Prawnik, niedługo terapeuta, Dyrektor Fundacji „Rozwód? Poczekaj!”, przewodniczący KDS-u ds. Dzieci, Młodzieży i Rodziny oraz Aktywny Tata. Opowiada się za neutralnością światopoglądową, jednak z określeniem najważniejszych wartości nie ma problemu i wymienia na pierwszym miejscu rodzinę – „to najlepszy system do rozwoju człowieka”.
Problemem jest system!
Rozmowa o III sektorze z Pawłem Maciaszkiem, przewodniczącym KDS-u rozpoczyna się bez wstępnych ceregieli i zamiatania niewygodnych kwestii pod dywan:
– Problem jest praktycznie nie do rozwiązania: decydent prowadzi politykę i określa priorytety, a potem wymyśla przy pomocy specjalistów programy, czyli: opisuje problem, określa zapotrzebowanie, preferowany sposób odziaływania i wskaźniki realizacji – ilościowe, bo nie bardzo wiadomo, jak badać wskaźniki zmiany społecznej. Następnie konsultuje się te „programy” z „czynnikiem społecznym”, np. z KDS-em. Potem ogłasza się konkursy, by znaleźć realizatorów wśród organizacji – „dostarczycieli usług”. NGO startują, bo muszą z czegoś żyć. Największe szanse mają ci, którzy w statutach mają bardzo szeroko określone cele – mogą startować we wszystkich konkursach, licząc, że jakoś to będzie. Jeżeli wygrywamy: szukamy i rekrutujemy „beneficjenta”, a potem „pomagamy mu”. Niestety często on tego nie potrzebuje, albo nawet jak potrzebuje, to po prostu nie chce, jak np. sprawcy przemocy. A pieniądze trzeba wydać i rozliczyć… Rozliczamy i po sprawie – program zrealizowany!
Takie podejście dobrze znane jest współpracownikom Pawła Maciaszka, m.in. Magdalenie Skorupce (pełniącej m.in. funkcję wiceprezes O.T Towarzystwa Rozwijania Aktywności Dzieci "Szansa" oraz członkini prezydium KDS ds. Edukacji i KDS ds. Dzieci, Młodzieży i Rodziny):
– Zaryzykowałabym stwierdzenie że Paweł jest waleczny, bo jest! Walczy z "bezsensem" i walczy o "sens". Zależy mu, aby środki publiczne byle dobrze i mądrze lokowane.
A zapytana, czy coś jej przeszkadza we współpracy z Pawłem, Magdalena odpowiada: – Mnie nie. Ale myślę, że innym może przeszkadzać jego stanowczość i upartość.
W tym systemie rozwiązaniem są programy, a nie ludzie. Jak twierdzi Paweł Maciaszek, nie odpowiadamy w takiej sytuacji na prawdziwe potrzeby, nie dostrzegamy zasobów ludzi, bo widzimy problemy, nie mobilizujemy obywateli do działania – produkujemy klienta. Przede wszystkim realizujemy zapisane na papierze wskaźniki. Autorzy programów najczęściej nie mają dostatecznie dobrze rozpoznanych autentycznych potrzeb poszczególnych grup i środowisk społecznych, działają bowiem w skali makro.
Czy rozwiązaniem tej kwestii miałaby być rewolucja, czyli zmiana systemu? Niekoniecznie. – Jeśli już działamy w ramach programów, to powinny być one elastyczne i dające możliwość szybkiego reagowania na zmieniające się potrzeby i otoczenie społeczne. Projekty pilotażowe, modyfikacje działań w trakcie realizacji projektu, czy nawet możliwość oddania części dotacji (np. właśnie w przypadku, gdy dokonaliśmy niewłaściwej lub niepełnej diagnozy) powinny być czymś normalnym – nie powszechnym i pożądanym – ale na pewno możliwym i nie nakładającym kłopotów i negatywnych konsekwencji na realizatora projektu czy grantodawcę – wyjaśnia Paweł Maciaszek.
Prawnik – psycholog – społecznik
Paweł Maciaszek fundację „Rozwód? Poczekaj!”, w której zajmuje stanowisko dyrektora, prowadzi wraz ze swoją żoną i przyjaciółmi od czterech lat. Z wykształcenia jest prawnikiem, studiował także psychologię. Dyrektor fundacji jest również mediatorem rodzinnym, trenerem umiejętności psychospołecznych i biznesu, trenerem grup ojcowskich, obecnie także dokształca się, aby uzyskać certyfikat terapeuty.
