Na pytanie „po co kongres?” jeden z urzędników MKiDN odpowiedział z rozbrajającą szczerością „to taka gra pozorów”. Rzeczywiście czasami można było mieć takie wrażenie, tym bardziej że dominującym tematem stał się w pewnym momencie spór: stadiony czy telewizja?
Tę sytuację, gdzie jest skupiona uwaga, dobrze obrazują liczby i osoby: na panelu dyskusyjnym o mediach, prowadzonym przez Jacka Żakowskiego nie tylko frekwencja była wysoka (tłum ludzi okupował także schody i wejścia) - przybyli także ministrowie, posłowie i jeden premier. Na panelu o teatrze natomiast nie było nawet ministra Zdrojewskiego. Na panelu o tańcu było ośmiu słuchaczy. Ale nie powinno to dziwić, telewizja włada wyobraźnią większości. Wróćmy do kongresu.
Kilka miesięcy temu na zamówienie MKiDN powstało 15 Raportów o stanie kultury. Formuła Kongresu zapowiadała dyskusję panelową o tezach tam zawartych. Do dialogu - zgodnie z zapowiedziami ministra Zdrojewskiego - mieli być dopuszczeni także uczestnicy. Ich udział dawał szansę na potwierdzenie lub zweryfikowanie oceny i rekomendacji, przygotowanych na Kongres. Niestety w znakomitej większości były to po prostu wygłaszane lub odczytywane z kartki referaty. I choć niektóre bardzo interesujące, to jednak szkoda, że w praktyce uniemożliwiono środowisku konsultacje i zgłaszanie uwag.
Na niemal każdym panelu mówiło się o „kulturze wysokiej”, utożsamianej z instytucjonalną. Tak jakby ta pozainstytucjonalna była "niższa". Ale pewnie tak po prostu miało być, Kongres Kultury Polskiej skupiał się w praktyce na kulturze w samorządowych i państwowych placówkach. Nie było oddzielnego panelu poświęconego nieinstytucjonalnym podmiotom kultury. I choć z ust niejednego panelisty padało poprawne politycznie określenie „organizacje pozarządowe”, to nigdzie nie było miejsca na dyskusję o ich potencjale i problemach. Dziwne to trochę, szczególnie, że tzw. "raport Hausnera" przewiduje szerszy udział III sektora w dostępie do środków i infrastruktury publicznej. Wiadomo zresztą skądinąd, że ten pomysł wywołał spory zamęt wśród dyrektorów domów kultury i teatrów w całej Polsce.
Aby ten obraz kultury zmienić, warto chyba było oprócz Fundacji Krystyny Jandy i Stowarzyszenie im. Ludwiga van Beethovena Elżbiety Pendereckiej zaprezentować także inne podmioty pozarządowe, które nie tylko "produkują" kulturę i sztukę dobrą (jeżeli już nie wysoką), ale też wcale nie chcą rzucić się na publiczną kasę, czy też stać się instytucjami.
Problem jednak nie leży jedynie w organizatorach Kongresu. Środowisko NGO-sów w Polsce zajmujących się kulturą jest naprawdę bardzo duże. Robią świetne rzeczy. Jest jednak rozproszone i niezorganizowane. W Warszawie udało się w formule Komisji Dialogu Społecznego zgromadzić reprezentację, z którą samorząd musi się liczyć. Tak więc dialog między sektorami jest. Ciągle niedoskonały, ale jednak jest.
Przypomnijmy na marginesie, że przy Ministrze Kultury istnieje owszem Rada Organizacji Pozarządowych, ale składa się ze związków twórczych, takich jak ZASP czy ZKP i jest zamknięta dla niezwiązkowców. Jej kadencja kończy się za 2 lata. Nikt nigdy nie słyszał o jakimkolwiek działaniu tej Rady, w ogóle mało kto wie, że ona w ogóle jest.
Warszawska komisja dialogu społecznego bazuje na entuzjazmie i społecznym zaangażowaniu kilkunastu osób, które mobilizują nieruchawą resztę.
W takiej formule stworzenie reprezentacji na poziomie ogólnokrajowym (z uwzględnieniem województw wschodnich), z którą będzie się liczyć Ministerstwo Kultury, byłoby niezwykle trudne. Bo by spotkać się z całą Polską i wypracować jakieś stanowisko, trzeba by chyba było stworzyć superkomisję, a to wymaga znacznego nakładu energii, czasu i zapewne pieniędzy. W czasie "po pracy" jest to mało realne. W rezultacie liczne i prężnie działające środowisko kultury pozainstytucjonalnej nie ma swego stanowiska w sprawach dla niego fundamentalnych. Nikt z tego kręgu nie zgłasza np. żadnych uwag do nowelizowanej właśnie ustawy o pożytku, która jest "konstytucją" organizacji pozarządowych, a która nie zawsze przystaje do specyfiki projektów artystycznych.
Czy można to było zmienić na Kongresie? W kuluarach i na wieczornych spotkaniach pozarządowcy wyrażali swoje niezadowolenie, gdyż przyjechali z nadzieją na możliwość dyskusji. Reprezentacja warszawskich NGO-sów byłą zresztą bardzo duża. Tyle że przez dwa dni nie byliśmy w stanie sformułować prostego listu z informacją: "halo, jesteśmy". Okazało się jednak, że nie bardzo wiemy, kto to są "my". List więc nie powstał i głos III sektora nie pojawił się na Kongresie.
Do roboty!
Pozostaje więc mieć nadzieję, że słowa ministrów Zdrojewskiego i Boniego o tym, że kongres był jedynie otwarciem dyskusji, były mówione na poważnie.
I trzeba by po prostu ostro wziąć się do roboty. Ktoś chętny?
Źródło: inf. własna