Cztery podlubelskie wsie na kilka miesięcy stały się, jak dawniej, centrami lokalnego tkactwa tradycyjnego. Paweł Warowny i Halina Jońska oraz panie z lokalnych Kół Gospodyń Wiejskich wyciągnęły z komórek stare krosna i odświeżyły tradycję, która jeszcze w latach 70. czyniła ich region słynnym na całą Polskę. I jak dawniej – młode i starsze kobiety spotkały się, by przy tkaniu dywanów i spódnic pobyć ze sobą blisko. Z liderami projektu, Haliną Jońską i Pawłem Warownym, rozmawia Dorota Borodaj.
Dorota Borodaj: – Tytułowa „poprzycnica” to…
Paweł Warowny: – Tradycyjna, pochodząca z tego regionu spódnica. Jej nazwa wzięła się od pasków, które biegną w poprzek tkaniny, a nie wzdłuż (jak np. w znanych powszechnie spódnicach łowickich).
Paweł, ty o tkactwie tego regionu wiesz wszystko.
P.W.: – To moja wielka pasja! Kończyłem folklorystykę na lubelskim kulturoznawstwie, pochodzę stąd, mieszkam w Nowej Dąbi. Jeszcze na studiach zacząłem współpracować z centrum kultury, od 2007 roku jestem tu na stałe.
Jak poznałeś Halinę?
P.W.: – Zacząłem współpracę z Kołem Gospodyń Wiejskich z Moszczanki, Lusia była wtedy jego wiceprzewodniczącą. Razem założyliśmy zespół śpiewaczy.
Halina Jońska: – Ale pamiętam, jak jeszcze na studiach organizowałeś koncerty, byłeś tu bardzo aktywny.
Wasze zainteresowanie tkactwem narodziło się z bardzo konkretnej potrzeby
P.W.: – Kiedy w kolejnych wsiach, przy Kołach Gospodyń Wiejskich zaczęły tworzyć się kobiece zespoły śpiewacze, nie mieliśmy strojów. Kupowało się kolorowe spódnice, białe bluzki, jakieś chustki i tyle. A przecież ten region ma niezwykle bogatą tradycję tkacką! Jeszcze do lat 70. XX wieku w gminie Ryki niemal w każdym domu stały krosna, tutejsze tkaniny były znane szeroko w Polsce. Ponad 40 lat później niemal nic już z tej tradycji nie zostało.
H.J.: – Ja sama pamiętam, że w moim domu stał warsztat tkacki, ale jako mała dziewczynka nie bardzo się tym interesowałam. Nie nauczyłam się tkać od mamy, nadrobiłam to dopiero teraz, podczas projektu.
P.W.: – Wracając do zespołów ludowych – to od nich zaczął się nasz powrót do tutejszego tkactwa. Mieliśmy tradycję, z której mogliśmy czerpać, mieliśmy panie – najstarsze mieszkanki, które mogły nas nauczyć tradycyjnego warsztatu. Postanowiłem odtworzyć tradycyjny strój tego regionu. Pamiętaj, że znajdujemy się na styku Mazowsza, Lubelszczyzny i Podlasia – w tutejszym folklorze możesz spotkać elementy zaczerpnięte z każdego z tych regionów. Zależało mi na tym, by to oddać w naszych strojach.
Wróciłeś tu po studiach i zacząłeś odtwarzać elementy trochę już zapomnianego świata.
P.W.: – Ale ja nigdzie nie musiałem wracać, bo tak naprawdę nigdy stąd nie wyjechałem! Podczas studiów byłem w domu w każdy weekend. Nigdy nie chciałem odcinać się od moich stron i wiedziałem, że tu jest moje miejsce.
Postanowiłeś wskrzesić lokalne tkactwo i zintegrować wokół niego starszych i młodszych mieszkańców gminy. Zgłosiłeś ten projekt do programu Seniorzy w Akcji.
