Nie ma znaczenia pora roku czy dzień tygodnia. Ewa Cieślak wskakuje na rower i śmiga do pani Basi czy pana Janka. Pracuje zgodnie z grafikiem, ale często jeździ do swoich podopiecznych poza wyznaczonymi godzinami, by sprawdzić, czy u wszystko u nich w porządku. Jeśli nie ona, nikt inny do nich nie zajrzy.
Podobnie pracują pozostałe superkobiety zrzeszone w Spółdzielni Socjalnej „Wspólnie” z Puszczy Mariańskiej. Różnica jest tylko taka, że jedne dojeżdżają rowerami, inne samochodami. Wszystkie traktują swoich podopiecznych jak bliskich. Bywają wśród nich też tacy, dla których one są rodziną.
Spółdzielnię tworzą:
Ewa Cieślak i Agnieszka Kamińska ukończyły kurs opieki nad osobami starszymi. Zdały egzaminy, mają wiedzę i kilkumiesięczną praktykę. „Wspólnie” zatrudnia też osoby z zewnątrz. Cztery kobiety pracują na część etatu na umowę o pracę, a kilka na umowę zlecenia.
Jak to ugryźć?
Puszcza Mariańska, mazowiecka gmina rolnicza położona wśród lasów. Niemal połowę jej terenu zajmuje Bolimowski Park Krajobrazowy. Dwadzieścia sześć sołectw, czterdzieści cztery wsie. Piękne tereny. Jednak zimą niektóre miejsca są niemal całkowicie odcięte od świata. Wsie, gdzie nie ma sklepu, punktu aptecznego, do których nie dojeżdża autobus. Jedyne środki lokomocji – samochód i rower – nie są dostępne dla wszystkich. Dla samotnych, starszych osób jedynym łącznikiem ze światem jest opiekunka.
Siedzę z piątką kobiet ze spółdzielni w niewielkim pomieszczeniu udostępnionym nieodpłatnie przez wójta gminy Michała Staniaka. „Wójt zachował się wspaniale” – mówi Beata Dziadek. „Dla nas liczy się każda złotówka. To duża ulga, że nie płacimy czynszu”.Gdy rozmawiam z wójtem, ten wyjaśnia: „Te kobiety robią ważne rzeczy, znalazły sobie stałe zajęcie, a ja skorzystałem z możliwości ustawowych, które pozwalają mi w ten sposób wspierać spółdzielnie. To wszystko”. Rozsądne podejście.
Podczas dalszego ciągu spotkania z kobietami Beata Dziadek opowiada: „Pomysł, by na naszym terenie pomagać profesjonalnie osobom starszym, samotnym, był mój. Wiedziałam, że takich usług nie ma, a są potrzebne. Zastanawiałam się, jak to ugryźć. Dowiedziałam się o szkoleniach z ekonomii społecznej w Stowarzyszeniu Mariański Ruch Inicjatyw Ekonomiczno-Społecznych. Wzięłam w nich udział, usłyszałam o spółdzielniach socjalnych. Zaintrygowało mnie to. Główkowałam, w końcu postanowiłam wciągnąć do działań przyjaciółki – Edytę i Marzenę, które od dawna namawiałam, żebyśmy zrobiły coś razem, dla siebie i innych. Gdy nasze dzieci chodziły do szkoły, z powodzeniem organizowałyśmy różne imprezy. Wiedziałam, że potrafimy razem pracować, dobrze nam to wychodzi, nie męczymy się w swoim towarzystwie. Przekonywałam je dwa lata. Po kursie – jeszcze bardziej intensywnie. Wreszcie powiedziały: Zgoda! Dołączyły do nas Ewa i Agnieszka”.
Co Was przekonało? – pytam i otrzymuję różne odpowiedzi: „Zgodziłam się dla świętego spokoju”, „Do tej decyzji trzeba było dorosnąć”, „Mam teraz więcej czasu”, „Taka firma jest potrzebna”, „Mamy chęć do działania”, „Przecież każda z nas ma doświadczenie opieki nad osobą bliską”.
Dumały, dumały...
Gminny Ośrodek Pomocy Społecznej (GOPS) w Puszczy Mariańskiej. Kierownik Ewa Śledź. To do niej kobiety zwróciły się o pomoc w założeniu spółdzielni. „Była bardzo otwarta i chętna, by nas wspierać” – mówią jedna przez drugą. „Podpowiedziała, do kogo się zwrócić, skierowała do Mazowieckiego Centrum Polityki Społecznej (MCPS)”. To w GOPS-ie miały pierwsze spotkania w udostępnionym lokalu, to tutaj przyjeżdżała do nich ekspertka z MCPS-u. Zapoznała je z procedurą, ze specyfiką spółdzielni socjalnych. Wsparcia udzieliły też ekspertki z Fundacji Inicjatyw Społeczno-Ekonomicznych, które uczestniczyły w spotkaniach. Dały sobie czas na zastanowienie, czy naprawdę tego chcą, czy ta forma działalności je interesuje.