Co robi w organizacji? – Wszystko. Robię kawę, sprzątam, kupuję papier, walczę z ZGN-em… – odpowiada bez wahania. – Jeśli chodzi o działania merytoryczne, to prowadzimy trzy projekty: SKAT – Stołeczny Klub Aktywnych Tatów, „Pozytywna dyscyplina” – system wychowawczy dla rodziców oraz, wspólnie z Fundacją Batorego, „Powrót Taty”. W tym ostatnim biorą udział dwie grupy: tzw. wolnościowa – „tatowie” (jak nazywa Paweł ojców aktywnie wypełniających swe ojcowskie funkcje, bo „każdy ma ojca, nie każdy tatę”) na dużym zakręcie życiowym, a więc np. po więzieniu czy zamkniętych terapiach odwykowych, rozwodach, oraz grupa 14 panów przebywających w Areszcie Śledczym na Rakowieckiej „z sumą wyroków ok. 250 lat”.
Paweł tych ludzi nie potępia, najchętniej nie chciałby też wiedzieć, czemu znaleźli się w więzieniu (choć tutaj, jak przyznaje, jest to niemożliwe, ze względu na szczere rozmowy, które są elementem prowadzonych działań). To, na czym się skupia w takiej pracy, to odbudowa więzi rodzicielskich, ojcowskich, a jeśli to możliwe – partnerskich.
Wszystkie te działania dyrektor fundacji wykonuje z ogromnym zaangażowaniem. Społecznikowskie i pełne werwy podejście do życia dyrektora fundacji podkreślają jego współpracownicy, m.in. Magdalena Skorupka: – W Pawle lubię energię, optymizm i charyzmę. Lubię też jego kawę, na którą zawsze chętnie zaprasza do siebie do fundacji, odremontowanej jego własnymi rękami! Poza tym do korzystania z tej przestrzeni zachęca on inne NGO, dzięki temu często odbywają się tu różne spotkania, warsztaty, szkolenia.
Dlaczego Tata?
Zdaniem dyrektora Fundacji „Rozwód? Poczekaj!” ojcowie są grupą zaniedbaną we większości programów rodzinnych.
– Swojego czasu w Warszawie zakładano Kluby dla Rodzin, ale te były głównie klubami dla mam. Podobnie działania różnych programów społecznych nastawione są na wspomaganie kobiet – przede wszystkim mają im ułatwić godzenie życia zawodowego z rolą matki i pomagać im w wychowywaniu dzieci. Tymczasem ojcowie zostali jakby trochę zapomniani. „Może na własne życzenie?” – zastanawia się dyrektor fundacji i dodaje: – Dwa lata temu założyliśmy Stołeczny Klub Aktywnych Tatów, który jest oddziałem fundacji.
SKAT jest zresztą dobrym przykładem na potwierdzenie słów przewodniczącego KDS-u na temat konieczności elastycznego dopasowywania działań do napotkanych sytuacji: – Rozpoczynając działalność pod szyldem SKAT-u, zakładaliśmy, że będzie ona angażować aktywnych „tatów”, tymczasem okazało się, że oni kompletnie nie mają czasu! Właśnie dlatego, że są bardzo aktywni rodzinnie i zawodowo. Przychodzą co prawda bardzo licznie na nasze różne imprezy, jak pikniki rowerowe, spływy kajakowe czy nasze Mistrzostwa Warszawy w Noszeniu Partnerki/Partnera, a przed świętami wędzą szynki w naszej wędzarni. Czasami nawet przedpołudniami pracują w Skacie i organizują urodziny dla dzieci. Jednak nie tylko o to tu chodzi. Przeformułujemy zatem naszą ofertę i zaczynamy ją kierować również do ojców na różnych „zakrętach życiowych”: po rozwodzie, w kryzysie okołorozwodowym, nieradzących sobie w kwestiach rodzicielskich, partnerskich czy zawodowych. „Tata na zakręcie” bardziej nas potrzebuje.
