Paweł Walecki. Zaufałem młodym – najlepsza rzecz, jaką zrobiłem
Doskonale rozumie uczestników programu „Równać Szanse”, bo jeszcze dziesięć lat temu był jednym z nich – nastolatkiem z niewielkiej miejscowości. Dziś jest po drugiej stronie. Współkoordynuje realizację programu, dzięki któremu rozwinął skrzydła i poznał żonę.
Stoczek Łukowski, niewielki miasto w województwie lubelskim, znane jest głównie z bitwy pod Stoczkiem – pierwszej zwycięskiej potyczki w powstaniu listopadowym. 14 lutego 1831 roku polska kawaleria pod dowództwem generała Józefa Dwernickiego właśnie tam pokonała Rosjan. Dziś w Stoczku Dwernicki jest legendą. Doczekał się swojej ulicy, szkoły i dwóch pomników.
Kogut z Alcatraz
Musical opowiadał o kogucie (został zasięgnięty z herbu Stoczka) uwięzionym w Alcatraz, który dostaje wiadomość od generała Dwernickiego, że w jego mieście źle się dzieje. Ludzie u władzy robią przekręty, a nauczyciele wystawiają oceny za nazwiska. Kogut ucieka z więzienia, wraca do Stoczka i razem z młodzieżą rozpoczyna rewolucję. Paweł Walecki wcielił się w rolę jednego z uczniów biorących udział w koguciej rewolcie.
Musical okazał się wielkim sukcesem. Na jego bazie powstawały następne projekty, realizowane w kolejnych edycjach programu „Równać Szanse”. Młodzi kręcili filmy reklamowe o mieście, organizowali terenową grę miejską. Działo się. Paweł Walecki, który w kolejnym roku był już koordynatorem projektu, najlepiej wspomina jednak tamten musical. Być może dlatego, że to właśnie wtedy poznał Karolinę. Od dwóch lat są małżeństwem.
Wzorowy uczeń, pracownik fabryki, radny
Uczył się w odległym o 30 kilometrów Garwolinie. Został przewodniczącym samorządu szkolnego, organizował spotkania z olimpijczykami, targi szkół wyższych i turniej piłkarski, w którym wystartowały wszystkie szkoły z powiatu. W ostatniej klasie dostał od szkoły złotą odznakę zasługi. Był pierwszym uczniem, który zapracował sobie na takie wyróżnienie. Poprzedni dostawali srebrne.
W wakacje dorabiał w fabryce półgotowych dań i dżemów Stoczek Natura. To największy zakład pracy w mieście. Posyłali go tam, gdzie chwilowo brakowało rąk do pracy. Raz pracował przy produkcji konserwowych ogórków, innym razem mroził truskawki.
Próbował sił również jako radny. Po raz pierwszy w wyborach samorządowych wystartował już jako 18-latek. Wtedy się nie udało, ale przy kolejnych wyborach odniósł sukces. Został najmłodszym radnym w mieście. Miał wielkie ambicje: chciał poszerzyć zakres współpracy miasta z organizacjami pozarządowymi oraz rozwijać turystykę. Okazało się jednak, że niewiele może zdziałać w pojedynkę. Po trzech latach zrezygnował z mandatu.
Z ministerstwa do fundacji
Studiował politologię na Akademii Podlaskiej w Siedlcach (obecnie Uniwersytet Przyrodniczo-Humanistyczny). Zdobył licencjat i przeniósł się do stolicy. Magisterkę zrobił na Wydziale Prawa i Administracji UKSW w Warszawie. Po studiach zaczepił się w Ministerstwie Administracji i Cyfryzacji. Najpierw odbył staż, później dostał pracę w wydziale zamówień publicznych. Ale to nie była do końca jego bajka. – Formalna atmosfera, stres, presja czasu – opowiada. Kiedy dowiedział się, że w Polskiej Fundacji Dzieci i Młodzieży szukają pracownika do programu „Równać Szanse”, postanowił, że spróbuje.
Praca w terenie
Sprawdzają, jak przebiega realizacja projektu. Jeśli jest taka potrzeba, służą radą i pomagają. Podział obowiązków jest następujący: Artur Łęga robi wywiad z koordynatorem projektu, Paweł Walecki rozmawia z młodymi. Później siadają przy jednym stole, wymieniają się informacjami i ustalają, co dalej.
