to, że posłowie i posłanki są bardziej konserwatywni światopoglądowo niż ich wyborcy. Jest to prawidłowość obecna w świecie politycznym wielu krajów, a wynikająca z tego, że zaangażowanie obywateli i obywatelek w życie polityczne w kontekście kwestii praw człowieka jest niezwykle nikłe – scedowane niemal całkowicie na organizacje pozarządowe.
Wyborcy nie spotykają się ze swoimi posłami, nie zadają im pytań, nie nalegają na kwestie, które są dla nich ważne. Kampania Przeciw Homofobii zmienia to od lat, a w roku 2015 założyliśmy akademię obywatelskich lobbystów i lobbystek, którzy szkoleni i wzmacniani będą do takiej właśnie aktywności politycznej. Właśnie takie zaangażowanie konieczne jest, aby sprawujący władzę zrozumieli wagę sprawy – nie tylko LGBT, ale też in vitro, edukacji, dostępu do aborcji i innych kwestii w których pokutuje umiłowanie bezpiecznego status quo.
Organizacje są niezbędne
Zdanie moje i mojego zespołu w KPH jest takie, że rolą organizacji pozarządowych w staraniach o równouprawnienie jest reprezentować tych, którzy nie mogą tego robić sami oraz stymulować do wyrażania się tych, którzy mogą to robić. Sukcesem na miarę naszych czasów jest to, że eksperci i ekspertki z danej dziedziny stają się coraz częściej równoprawnym partnerem dyskusji w Sejmie, Senacie i mediach. Powoli sprzeciwiamy się, jako społeczeństwo, strategii ksenofobicznego straszenia praktykowanej jeszcze niedawno nagminnie przez ludzi świata polityki i mediów. Z większą niż kiedyś swobodą tworzymy enklawy kulturalne, w których każdy, także heteroseksualny, może zapoznać się z nieco innym światem. Liczba festiwali filmowych i wydarzeń artystycznych dotyczących tematyki orientacji seksualnej i tożsamości płciowej jest nieporównywalnie wyższa niż to, co było nam dostępne w ubiegłym dziesięcioleciu. Prawie każde miasto wojewódzkie ma lokalną organizację działającą na rzecz osób LGBT. Społeczność wykluczona i marginalizowana gromadzi się, wspiera, aktywizuje. Coraz częściej także mówimy otwarcie, na czym nam zależy.
Dzięki działaniom KPH i innych organizacji pozarządowych potrzeba równouprawnienia osób LGBT nie jest wypowiadana już tylko przez aktywistów i aktywistki. Od lat ze swojej perspektywy mówią także pary jednopłciowe i ich rodziny oraz rodzice osób nieheteroseksualnych. Niedawno bardzo wyraźnie zaczęli zabierać głos w dyskusji heteroseksualni sojusznicy i sojuszniczki – osoby ze świata mediów, sportu i popkultury, którzy zaangażowali się w akcję „Ramię w ramię po równość”. Prawa osób LGBT nie są już sprawą marginalną. Nie są sprawą dotyczącą kilku procent obywateli i obywatelek. Osób, którym zależy – rodziców, rodzin, przyjaciół, sojuszników, są miliony. I dlatego ośmielam się twierdzić, że jesteśmy „tuż, tuż”. Niezależnie od wyniku nadchodzących wyborów prezydenckich i parlamentarnych, dalsze odwracanie się od tych milionów nie jest możliwie. Przedsmak tego czuliśmy w ostatnich dwóch latach: rządzący są pytani o związki partnerskie, podobnie jak kandydaci i kandydatki do wyborów. Nawet w najczarniejszym scenariuszu, w którym władzę zdobywają ludzie przeciwni równouprawnieniu i świadomej partycypacji politycznej, fala zaangażowania jest nie do zatrzymania.
Nawet w czarnym scenariuszu, w którym władzę zdobywają ludzie przeciwni równouprawnieniu, fala zaangażowania jest nie do zatrzymania.