Przeglądarka Internet Explorer, której używasz, uniemożliwia skorzystanie z większości funkcji portalu ngo.pl.
Aby mieć dostęp do wszystkich funkcji portalu ngo.pl, zmień przeglądarkę na inną (np. Chrome, Firefox, Safari, Opera, Edge).
Dwa tygodnie tegorocznych wakacji spędziłam w Niemczech. Nie był to jednak zwykły, monotonny wypoczynek, ale praca w ramach wolontariatu w wielonarodowym gronie, połączona z mimowolną nauką języków współtowarzyszy i wymianą doświadczeń kulturowych.
Od świtu aż po noc, czyli jak wyglądał dzień
Przebywałam wraz z trzema innymi osobami z Polski w małym miasteczku pod Bonn, w Heisterbach. Mieszkaliśmy na terenie klasztoru w dawnym zamku, który pomagaliśmy remontować. Codziennie każdy z nas dostawał odpowiadające jego możliwościom i chęciom zajęcie. Dziewczyny malowały, sprzątały, zrywały tapety, mężczyźni natomiast wykonywali prace wymagające większej siły fizycznej, jak burzenie ścian, przenoszenie mebli, demontowanie łazienek, wsypywanie gruzu do kontenerów. Praca trwała od 8.00 do 17.00, z przerwą na obiad o godzinie 12.00. Do naszej dyspozycji była kuchnia, w której można było przygotować sobie coś do jedzenia według własnego uznania i smaku. Każdego dnia dwie osoby, które wcześniej wpisały się na listę, miały dyżur w kuchni. Do ich obowiązków należało nakrycie stołu do śniadania, które wyznaczone było na godzinę 7.00, do obiadu, a potem do kolacji, czyli około godziny 19.00. Trzeba było także przynieść obiad z kuchni klasztornej przed 12.00 oraz dbać tego dnia o czystość w jadalni i kuchni.
Zderzenia kultur
Czas spędzany razem upływał w bardzo miłej atmosferze. Każdy chciał się dowiedzieć, jakie zwyczaje panują w krajach innych wolontariuszy. Mieszkając w pokoju ze Słowaczkami, nauczyliśmy się wielu zwrotów po słowacku, a mechanizm ten działał w obie strony. Zabawne sytuacje miały miejsce wtedy, gdy mówiliśmy coś po polsku, a nasze współlokatorki rozumiały naszą wypowiedź na opak, ponieważ w ich języku niektóre słowa znaczą to, co u nas ich odwrotność. Przy stole rozmawialiśmy o tym, w jaki sposób w krajach, z których przyjechali wolontariusze podaje się potrawy, z czym się je różne dania. Rozbieżności wywoływały niedowierzanie i salwy śmiechu.
A w czasie wolnym...
Po pracy mieliśmy czas do swojej dyspozycji, a bliska lokalizacja wielu ciekawych obiektów sprzyjała jego interesującemu spędzaniu. W pobliżu znajdowała się piękna miejscowość turystyczna, która ciągnęła się nad brzegiem Renu - Konigswinter. Bliżej był wygasły wulkan, a całe miasteczko, w którym mieścił się klasztor, zachwycało malutkimi domkami w pruskim stylu. Bardzo zdziwiło mnie podejście Niemców do obcych, które wyrażało się w architekturze i było całkiem odmienne od naszego. Otóż przez okienka usytuowane nisko nad ziemią można było zajrzeć do środka. Ogrodzenia nie służyły jako obronne fortyfikacje, lecz jako ozdoba. Zdawało się, jakby domki zapraszały przechodniów do środka.
Na terenie klasztoru znajdowały się ruiny, do których codziennie przybywało wielu turystów. Otaczał je park ze starymi drzewami, nieopodal był las.
W klasztorze w Heisterbach mieszkają, zmuszone do tego sytuacją życiową, kobiety z dziećmi. Wolontariusze chętnie bawili się z rezolutnymi maluchami, mówiącymi chyba wszystkimi europejskimi językami.
W weekend wybraliśmy się do Bonn i Kolonii. W obrębie starego miasta w Bonn znajduje się wiele księgarń. Większość z nich ma wystawione na deptak parasole, a pod nimi stoły z przecenionymi książkami. Dzięki temu nawet ktoś, kto nie miał zamiaru zaopatrzyć się w książkę, mimowolnie zajrzy do koszyków i może coś dla siebie wybierze. Według mnie jest to dobry sposób na promowanie czytelnictwa.
W Kolonii zachwyca jedna z najpiękniejszych na świecie katedr. Podjęłam trud wdrapania się na samą górę po bardzo wąskich i wytartych schodkach. Widok z góry był oszałamiający. Miasto u stóp tonące we mgle i kamienne gryfy na wyciągnięcie ręki.