P.W.: – I zaprosiłem Halinkę, która jest bardzo aktywna w naszej gminie. Okazało się, że przeszliśmy do drugiego etapu i jedziemy na rozmowę do Warszawy.
H.J.: – Strasznie się denerwowałam! W samochodzie mówiłam – Mój Boże, Paweł, ja tak naprawdę nic na temat tkactwa nie wiem, po co my tam jedziemy ? (śmiech). Paweł mówił – Oj, Lusia, ty trochę wiesz, ja trochę – damy radę! Przeżywałam to, ale poszło nam bardzo dobrze – było widać, że osoby w komisji są naprawdę zainteresowane naszym pomysłem na odnowienie starodawnego tkactwa. Paweł był wystrojony w tradycyjną koszulę. Wyszliśmy ze spotkania zadowoleni, widzieliśmy, że nasz pomysł się podoba.
Jak dobraliście uczestników?
H.J.: – Paweł zwrócił się do Kół Gospodyń Wiejskich w naszej gminie. Oprócz Moszczanki, zgłosiły się jeszcze te z Bursowa, Rososzy i Bazanowa. Bardzo ważne było zaangażowanie pań przewodniczących: Renaty Wadal, Ewy Walasek i Aliny Gruzy.
P.W.: – Zaprosiliśmy też lokalną młodzież szkolną, w tym – córki i wnuczki naszych uczestniczek. Zależało nam, żeby nawiązać do tradycji tkania w domach, kiedy młodsi uczyli się od mam i babć.
H.J.: – Bardzo pomogły nam najstarsze mieszkanki gminy, które same tkały w młodości. To są panie w podeszłym wieku, bez nich by nam się nie udało.
P.W.: Do poprowadzenia warsztatów zaprosiłem instruktorkę, Agnieszkę Niwińską – ona sama podpatrzyła u naszych pań nowe techniki.
Co tkaliście?
P.W.: – Burki – czyli fartuchy, poprzycnice – czyli wspomniane na początku spódnice, i chodniki. Teraz członkinie czterech zespołów śpiewaczych w naszej gminie noszą spódnice i fartuchy, które utkały własnoręcznie!
H.J.: – A to nie jest takie proste! Samo tkanie to skomplikowana technika, a jeszcze jak się nici poplączą albo zerwą – potrzeba dużego doświadczenia, żeby temu zaradzić, jedna nitka idzie w jedną nicielnicę, druga w drugą, nic nie można przeoczyć. Te panie były naszym pogotowiem ratunkowym.
P.W.: – Wszystko było ważne: kolorystyka pasków w tkaninie, jej przeznaczenie – inny układ pasków jest na burki czyli fartuchy, inny na spódnice, jeszcze inny kilimy. Trzeba było tego pilnować.
Co było dla pani najważniejsze w tym projekcie?
H.J.: – To, że byliśmy taką wspólnotą. To jest wspaniałe uczucie. Spotykałyśmy się, pomagałyśmy sobie nawzajem. Zimą łatwo jest przesiedzieć czas przed telewizorem, a my wyszłyśmy z domów, motywowałyśmy się do pracy. To było najcenniejsze. No i mamy stroje, które same uszyłyśmy, to jest wielka satysfakcja – same to zrobiłyśmy, dałyśmy radę! Co się zrobi samemu – to ma swoją wagę.
Co dał wam udział w programie Seniorzy w Akcji?
P.W.: – Bardzo dużo. Po pierwsze – udział we wspólnym spotkaniu w Warszawie, gdzie mogliśmy skonfrontować nasz pomysł nie tylko z ekspertami i zespołem Towarzystwa „ę”, ale także z innymi uczestnikami. Te burze mózgów, wspólne omawianie projektów, dzielenie się uwagami były dla nas bardzo cenne. Mogliśmy jeszcze dużo modyfikować.
H.J.: – Dla mnie ważne były też informacje dotyczące pozyskiwania uczestników, przyciągania ich do swoich działań. W ogóle nasz projekt ułożył nam się wtedy w całość.
