Przeglądarka Internet Explorer, której używasz, uniemożliwia skorzystanie z większości funkcji portalu ngo.pl.
Aby mieć dostęp do wszystkich funkcji portalu ngo.pl, zmień przeglądarkę na inną (np. Chrome, Firefox, Safari, Opera, Edge).
Prezydent Bronisław Komorowski 1 grudnia wyróżnił odznaczeniami państwowymi działaczy i działaczki organizacji pozarządowych wspierających przemiany demokratyczne na Ukrainie. Wśród nich znalazły się Martyna Michalik oraz Anna Kertyczak z Fundacji Edukacja dla Demokracji. – Dla Ukraińców jest szalenie istotne, że ich sąsiad docenia swoich obywateli, za to że im pomagali. To bardzo ważny sygnał, pokazujący kierunek myślenia w Polsce – mówi Martyna Michalik.
Anna Kertyczak i Martyna Michalik, fot. Natalia Kertyczak
Aneta Szeliga, ngo.pl: – Spodziewały się Panie takiego wyróżnienia?
Martyna Michalik: – Do końca nie wierzyłam. Nawet, kiedy dostałam SMS, że nagrodzone osoby mają zgłosić się wcześniej w tym i w tym miejscu, to odpisałam: ok, będę, ale pół godziny później, bo mnie to nie dotyczy. To ogromne wyróżnienie. Mamy sytuację, kiedy najważniejsza osoba w państwie mówi: tak, organizacje pozarządowe są ważne, zaangażowanie Polski na Wschodzie jest ważne. Żyjemy w państwie, które nie boi do tego przyznać, ale też nie boi się nagrodzić tak młode osoby, jak my. Dla mnie to nie była nagroda tylko za ten rok, choć rzeczywiście był on ciężki i intensywny, ale za moją dziesięcioletnią działalność na rzecz Ukrainy.
Anna Kertyczak: – Ja też od lat biorę udział w procesach demokratyzacyjnych na Ukrainie, ale czuję się nagrodzona rzeczywiście za ten rok. To była kolosalna praca. Jednak nie byłaby możliwa, gdyby nie dziesiątki wolontariuszy, czy to w Polsce, czy na Ukrainie, którzy się w nią zaangażowali. Mam takie poczucie, że ta nagroda jest nie tyle wieloletnia, co wieloosobowa – dla nich wszystkich. Kiedy już po uroczystościach dorwałam się do telefonu i komputera, to od razu zaczęłam dziękować poszczególnym osobom z obu stron granicy polsko-ukraińskiej, wolontariuszom, koordynatorom, osobom niezrzeszonym i działającym w ramach różnych organizacji, zwłaszcza Ukraińcom.
Czy ukraińscy działacze, wasi partnerzy, są doceniani we własnym kraju?
A.K.: – O nich się dużo mówi, ale, na razie przynajmniej, nie zostali formalnie nagrodzeni za swoją działalność. To wynika z tego, że Ukraina jest dużym krajem. Ludzie angażują się na różnych płaszczyznach, nie wszyscy się formalizują, więc też trudno wszystkich zidentyfikować.
M.M.: – Pamiętajmy też, że sytuacja na Ukrainie jest dramatycznie trudna. Oni nie bardzo mają jak skupić się teraz na odznaczeniach.
A.K.: – Być może to nie jest ten czas. Miejmy nadzieję, że on szybko nadejdzie. Ważne, aby to pospolite ruszenie wykorzystać na przyszłość, tę chęć pomocy, która narodziła się wśród bardzo wielu osób.
M.M.: – Trzeba też podkreślić, że ukraińskie media szybko podchwyciły temat naszych odznaczeń. To jest dla Ukraińców szalenie istotne, że ich sąsiad docenia swoich obywateli, za to że im pomagali. To bardzo ważny sygnał, pokazujący kierunek myślenia w Polsce.
Od jak dawna zajmujecie się tematem ukraińskim?