Oba miasta bardzo przypadły mi do gustu i cieszę się, że miałam okazję do ich zwiedzenia.
Ty także możesz zobaczyć Kolonię ze szczytu katedry
Każdy, niezależnie od wieku, może spędzić w ten sposób część swoich wakacji, ferii lub urlopu. Turnusy, trwające od dwóch do czterech tygodni, organizuje IBO Internationaler Bauorden. Organizacja powstała w 1953 roku w Niemczech. Nie jest ona partią polityczną ani stowarzyszeniem dyskusyjnym.
IBO ma na celu połączenie we wspólnym wysiłku wielu ludzi, niezależnie od granic czy koloru skóry. Wolontariusze z różnych krajów pomagają w remontach i budowie domów przeznaczonych dla ludzi, którzy znaleźli się w trudnej sytuacji socjalnej. Razem pracują, żyją i uczą się wiele od siebie. Jest to aktywna forma wypoczynku.
W akcji pomocowej można uczestniczyć zarówno we własnym kraju, jak i za granicą. W tym momencie w ofercie Organizacji znajduje się ponad siedemdziesiąt miejsc w około dwudziestu europejskich krajach. W każdym miejscu organizowanych jest kilka turnusów. Zgłoszeń na wybrany wyjazd można dokonywać listownie, telefonicznie, bądź za pośrednictwem Internetu. Należy jednocześnie zaznaczyć drugie interesujące uczestnika miejsce, ponieważ w pierwszym, ze względu na duże zainteresowanie akcją, może nie być już wolnych miejsc.
Koszty przejazdu pokrywa wolontariusz. Warto jednak wspomnieć, że IBO przyjezdnym z byłych państw Związku Radzieckiego zwraca połowę poniesionych na ten cel środków.
Jeżeli chodzi o wyżywienie, to nie zawsze jest tak jak było w przypadku Heistebach, gdzie dostawaliśmy gotowe obiady, a o zaopatrzenie dbali gospodarze. Czasami wolontariusze dostają pieniądze i sami troszczą się o swoje posiłki.
Więcej informacji można uzyskać na stronie internetowej: ibo-d.bei.t-online.de lub pod adresem poczty: bauorden@t-online.de.
Przebywałam wraz z trzema innymi osobami z Polski w małym miasteczku pod Bonn, w Heisterbach. Mieszkaliśmy na terenie klasztoru w dawnym zamku, który pomagaliśmy remontować. Codziennie każdy z nas dostawał odpowiadające jego możliwościom i chęciom zajęcie. Dziewczyny malowały, sprzątały, zrywały tapety, mężczyźni natomiast wykonywali prace wymagające większej siły fizycznej, jak burzenie ścian, przenoszenie mebli, demontowanie łazienek, wsypywanie gruzu do kontenerów. Praca trwała od 8.00 do 17.00, z przerwą na obiad o godzinie 12.00. Do naszej dyspozycji była kuchnia, w której można było przygotować sobie coś do jedzenia według własnego uznania i smaku. Każdego dnia dwie osoby, które wcześniej wpisały się na listę, miały dyżur w kuchni. Do ich obowiązków należało nakrycie stołu do śniadania, które wyznaczone było na godzinę 7.00, do obiadu, a potem do kolacji, czyli około godziny 19.00. Trzeba było także przynieść obiad z kuchni klasztornej przed 12.00 oraz dbać tego dnia o czystość w jadalni i kuchni.
Zderzenia kultur
Czas spędzany razem upływał w bardzo miłej atmosferze. Każdy chciał się dowiedzieć, jakie zwyczaje panują w krajach innych wolontariuszy. Mieszkając w pokoju ze Słowaczkami, nauczyliśmy się wielu zwrotów po słowacku, a mechanizm ten działał w obie strony. Zabawne sytuacje miały miejsce wtedy, gdy mówiliśmy coś po polsku, a nasze współlokatorki rozumiały naszą wypowiedź na opak, ponieważ w ich języku niektóre słowa znaczą to, co u nas ich odwrotność. Przy stole rozmawialiśmy o tym, w jaki sposób w krajach, z których przyjechali wolontariusze podaje się potrawy, z czym się je różne dania. Rozbieżności wywoływały niedowierzanie i salwy śmiechu.
A w czasie wolnym...