P.W.: – Nawiązaliśmy też znajomości z innymi animatorami, które kontynuujemy. Spotkaliśmy pozytywnie zakręconych wariatów i całej Polski, mamy pomysły na wspólne działania.
Czy trudno było waszemu pomysłowi nadać ramy projektu? Czy to was nie ograniczało?
P.W.: – Nie, dlatego że w Seniorach w Akcji to projekt jest dla ludzi, a nie ludzie dla projektu. Organizatorzy pozwolili nam na dużą elastyczność, nawet już w trakcie samych działań. Zdecydowaliśmy na przykład, że stworzymy jednak cztery osobne pracownie w czterech miejscowościach, a nie, jak wstępnie planowaliśmy, jedną wspólną.
H.J.: – Dzięki temu praca szła sprawniej, ale panie z każdej wsi bardzo sobie pomagały. Nieraz było tak, że jak w jednej wiosce zerwała się nitka, to ktoś z innej wsi, kto już umiał sobie z tym poradzić, wsiadał w samochód i jechał na ratunek.
A coś was zaskoczyło, pojawiły się jakieś nieprzewidziane trudności?
P.W.: – To może źle zabrzmi, ale naprawdę nie…
H.J.: – Może to, że raz czy dwa zabrakło nici.
P.W.: – Już wiem! (śmiech). Zabrakło nam czasu, żeby zrealizować absolutnie wszystko, co sobie wymyśliliśmy, ale wiemy też, że mamy co robić na przyszłość.
Tkaliście nie tylko tradycyjnymi metodami
P.W.: – Mieliśmy też warsztaty tkactwa współczesnego – na niewielkich, kwadratowych ramach tkackich, oraz ekologicznego. To ostatnie to nic innego, jak przerabianie na chodniczki starych, niepotrzebnych materiałów – szmatek, toreb foliowych, nawet taśm z kaset magnetofonowych. Ludzie robili to już kilkadziesiąt lat temu, chociaż nikt wtedy nie używał słów „recykling” czy „upcykling”.
Co doradzilibyście innym, którzy chcieliby, podobnie jak wy, zrealizować działania w swojej społeczności? Jak przejść od pomysłu do sukcesu?
P.W.: – Każdy, nawet najmniejszy projekt musi odpowiadać na zapotrzebowanie danej grupy. Nie może być odklejony od potrzeb czy chęci ludzi, do których będzie skierowany. Trzeba też być elastycznym, reagować na bieżąco na to, co się dzieje, nie przywiązywać się do raz wymyślonego scenariusza, bo rzeczywistość potrafi zaskakiwać. To było dla nas bardzo ważne – a program „Seniorzy w Akcji” pozwala na eksperymentowanie, na konsultacje z fachowcami i zmianę pomysłu czasem nawet o sto osiemdziesiąt stopni.
H.J.: – Ja bym doradziła, żeby odważnie próbować wszystkiego. Bez strachu, że coś nie wyjdzie! Jakby się człowiek bał, to nic by nie robił.
Co dalej z pracownią?
P.W.: – Chcemy, żeby żyła!
H.J.: – Na koniec całego projektu było uroczyste podsumowanie, z poczęstunkiem i występami naszych zespołów folklorystycznych. Prezentowałyśmy efekty naszej pracy mieszkańcom. Wszystkim bardzo się to podobało.
P.W.: – W innych miejscowościach, ale też w sąsiedniej gminie zaczynają się nam przyglądać i sami chcieliby zrobić coś podobnego. Mówię im – macie super potencjał, zróbcie to! Nasz projekt stał się impulsem dla sąsiadów. Na pewno im pomożemy.
Tekst zamieszczamy dzięki uprzejmości Towarzystwa Inicjatyw Twórczych "ę", realizatora programu "Seniorzy w akcji".
Źródło: Seniorzy w akcji