Przeglądarka Internet Explorer, której używasz, uniemożliwia skorzystanie z większości funkcji portalu ngo.pl.
Aby mieć dostęp do wszystkich funkcji portalu ngo.pl, zmień przeglądarkę na inną (np. Chrome, Firefox, Safari, Opera, Edge).
ngo.pl używa plików cookies, żeby ułatwić Ci korzystanie z serwisuTen komunikat zniknie przy Twojej następnej wizycie.
Dowiedz się więcej o plikach cookies
O realiach codziennego życia uczniów i nauczycieli w salezjańskiej szkole w Wau opowiada Magda Jaczewska, która przez rok pracowała jako wolontariuszka SWM Młodzi Światu w Sudanie Południowym.
Opowiedz, na czym polegała twoja praca na misjach.
Magda Jaczewska: – W Wau stałam się m.in. nauczycielką, sekretarką, prawą ręką dyrektorki – cudownej siostry Thuy i trenerką tańca. Sytuacja wymagała spontaniczności, szybkiej adaptacji. Nauczyciele często się nie pojawiali, znikali, więc trzeba było organizować zastępstwa. Niewiele osób umiało obsługiwać komputery, dlatego pomagałam przy pisaniu egzaminów, uzupełnianiu danych. Ponadto jednym z zadań było tworzenie pomocy dla dzieci – trasowałyśmy literki, obrazki, które potem kolorowały maluchy. Wielkim ułatwieniem byłaby kserokopiarka – moglibyśmy zaoszczędzić czas i pieniądze oraz zaproponować uczniom ciekawsze ćwiczenia. Każdy z nas ma szanse spełnić to marzenie!
Reklama
W niedzielę spotykałyśmy się z dziećmi na przedmieściach miasta. Miały wtedy okazję poznać nowe gry zespołowe, wspólnie rysowaliśmy lub tworzyliśmy barwne kolaże. Każde spotkanie kończyło się opowieścią. Maluchy siedziały w kręgu jak zaczarowane i słuchały historii o św. Janie Bosco. Potem modliliśmy się różańcem.
Dużo pracy, żar spływający z bezchmurnego nieba, ale uśmiech na twarzy nie znikał.
Wasza szkoła prowadzona była przez katolickie siostry, a jakiego wyznania byli wasi uczniowie?
M.J.: – Mieliśmy kilkoro uczniów wyznania islamskiego, ale była to zdecydowana mniejszość.
W jakim języku były prowadzone lekcje?
M.J.: – Sudan Południowy oferuje wachlarz języków plemiennych. Wspólnym sposobem komunikacji jest arabski, a po podziale, by zaznaczyć swą odrębność od Sudanu, językiem urzędowym stał się angielski. Obecnie szkolnictwo dostosowane jest do nowego systemu. Oczywiście trzeba uwzględnić, że małe dzieci znają jedynie podstawowe słowa i tłumacz na język arabski jest wymagany.
Jedno zdarzenie, które najbardziej utkwiło ci w pamięci?
M.J.: – Praca nauczyciela jest jedną z tych wymagających – szczególnie w Sudanie Południowym. Klasy są przeludnione, często uczniowie nie posiadają podręczników, brak pomocy naukowych, a dochodzi jeszcze upał. Powietrze w klasie nagrzewa się szybko, gdyż zadaszenie to blacha falista. Mimo tych wymagających warunków nie zarabiają dużo.
Każdy czeka na ostatni dzień miesiąca, kiedy finanse zostają na nowo zasilone. Po jednej takiej wypłacie, Martin – nauczyciel rolnictwa i nauk ścisłych, podszedł do mnie i wręczył mi banknot ze słowami, żebym poszła coś sobie kupić. Patrzyłam na niego w osłupieniu. Próbowałam się wymigać, mówiąc, że nie potrzebuję, ale twardo wciskał mi sfatygowany papierek w rękę. Powiedział do mnie, że choć na kawę mi się należy za tę szaloną robotę. Dowiedział się, że nie dostaję pensji za to, co robię i chciał się podzielić swoją.
To wydarzenie będzie żywe w moich wspomnieniach, wszystkie emocje, które mu towarzyszyły – zdziwienie, zmieszanie, ale też dziwna radość i ciepło rozlewające się wewnątrz. Taki prosty gest, a miał dla mnie wielkie znaczenie.
Co dał ci wolontariat na misjach?
M.J.: – Wiele. Ciężko to opisać w kilku zdaniach. To było doświadczenie, które zawsze będzie ze mną. Na pewno otworzył mi oczy na wielkość problemy głodu, braku dostępu do edukacji. Czasem oglądamy reportaże na ten temat, ale fakt, że od tej rzeczywistości dzieli nas szklany ekran może spłaszczać cierpienie. Doświadczyłam również, że często najbardziej pragniemy po prostu zauważenia przez drugą osobę, wystarczy uśmiech, dobre słowo, zwrócenie uwagi na drobny szczegół.
Sudan Południowy to kraj naznaczony wojną, jak jest ona odczuwalna dziś?
M.J.: – Nie można płynnie i bez szwanku przejść ze stanu zagrożenia do normalnego rytmu życia. Blizny zostają, nie tylko te cielesne, ale niestety i duchowe. Potrzeba czasu, wsparcia i dobrego przykładu, by zbudować swe życie na wytrzymałym fundamencie.
Sudan Południowy powstał jako niepodległe państwo zaledwie cztery lata temu? Jak ludzie, których spotkałyście postrzegają swoją niepodległość, jakie jest ich podejście do patriotyzmu?
M.J.: – Była wielka nadzieja na Nowy Świat, Wolność, Lepsze Życie. Dostali tę szansę w 2011 roku, ale jak rządzić, jeśli walczyło się tyle lat? Trzeba zmienić strukturę państwa, bardzo ciężka sprawa – tyle potrzeb, nie ma żadnego przemysłu narodowego! Każdy, kto ma szansę chętnie się edukuje, ale uniwersytety są przepełnione, trzeba czekać na swą kolej nawet trzy lata, a w podstawówkach klasy mają minimum 60 uczniów. Mimo tych przeciwności mieszkańcy Sudanu Południowego często się uśmiechają, mają czas się zatrzymać, potrząsnąć twą ręką w geście przywitania i z chęcią zaproszą na przesłodką herbatę z hibiskusa.
Ten tekst został nadesłany do portalu. Redakcja ngo.pl nie jest jego autorem.
Teksty opublikowane na portalu prezentują wyłącznie poglądy ich Autorów i Autorek i nie należy ich utożsamiać z poglądami redakcji. Podobnie opinie, komentarze wyrażane w publikowanych artykułach nie odzwierciedlają poglądów redakcji i wydawcy, a mają charakter informacyjny.