A.K.: – Ja właściwie od kołyski. Urodziłam się w Polsce, ale jestem narodowości ukraińskiej. Studiowałam ukrainistykę, angażuję się w działalność Związku Ukraińców w Polsce. Mam bardzo osobiste relacje z tym krajem i z ludźmi, którzy byli na Majdanie, więc zaangażowanie w sprawy polsko-ukraińskie to dla mnie coś bardzo naturalnego i nierozerwalnego z moją tożsamością.
M.M.: – Ja nie mam ukraińskich korzeni, ale kiedy byłam nastolatką, uważnie słuchałam tego, co mówi Jacek Kuroń. Zwłaszcza tego, co mówi o Ukrainie: że – powtarzając za Giedroyciem – nie ma wolnej Polski bez wolnej Ukrainy. Że bardzo ważne jest pojednanie między naszymi narodami. Potem też jak Ania studiowałam filologię ukraińską, zaczęłam dużo czytać, Giedroycia, Stempowskiego, Andruchowycza. Poznałam polskich aktywistów działających na rzecz Ukrainy i wsiąkłam. Te wschodnie zagadnienia były dla mnie o wiele ciekawsze niż zachodnie, które wtedy, w 2003 roku, bardziej interesowały większość moich kolegów i koleżanek.
Aktywnie działacie od kilkunastu lat. A czym konkretnie zajmowałyście się przez ostatni rok?
A.K.: – W styczniu zaczęliśmy publiczną zbiórkę pieniędzy, zaraz po tym, jak po raz pierwszy na Majdanie zginęli ludzie. Pytaliśmy Ukraińców, jaka pomoc jest im najbardziej potrzebna. Usłyszeliśmy, że potrzebne są pieniądze na cele medyczne. Od początku chcieliśmy zbierać środki na zakup leków i opatrunków, a także na wsparcie poszkodowanych. To były osoby pobite, z ranami postrzałowymi, ale też poparzone gazem na Majdanie. W lutym zaczęli przyjeżdżać do Polski pierwsi pacjenci, których wspieraliśmy tutaj na miejscu. W jednym przypadku sfinansowaliśmy np. większość kosztów protezy, była to kwota rzędu 35 tysięcy euro. Później ten asortyment się poszerzył, np. o łóżka do szpitala polowego, kiedy zaczęły się walki na wschodzie Ukrainy.
M.M.: – Zastanawialiśmy się, czy takie łóżka mieszczą się w definicji potrzeb medycznych czy już nie.
A.K.: – Pojawiały się różne dylematy, np. do naszych ukraińskich partnerów zwracali się ludzie z prośbą o opłacenie wyleczenia zębów. Bo jeśli Polacy płacą, to dlaczego nie skorzystać. Raz rzeczywiście coś takiego sfinansowaliśmy, ale wynikało to z szerszej potrzeby medycznej. Nie do końca byliśmy przekonani, że osoby, które wpłacały nam swoje pieniądze, chciałyby, żeby z nich były finansowane implanty zębów czy np. kamizelki kuloodporne. Czy jako fundacja chcemy wspierać cele militarne. Podjęliśmy decyzję, że będziemy finansować tylko kamizelki przeznaczone dla służby medycznej działającej na Wschodzie. Uważam, że to jest patologiczna sytuacja, gdy polska organizacja pozarządowa zajmowałaby się pomocą militarną dla wojska innego kraju. Choć prywatnie przekazałam niejedną złotówkę na sprzęt dla żołnierzy, m.in. na te kamizelki. Oni walczą przecież także o bezpieczeństwo naszego kraju. Ale jedna rzecz to moje przekonania, a druga odpowiedzialność za pieniądze innych ludzi.
Ludzie chętnie wpłacali pieniądze?