„Dumałyśmy od marca do listopada 2012 roku” – opowiadają. „W listopadzie zarejestrowałyśmy spółdzielnię socjalną, a działalność rozpoczęłyśmy 2 stycznia 2013 roku”. Poza usługami opiekuńczymi w ramach GOPS-u i świadczonymi prywatnie, w zakresie działalności oferują wiele innych usług, m.in. catering, malowanie mieszkań, sprzątanie grobów. Starały się przewidzieć wszystko, co może okazać się potrzebne. Na te usługi zawierają oddzielne umowy z kontrahentami. Współpracują z lokalnymi firmami, mają np. podpisaną umowę z GOPS-em na cateringi kawowe podczas szkoleń. Zbierają grosz do grosza. Finansowo radzą sobie nieźle. „Nie mamy zaległości w ZUS-ie, w urzędzie skarbowym, wszystko jest zapłacone. Wynagrodzenia otrzymujemy na czas” – mówi z satysfakcją Edyta Uczciwek.
Ewa Śledź jest zachwycona działalnością „Wspólnie”. Firma istnieje zaledwie kilka miesięcy, a już dobrze sobie radzi. „Panie są aktywne, pracują solidnie. Kontrola wykazała, że umowę z nami realizują bez zarzutu. Osoby starsze to trudni klienci, a one wspaniale się w tym odnajdują. Cieszę się, że już dwa razy wygrały organizowany przez nas przetarg na usługi opiekuńcze. Nic dziwnego, ich oferta była przygotowana po mistrzowsku” – opowiada z zadowoleniem. GOPS kwalifikuje podopiecznych po przeprowadzeniu urzędowej procedury. Spółdzielnia dostaje listę i liczbę godzin, jaką przyznano konkretnej osobie. Obecnie „Wspólnie” ma pod opieką od dwudziestu do dwudziestu pięciu kobiet i mężczyzn.
„Patrzymy na listę i zastanawiamy się, kto ma najbliżej, kto zna podopiecznych z wcześniejszych relacji. Jak zobaczymy nazwisko, to wiemy, kogo tam posłać. Chodzi o to, by obie strony dobrze się ze sobą czuły, mogły się dogadać” – podkreślają.
„Wiele z tych osób znamy od dawna, jeszcze gdy były sprawne, na chodzie” – mówi Marzena Ciećwierska. „Jedna z pań obchodziła uroczystość pięćdziesięciolecia małżeństwa w urzędzie gminy razem z moimi rodzicami. Światły umysł, ale nogi odmówiły posłuszeństwa. To nie jest ktoś anonimowy, ale pani Krysia. Tak trzeba do tego podchodzić”.
Rozmawiam z paniami w sobotę. Dzień wolny, ale nie dla nich. „Zaraz po spotkaniu jedziemy z Marzeną zrobić opatrunek pani Krysi” – mówi Beata Dziadek. „Nie wiemy jeszcze dokładnie jak, ale patrzyłyśmy na pracę chirurga, więc damy radę. W niedzielę też tam pojedziemy, bo jest taka potrzeba”.
„Gdybyśmy nie chciały, tobyśmy tego nie robiły” – mówią. „Jak trzeba, to trzeba”.
Lekarstwa, wizyty domowe, zakupy – dbają o to wszystko. Zawożą do lekarza w czasie wykraczającym poza godziny przyznane podopiecznemu, czyli niepłatny. Nie potrafią inaczej.
„To, co robimy, to nie tylko praca, lecz także misja” – mówi Agnieszka Kamińska. „Mam podopieczną, która wręcz się ode mnie uzależniła. Ma wprawdzie własne dzieci, ale tak się przyzwyczaiła, że nawet zakupów nie pozwala im zrobić. «Tylko pani Agnieszka wie, co mi kupić» – powtarza”.
Gdy przyjdzie osoba w zastępstwie, podopieczni źle się czują, tracą apetyt, wypatrują swojej stałej opiekunki. Kiedy już obdarzą konkretną osobę zaufaniem, nie lubią zmian. Zresztą nie tylko podopieczni przywiązują się do opiekunek – one też są z nimi bardzo zżyte.
A ty masz prawie sto lat!
Ewa Cieślak przyznaje wprost: „Praca z ludźmi starszymi jest ciężka, ale ma też urok. Czasami wystarczy usiąść, porozmawiać, a nieraz jest coś do zrobienia. Część z nich to osoby chore, z tymi jest trudniej. Są też tacy, którzy potrzebują niewielkiej pomocy. Robimy u nich to samo, co u siebie w domu. Znamy ich potrzeby, wiemy, czego oczekują, bo jesteśmy u nich codziennie lub co drugi dzień. Rzadko sami podopieczni mówią nam, co mamy robić”.
