PIETRUCHA: Marzy mi się, aby bieżąca sytuacja polityczna oraz odcięcie wielu organizacji od publicznych grantów nie było jedynym powodem zainteresowania fundraisingiem ze źródeł prywatnych.
O potrzebie budowania wokół naszych fundacji i stowarzyszeń społecznego poparcia mierzonego niemalowanym członkostwem, sensownym wolontariatem, a najlepiej regularnymi darczyńcami, wiedzieliśmy chyba wszyscy. Wiedzieliśmy i robiliśmy niewiele. Szczególnie wtedy, gdy cel działania organizacji trudno było uznać za tradycyjnie charytatywny.
Zajęci pisaniem wniosków, rozliczaniem dotacji i wypełnianiem tabelek coraz sprawniej posługiwaliśmy się technokratyczną, nieznośną nowomową i zapominaliśmy o prostych komunikatach, o języku, który trafiałby także do ludzi spoza sekty NGO.
Zimny prysznic ostatnich miesięcy, a właściwie przykręcenie kurka z pieniędzmi, sprawiło, że wiele organizacji rozpoczęło przyspieszoną przygodę z poszukiwaniem alternatywnych źródeł finansowania. A to nie jest droga ani prosta, ani łatwa, ani krótka.
Postawmy na regularnych darczyńców
Dlaczego? Crowdfunding i jednorazowe kampanie nie zmienią radykalnie finansowej sytuacji polskich organizacji. Trudno także liczyć na kapryśny i zdominowany przez subkonta 1% podatku. Nie przeceniałbym także roli biznesu. Bez wątpienia liczba dobrych projektów współpracy organizacji i firm będzie rosła, ale trudno zakładać, że to darowizny od przedsiębiorców staną się jednym z podstawowych źródeł finansowania organizacji. Niedowiarków odsyłam do statystyk brytyjskiego sektora „charity”, gdzie strumień pieniędzy od firm – w porównaniu ze środkami publicznymi oraz darowiznami od ludzi – oscyluje tradycyjnie wokół kilku procent.
Światełko w tunelu? To w moim przekonaniu świadomi, indywidualni darczyńcy. Najlepiej regularni. Tacy, którzy nie odpowiedzą na nasze apele tylko wtedy, gdy przestraszymy ich wizją zamknięcia upadającej organizacji, ale postanowią ją wspierać ze względu na możliwość rozwiązywania za jej pośrednictwem społecznego problemu, istotnego dla nich. Co więcej, myślę o takich darczyńcach, którzy nie przestraszą się informacji, że część ich darowizny organizacja przeznaczy na administrację i – co szczególnie ważne – na koszty kolejnej kampanii fundraisingowej.
Czeka nas praca domowa
Skąd wziąć takich darczyńców? Przed nami sporo lekcji do odrobienia.
Po pierwsze, trudno rozwijać pozagrantowy fundraising, skoro prawie nic o nim nie wiemy. Szczątkowe informacje o źródłach finansowania polskich NGO nie pozwalają nam określić, jacy darczyńcy wspierają organizacje w Polsce, jakimi metodami, nie wspominając już o świadomym śledzeniu występujących trendów.
Potrzebujemy rzetelnych badań fundraisingu.
Po drugie – potrzeba nam jakiejś koalicji, porozumienia czy innej reprezentacji sektora, która tłumaczyłaby, jak działa fundraising oraz że może, a właściwie musi kosztować. Taka koalicja mogłaby też promować standardy i dobre praktyki w pozyskiwaniu funduszy. Świetną inicjatywą była ostatnia, zakończona sukcesem kampania obrony obecnych regulacji zbiórek publicznych kierowana przez Forum Darczyńców w Polsce. Ale my takiej koalicji potrzebujemy na co dzień, szczególnie wtedy, gdy „ujawniane” są kolejne „afery” w organizacjach polegające na przykład na tym, że fundacja albo stowarzyszenie tym pracownikom, którzy wykonują pracę, wypłaca wynagrodzenia. Potrzebna jest odpowiedź na takie absurdy. I potrzebna jest solidarność organizacji, które będą się w takich sytuacjach wspierać. Pamiętajmy też, że ofiarami prostackiej nagonki będą w pierwszej kolejności małe organizacje, te z raczkującym fundraisingiem, a nie te duże i stabilne.
Mamy wieloletnie zapóźnienia
Po trzecie – potrzebne jest wsparcie systemowe. Na szczęście niezależni grantodawcy coraz częściej i łaskawiej patrzą w swoich konkursach dotacyjnych na obszar „capacity building”. Ale to od nas zależy, czy do wniosku o dotację wpiszemy zakup laptopów, czy koszty przygotowania zespołu, narzędzi oraz projekt kreacji sensownej kampanii fundraisingowej. Wiem, że laptopy też są czasem potrzebne, ale to inwestycja w fundraising może z czasem zaowocować finansową stabilizacją. Przyznajmy – na uporządkowanie komunikacji, na zbudowanie procedur i wdrożenie narzędzi, choćby takich jak CRM, czyli system do zarządzania relacjami z klientami, a w naszym przypadku darczyńcami – potrzebne są pieniądze.
Po czwarte – nauka. Musimy się uczyć się pozagrantowego fundraisingu. Ale pewnie nie na kilkugodzinnych szkoleniach, tylko korzystając ze wszystkich możliwych źródeł wiedzy, wliczając e-learning, kontakt z praktykami czy sensowne, edukacyjne cykle. Materiału jest dużo, a czasu mało, biorąc pod uwagę wieloletnie zapóźnienia.
Jeszcze nie jest za późno
Zauważyłem ostatnio, że pytanie, które słyszałem przez lata – „czy nam wypada prosić o pieniądze” – zastępuję inne, praktyczne: „jak to robić”. Cieszę się, że coraz częściej zdajemy sobie sprawę, że to brak strategii fundraisingowej jest zagrożeniem dla misji organizacji, a nie odwrotnie. Cieszy mnie fundraisingowy sukces Akcji Demokracja, udane doświadczenia Sieci Obywatelskiej Watchdog Polska czy zeszłoroczna kampania 1% Funduszu Obywatelskiego.
Pamiętam, że gdy kilka lat temu w gronie doświadczonych działaczy NGO rozmawialiśmy o fundraisingu indywidualnym, padła uwaga, że warto byłoby się za to zabrać choćby ze względu na misję i szacunek dla korzeni naszych organizacji.
Czy teraz nie jest na to za późno? W wielu przypadkach z pewnością tak. W wielu przypadkach – mimo wszystko – nie.
MASZ ZDANIE? CZEKAMY NA WASZE GŁOSY (MAKS. 4500 ZNAKÓW) PLUS ZDJĘCIE NA ADRES: REDAKCJA@PORTAL.NGO.PL
Czym żyje III sektor w Polsce? Jakie problemy mają polskie NGO? Jakie wyzwania przed nim stoją. Przeczytaj debaty, komentarze i opinie. Wypowiedz się! Odwiedź serwis opinie.ngo.pl.
Ofiarami prostackiej nagonki będą w pierwszej kolejności małe organizacje, te z raczkującym fundraisingiem, a nie te duże i stabilne.