Metamorfoza
– Młodzież z mniejszych miejscowości jest bardziej nieśmiała, ma problemy z nawiązywaniem kontaktów i niższe poczucie wartości – diagnozuje Paweł Walecki. Opowiada, jak wyglądają takie spotkania: – Zbliżam się do sali, słyszę gwar, śmiech, krzyki. Wchodzę do środka i zapada głucha cisza. Ja zadaję pytania, oni kiwają głowami. Jeśli odpowiadają, to zdawkowo, najczęściej pojedynczymi słowami. Czasami spotkania trwają zaledwie kilka minut. – Pytam, skąd dowiedzieli się o projekcie. Odpowiadają: „Pani powiedziała”. Dopytuję: „Na czym polega wasze zadanie?” Mówią: „Mamy zrobić broszurę”. Ja: „Jak chcielibyście to zrobić?”. Oni wzruszają ramionami – relacjonuje.
Ale w trakcie realizacji projektu młodzież zwykle się ośmiela. Kiedy po jakimś czasie Paweł Walecki wraca w to samo miejsce, czasami wydaje mu się, że spotyka się z zupełnie innymi ludźmi. – Są rozgadani. Opowiadają, że znaleźli osobę, która poprowadziła dla nich warsztaty z grafiki; że zaprojektowali broszurę; że poprosili trzy firmy o wycenę; i że w jednej udało im się wynegocjować duży rabat. Opowiadają o najdrobniejszych szczegółach, bo czują, że to ich sukces i chcą się nim pochwalić – mówi.
Mocno w pamięć zapadło mu spotkanie z młodzieżą w maleńkiej miejscowości pod Szczecinkiem. Zapytał ich, jaki odnieśli sukces. Jedna z dziewczyn wstała i powiedziała, że udało jej się zamówić autokar na szkolną wycieczkę. – Tak to ubrała w słowa: „Zamówiłem autokar jak dziewczyna z Warszawy” – relacjonuje Paweł Walecki. – Zabrzmiało to tak, jakby nastolatki ze stolicy co drugi dzień zamawiały autokar – uśmiecha się. Tamta sytuacja uświadomiła mu, jakie wyobrażenie o rówieśnikach z dużych miast mają ich koledzy z mniejszych miejscowości.
Zasada nr 1: Dać młodym wolną rękę
Główna idea programu „Równać Szanse” jest taka, że to młodzież bierze sprawy w swoje ręce. A najczęstszym błędem koordynatorów jest to, że zbyt fasadowo traktują ich podmiotowość. – Młodzi mają kupić kamerę do projektu, koordynator pozwala im wybrać odpowiednią. Później okazuje się jednak, że ta, którą wybrali na drodze rozmów i negocjacji, wcale nie jest najlepsza. Koordynator mówi: „Zobaczcie, tamta bardziej nam się przyda”. I kupuje tę, którą od samego początku miał na oku – opowiada Paweł Walecki.
O tym, że młodzi potrzebują wolnej ręki, przekonał się jeszcze na studiach, kiedy koordynował jeden z projektów. Musiał wyjechać na kilka dni poza miasto. Zostawił licealistom klucze do pustego domu po nieżyjących dziadkach. Młodzi mieli miejsce, w którym mogli się spotkać i popracować nad projektem. – Poczuli odpowiedzialność, zmobilizowali się i ruszyli z kopyta. To była najlepsza rzecz, jaką wtedy zrobiłem – wspomina. Po zakończeniu projektu sami opowiadali, że jeszcze nikt im tak nie zaufał.
Jak w Hollywood
Czasami projekty realizowane przez uczniów przerastają najśmielsze oczekiwania dorosłych. Tak było w Złotoryi, gdzie licealiści nakręcili półtoragodzinny film na podstawie lokalnej powieści: historii wypędzenia Niemców i przesiedlenia Polaków.
Zorganizowali casting, produkcję, montaż i promocję filmu. Mieli co prawda poważne opóźnienia w harmonogramie, ale projekt zakończył się spektakularnym sukcesem. – Premiera odbyła się w miejskim kinie. Był czerwony dywan i ścianka medialna dla aktorów. Atmosfera jak na rozdaniu Oscarów – wspomina Paweł Walecki. Ostatnio przeczytał w internecie, że w Złotoryi odbył się festiwal filmowy i że uczestnicy tamtego projektu dostali nagrodę specjalną. Poczuł radość i satysfakcję.