„Musimy ich akceptować takimi, jacy są” – zgodnie mówią wszystkie. „Mają swoje nawyki i przyzwyczajenia”.
Ewa Cieślak opowiada: „Jedna z moich podopiecznych ma dziewięćdziesiąt lat. Porusza się po domu z balkonikiem, jest dość samodzielna. Gdy przychodzę, woda jest już nagrzana, wszystko przygotowane. Od razu się myje, a ja ją potem smaruję. Jest trudna, uciążliwa, ale wytrwam, bo wiem, że jestem jej potrzebna. Gdy bywa dokuczliwa, zaciskam zęby, wyjdę z domu, zrobię coś na podwórku. Mam też pod opieką sześćdziesięcioletniego mężczyznę, cichego, spokojnego, który, jak to się mówi, zdrowie zostawił pod sklepem. Sam opowiada o sobie, że konserwował się strasznie. Teraz namawiam go, by rzucił palenie. A on na to, że rzuca po jednym, jak go parzy w palce. Ostatnio popsuła mu się lodówka, więc zaglądałam w wolnym czasie, żeby sprawdzić, czy starczy mu jedzenia. Trafiłam na osoby, które miały sprawną lodówkę i mu ją podarowały”.
„Ja opiekuję się panem, który ma dziewięćdziesiąt siedem lat” – mówi Agnieszka Kamińska. „Jak na swój wiek jest w fantastycznej kondycji fizycznej, pamięta wszystko. Ostatnio opowiadał o pogrzebie Piłsudskiego. Jego żona jest w gorszej formie. Gdy o czymś zapomina, on potrafi jej w żartach wytknąć: A ty to masz prawie sto lat!”.
Agnieszka Kamieńska zajmuje się też panią Zofią, którą nazywa Królową ze względu na wygórowane wymagania podopiecznej. Bywa, że ta kilka razy dziennie dzwoni do opiekunki. Pewnego razu kolejny już telefon od pani Zofii telefon odebrał wnuczek.
- Babciu, to do ciebie!
- To pewnie mama.
- Nie, na pewno nie mama.
- To kto?
- Babciu, jak to kto? Królowa świata!
Z pomocy „Wspólnie” korzysta też w ramach GOPS-u i prywatnie malarka Masza Iredyńska. Ma osiemdziesiąt jeden lat, jest niepełnosprawna, czyli – jak mówi ze śmiechem – po prostu kaleka. Nie może się nachwalić opieki. „Dziewczyny są wspaniałe, a pani Beata to nawet męża wypożycza” – żartuje. „Jej mąż to prawdziwa złota rączka. Naprawił mi odpływ przy wodociągu, wezwał ekipę z elektrowni. Pomoc jest na każde żądanie. Moją pierwszą prośbą było przysłanie samochodu z kierowcą. Teraz ta pani to mój prywatny kierowca”.
To nie zdrada zapewnić opiekę
Rozmawiamy o nastawieniu Polaków do usług opiekuńczych. Jak uważają panie ze „Wspólnie”, dominuje ogólne przeświadczenie, że bliscy bez względu na wszystko mają obowiązek opiekowania się osobami starszymi; że nie wypada poprosić o pomoc, bo „co to za rodzina”. A przecież nie jest tak, że osoby starszej już się nie kocha, a jedynie szuka sposobu, by miała jak zapewnione jak najlepsze warunki i bezpieczeństwo. Brakuje też wiedzy o tym, że osoba pracująca ma możliwość uzyskania opiekunki dla matki, ojca, innego bliskiego. Kogoś, kto dopilnuje zimą, czy ogień się pali, czy wszystko w porządku. To ważne w gminie, w której pracują, ponieważ domy są tutaj od siebie oddalone.
„Potrzeba czasu, by nasze społeczeństwo zmieniło podejście do opiekunek” – podkreślają panie ze „Wspólnie”. Wiedzą, że to, co robią, jest naprawdę potrzebne. Na razie mają podopiecznych w dziesięciu wsiach, ale chcą rozszerzać teren pracy. Może nawet wyjść poza gminę. Mają nadzieję, że spółdzielnia rozwinie się na tyle, że będą mogły zajmować się tylko tym. Dlatego reklamują swoją działalność, wywieszają w różnych miejscach informacje o spółdzielni, rozdają ulotki. Ale, jak mówią, najlepiej działa poczta pantoflowa. „Jeśli dobrze wypadamy w jednym miejscu, polecają nas innym. Dlatego zależy nam na tym, by zawsze jak najlepiej się zaprezentować” – zgodnie podsumowują.
Jolanta Zientek-Varga
Źródło: ekonomiaspoleczna.pl