Po pracy mieliśmy czas do swojej dyspozycji, a bliska lokalizacja wielu ciekawych obiektów sprzyjała jego interesującemu spędzaniu. W pobliżu znajdowała się piękna miejscowość turystyczna, która ciągnęła się nad brzegiem Renu - Konigswinter. Bliżej był wygasły wulkan, a całe miasteczko, w którym mieścił się klasztor, zachwycało malutkimi domkami w pruskim stylu. Bardzo zdziwiło mnie podejście Niemców do obcych, które wyrażało się w architekturze i było całkiem odmienne od naszego. Otóż przez okienka usytuowane nisko nad ziemią można było zajrzeć do środka. Ogrodzenia nie służyły jako obronne fortyfikacje, lecz jako ozdoba. Zdawało się, jakby domki zapraszały przechodniów do środka.
Na terenie klasztoru znajdowały się ruiny, do których codziennie przybywało wielu turystów. Otaczał je park ze starymi drzewami, nieopodal był las.
W klasztorze w Heisterbach mieszkają, zmuszone do tego sytuacją życiową, kobiety z dziećmi. Wolontariusze chętnie bawili się z rezolutnymi maluchami, mówiącymi chyba wszystkimi europejskimi językami.
W weekend wybraliśmy się do Bonn i Kolonii. W obrębie starego miasta w Bonn znajduje się wiele księgarń. Większość z nich ma wystawione na deptak parasole, a pod nimi stoły z przecenionymi książkami. Dzięki temu nawet ktoś, kto nie miał zamiaru zaopatrzyć się w książkę, mimowolnie zajrzy do koszyków i może coś dla siebie wybierze. Według mnie jest to dobry sposób na promowanie czytelnictwa.
W Kolonii zachwyca jedna z najpiękniejszych na świecie katedr. Podjęłam trud wdrapania się na samą górę po bardzo wąskich i wytartych schodkach. Widok z góry był oszałamiający. Miasto u stóp tonące we mgle i kamienne gryfy na wyciągnięcie ręki.
Oba miasta bardzo przypadły mi do gustu i cieszę się, że miałam okazję do ich zwiedzenia.
Ty także możesz zobaczyć Kolonię ze szczytu katedry
Każdy, niezależnie od wieku, może spędzić w ten sposób część swoich wakacji, ferii lub urlopu. Turnusy, trwające od dwóch do czterech tygodni, organizuje IBO Internationaler Bauorden. Organizacja powstała w 1953 roku w Niemczech. Nie jest ona partią polityczną ani stowarzyszeniem dyskusyjnym.
IBO ma na celu połączenie we wspólnym wysiłku wielu ludzi, niezależnie od granic czy koloru skóry. Wolontariusze z różnych krajów pomagają w remontach i budowie domów przeznaczonych dla ludzi, którzy znaleźli się w trudnej sytuacji socjalnej. Razem pracują, żyją i uczą się wiele od siebie. Jest to aktywna forma wypoczynku.
W akcji pomocowej można uczestniczyć zarówno we własnym kraju, jak i za granicą. W tym momencie w ofercie Organizacji znajduje się ponad siedemdziesiąt miejsc w około dwudziestu europejskich krajach. W każdym miejscu organizowanych jest kilka turnusów. Zgłoszeń na wybrany wyjazd można dokonywać listownie, telefonicznie, bądź za pośrednictwem Internetu. Należy jednocześnie zaznaczyć drugie interesujące uczestnika miejsce, ponieważ w pierwszym, ze względu na duże zainteresowanie akcją, może nie być już wolnych miejsc.
Koszty przejazdu pokrywa wolontariusz. Warto jednak wspomnieć, że IBO przyjezdnym z byłych państw Związku Radzieckiego zwraca połowę poniesionych na ten cel środków.
Jeżeli chodzi o wyżywienie, to nie zawsze jest tak jak było w przypadku Heistebach, gdzie dostawaliśmy gotowe obiady, a o zaopatrzenie dbali gospodarze. Czasami wolontariusze dostają pieniądze i sami troszczą się o swoje posiłki.
Więcej informacji można uzyskać na stronie internetowej: ibo-d.bei.t-online.de lub pod adresem poczty: bauorden@t-online.de.
Źródło: inf. własna
Przedruk, kopiowanie, skracanie, wykorzystanie tekstów (lub ich fragmentów) publikowanych w portalu www.ngo.pl w innych mediach lub w innych serwisach internetowych wymaga zgody Redakcji portalu.
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.
Teksty opublikowane na portalu prezentują wyłącznie poglądy ich Autorów i Autorek i nie należy ich utożsamiać z poglądami redakcji. Podobnie opinie, komentarze wyrażane w publikowanych artykułach nie odzwierciedlają poglądów redakcji i wydawcy, a mają charakter informacyjny.