A.K.: – W momencie, kiedy w Kijowie strzelano, w ciągu 2-3 dni wpłynęło nam na konto ponad 250 tysięcy. Wiedzieliśmy, że mniej więcej za tydzień ta fala opadnie, to taki naturalny odruch. Kiedy jest bardzo dramatycznie, ludzie się mobilizują. Ukraińcy doceniają pomoc Polaków, jest dla nich ważna, w porównaniu z innymi krajami jest dosyć duża, natomiast nie tak bardzo jest zauważane, jaka organizacja się tym zajmuje. Z ukraińskiej perspektywy Polacy pomagają i to jest fajne.
M.M.: – Ja z kolei na początku kwietnia zaangażowałam się w lokalne działania na terenie Ukrainy. Fundacja Solidarności Międzynarodowej zaprosiła kilka organizacji zaangażowanych w pomoc dla Ukrainy do udziału w zapytaniu ofertowym – na realizację działań wspierających środowiska prodemokratyczne na Ukrainie. Ważne było, żeby wykorzystać energię tych wszystkich ludzi, którzy się zaangażowali w trakcie Majdanu, a potem wrócili do swoich powiatów, wsi i chcą nadal działać. Zastanawialiśmy się, jak nie zmarnować ich potencjału. Zaczęliśmy rozmawiać z działaczami ukraińskimi na temat tego, co się dzieje w regionach. Ustaliliśmy, że będziemy robić okrągłe stoły w każdym obwodzie, do których zaprosimy szerokie grono chętnych – nauczycieli, dziennikarzy, osoby społecznie zaangażowane. Podczas spotkań ludzie będą mieli szansę porozmawiać o tym, co się działo przez ostatnie miesiące, jak zachowywała się władza lokalna. Kolejnym etapem był opracowywany przez nich plan działań, co mogą, co powinni zrobić tu i teraz. Mieliśmy możliwość wsparcia czternastu inicjatyw lokalnych. Były to działania polegające na szkoleniu dziennikarzy obywatelskich, przygotowywaniu ludzi do udziału w wyborach samorządowych, które odbędą się w przyszłym roku. Odbyły się wizyty wschód-zachód, w ramach których aktywiści lokalni jeździli na wizyty studyjne, żeby wymieniać się doświadczeniami, łamać stereotypy na temat wschodniej i zachodniej Ukrainy, które w tym kraju są silne. Jedna z moich ulubionych inicjatyw lokalnych to ta, którą zorganizowali dwaj chłopcy, 19 i 20 lat, w swojej rodzinnej wsi Pohreby. W Pohrebach nie ma nic. Oprócz zniszczonego przystanku autobusowego. Postanowili, że go odnowią. Wciągnęli w to swoich sąsiadów, całą lokalną społeczność. Udało się. Dziś na przystanku jest deska ogłoszeń, są ławeczki; przystanek stał się ważnym miejscem na mapie lokalnej (od red.: można go zobaczyć na zdjęciach ilustrujących wywiad). Teraz chłopaki będą otwierać dyskusyjny Klub Filmowy.
A wasze plany na przyszły rok?
A.K.: – W lutym odbędzie się Swatka dla polskich i ukraińskich NGO – warsztat, w trakcie którego organizacje przygotowują się do wspólnych działań, a my wspieramy ich w pierwszych krokach we współpracy międzynarodowej. Planujemy działania na rzecz społecznego wsparcia reformy administracyjnej na Ukrainie, i te skierowane do dziennikarzy lokalnych. Ale ciągle nie wiemy, czy będziemy mieli możliwość je realizować – w olbrzymiej mierze jesteśmy uzależnieni w tym zakresie od grantodawców.
Źródło: inf. własna (ngo.pl)
Teksty opublikowane na portalu prezentują wyłącznie poglądy ich Autorów i Autorek i nie należy ich utożsamiać z poglądami redakcji. Podobnie opinie, komentarze wyrażane w publikowanych artykułach nie odzwierciedlają poglądów redakcji i wydawcy, a mają charakter informacyjny.