Pomysły zmian w prawie fundacyjnym to igranie z ogniem
DURIASZ-BUŁHAK: Czy po to, aby zaradzić ponoć poważnej bolączce zamożnych polskich rodów i firm rodzinnych, czyli brakowi możliwości tworzenia fundacji rodzinnych, trzeba pożegnać się z Ustawą, która nieźle służy tysiącom fundacji realizujących cele społecznie użyteczne?
Idąc we wtorek, 17 lipca, do siedziby Krajowej Izby Gospodarczej przy ulicy Trębackiej w Warszawie, podejrzewałam, że spotkanie pod szumnym tytułem „Debata KIG: Prawo fundacyjne w Polsce – czas na zmiany” może różnić się od spotkań na temat zmian prawnych, do których nawykłam przez lata pracy w sektorze pozarządowym.
Intrygująca to odmiana.
Bez praktyków, bez badaczy
Zastanawiał mnie już dobór panelistów. Po pierwsze, byli to sami mężczyźni. Po drugie, nie było wśród mówców ani uznanych teoretyków prawa fundacyjnego, ani praktyków, nie wspominając o środowiskach badaczy, czy to z Uniwersytetów, czy z zespołu badawczego Stowarzyszenia Klon/Jawor. Za stołem nie było nikogo z Ogólnopolskiej Federacji Organizacji Pozarządowych ani z Forum Darczyńców (skupiającego zarówno fundacje prywatne, jak i korporacyjne).
Szkoda, że KIG – rozpoczynając dyskusję pod tak szumnym tytułem – nie zaprosił do niej przedstawicieli środowiska około 23 000 aktywnie działających fundacji.
Fundacje te, zarówno prywatne, jak i korporacyjne, działają w reżimie Ustawy o fundacjach z 1984 roku. W regularnie powtarzanych badaniach kondycji sektora pozarządowego (badania Klon/Jawor) nie sygnalizują, by prawo to było źródłem problemów utrudniających te działania. Wręcz przeciwnie, ustawa uchodzi za przyjazną, spełniającą współczesne normy europejskie.
Argumenty pozamerytoryczne
Przysłuchując się kolejnym mówcom, można było odnieść wrażenie, że za zmianami przemawiają głównie argumenty, które należy określić jako pozamerytoryczne.
A mianowicie, po pierwsze, Ustawa o fundacjach jest ponoć „prawem totalitarnym”, ponieważ powstała w roku 1984. Dla podnoszących ten absurdalny argument nie liczą się najwyraźniej okoliczności i kontekst jej przyjęcia. W 1984 roku postrzegana była jako instrument prawny otwierający drogę do działalności mniej zależnej od państwa, powstała dzięki osobistemu zaangażowaniu księdza prymasa Józefa Glempa, a pracowali nad nią między innymi profesorowie Wiesław Chrzanowski i Andrzej Stelmachowski, których trudno uznać za przedstawicieli reżimu totalitarnego.
Po drugie, jako zarzut podnosi się, że ustawa jest krótka, liczy sobie tylko 20 artykułów. Czy pokaźna objętość ustawy stanowi o jej jakości?
Po trzecie zaś, jej przepisy da się wykorzystać w złej wierze (zarówno przez podmioty tworzące fundacje, jak i przez nadzorujące je państwo).
Chodzi o interesy wąskiej grupy
Czy po to, aby zaradzić poważnej, jak dowodzili mówcy, bolączce zamożnych polskich rodów i firm rodzinnych, a mianowicie brakowi możliwości tworzenia fundacji rodzinnych, trzeba pożegnać się z Ustawą, która nieźle służy tysiącom fundacji realizujących cele społecznie użyteczne?
Okładanie tej ustawy inwektywami typu „totalitarny” nasuwa przypuszczenie, że postulujący natychmiastowe zmiany nie mają tak naprawdę żadnych solidnych argumentów merytorycznych.
Zależy im przede wszystkim na wprowadzeniu regulacji, które będą służyły relatywnie wąskiej (za to jak widać wpływowej) grupie.
Trudno dociec, dlaczego zamiast postulować wprost wprowadzenie pożądanych przez siebie uregulowań w postaci odrębnej ustawy, środowisko skupiające tych, którym tych uregulowań brakuje, dąży do zmiany ustawy, która dobrze służy innemu, znacznie większemu i różnorodnemu środowisku (fundacji dużych i małych, prywatnych i korporacyjnych, zasobnych i tych ze skromnym majątkiem).
Nic o nas bez nas
Z tego wszystkiego płynie dla nas niewątpliwie jedna, ważna lekcja – musimy mieć oczy i uszy otwarte i pilnować, by dyskusje (a później decyzje) w istotnych dla środowiska organizacji społecznych sprawach nie odbywały się bez naszego udziału.
Niekorzystne zmiany mogą przyjść ze strony, z której się ich nie spodziewamy. Jeśli nie chcemy być zaskakiwani – jak w tym przypadku – postulatami zmian w prawie, nie możemy siedzieć w kącie (ciasnym, ale własnym). Nie umiem ocenić, na ile jesteśmy w stanie dotrzeć z naszym punktem widzenia i argumentami do środowisk skupionych wokół KIG. We własnym interesie musimy się jednak starać. Dobór dyskutantów, ale też dobór autorów trzech tekstów wprowadzających debatę w „Polska The Times” z 16 lipca, świadczy o tym, że jest sporo do zrobienia.
Nie wiem, na ile szczere było zdziwienie prezesa Arendarskiego wyrażone w podsumowaniu wtorkowej dyskusji, ale jeśli głosy z sali, które spowodowały to zdziwienie, pozwoliły rzecz całą umieścić w szerszym kontekście i pokazać jej złożoność, to chwała KIG, że stworzyła forum do publicznej wymiany zdań. Miejmy nadzieję, że dyskusja wzniesie się teraz na wyższy poziom merytoryczny.
Obędzie się bez ofiar?
Zastanawia tylko jeszcze jedna kwestia: czy postulowanie w tej chwili (w obecnym klimacie politycznym) zmian w Ustawie, która całkiem dobrze służy, tym podmiotom, którym ma służyć, nie jest igraniem z ogniem?
Może nie będzie ofiar, ale może wszystko pójdzie z dymem. Czy KIG tego nie widzi? Trudno w to uwierzyć.
MASZ ZDANIE? CZEKAMY NA WASZE GŁOSY (MAKS. 4500 ZNAKÓW) PLUS ZDJĘCIE NA ADRES: REDAKCJA@PORTAL.NGO.PL
Czym żyje III sektor w Polsce? Jakie problemy mają polskie NGO? Jakie wyzwania przed nim stoją. Przeczytaj debaty, komentarze i opinie. Wypowiedz się! Odwiedź serwis opinie.ngo.pl.
Może nie będzie ofiar, ale może wszystko pójdzie z dymem. Czy Krajowa Izba Gospodarcza tego nie widzi? Trudno w to uwierzyć.