Klub Tatów zyskał także sympatię tych, które swoje działania kierują do kobiet i matek, Sylwia Chutnik, prezeska Fundacji MaMa: – Od samego początku wiedziałam, że założony przez Pawła klub ojców to nie będzie kolejna organizacja, która będzie podszyta mizoginią. Tu nie dyskutuje się o obniżeniu alimentów, tylko o relacjach z dziećmi i partnerką. Równościowe podejście jest tu bardzo ważne. Paweł jest liderem tych działań i potrafi włączyć w nie różne osoby: całe rodziny, również pochodzące z innych kręgów kulturowych.
– Jest zorganizowany, ciepły. Posiada też cechę, którą bardzo cenię w działaniu społecznym: jest konkretny. Tu nie ma czasu na wielogodzinne zebrania. Wiadomo, co należy robić. Poza tym jest bardzo zabawny, a bez uśmiechu całe to pomaganie ludziom jest podejrzane – mówi o Pawle Sylwia Chutnik.
Przewodniczący KDS-u
– Jak pracuje się z ludźmi i dla ludzi, i pracuje się sobą – a ja tak pracuję – to wpisane jest w to ryzyko wypalenia zawodowego. Od czterech lat działam w KDS-ie ds. Dzieci, Młodzieży i Rodziny, a od roku jestem przewodniczącym. Przyznam, że czasem czuję bezsensowność mojej pracy, ze względu na krytykowany przeze mnie wielokrotnie system programów – wyznaje Paweł.
– Kolejna sprawa to zbyt szeroko zakreślone pole działania naszego KDS-u: dzieci, młodzież i rodzina. W tych kategoriach praktycznie mieszczą się wszyscy mieszkańcy Warszawy. Obecnie postuluję, aby z tej grupy wydzielić odrębną Komisję, która zajmowałaby się wyłącznie rodziną. Tu zresztą i tak pozostaje pole do zastanowienia, o jakie rodziny nam chodzi, a na jakie są pieniądze: biologiczne, czy może też adopcyjne i zastępcze; dobrze rokujące czy dysfunkcyjne; z dziećmi, oczekującymi na dziecko czy bezdzietnymi też? A co z młodymi ludźmi planującymi założenie rodziny? To ważne, bo obowiązujący nas wszystkich Warszawski Program Rodzina nie daje możliwości do wsparcia młodych ludzi planujących założenie rodziny, gdyż „koncentruje się na rodzinach z dziećmi” – rozważa Paweł.
Nie jest jednak tak, że praca w KDS-ie nie przynosi żadnych efektów. Udało się wpłynąć na zwiększenie elastyczności i możliwość dopasowania do stawek rynkowych taryfikatora stawek wynagrodzeń osób zatrudnianych w projektach miejskich. To ważne, jeśli do wykonania poszczególnych zadań organizacja chce pozyskać ekspertów.
Druga sprawa to rozszerzenie grupy docelowej konkursów Biura Pomocy i Projektów Społecznych o rodziny oczekujące dziecka.
Przewodniczący zadowolony jest także z organizacji pracy KDS-u: – Spotykamy się nie w sali urzędu miasta, ale rotacyjnie w siedzibach organizacji członkowskich. Wymieniamy się nie tylko doświadczeniami, ale też zasobami rzeczowymi, którymi dysponujemy. Promujemy się nawzajem.
– To nie są wielkie rzeczy. Wydawało mi się, że uda się więcej zrobić. Ale prawda jest taka, że ludzie nie mają czasu, na co dzień walczą bowiem o przetrwanie organizacji – dodaje jednak po chwili.
– Chciałbym jeszcze, na koniec mojej kadencji, zająć się granicami pracy społecznej członków KDS-ów. Ja sam, bo w końcu ktoś z ramienia KDS musi, od trzech lat pracuję społecznie w komisjach oceniających wnioski w projektach miejskich. Rocznie jest to kilkadziesiąt małych grantów (do 10 tys. zł.) oraz konkursy roczne (kilkadziesiąt tys. zł.) i konkursy wieloletnie (nawet do kilku milionów zł). Dlaczego audytorzy FIO czy Fundacji Batorego są wynagradzani, a my nie? Dlaczego oni są rekrutowani według bardzo precyzyjnych kryteriów, szkoleni i korzystają z nowoczesnych generatorów wniosków, a my nie? Przecież wykonujemy tak samo odpowiedzialną pracę. Coraz częściej nie zgłaszam osób do komisji oceniających, bo… nie mam chętnych – ubolewa.
– Przewodniczący KDS-u w dyskusjach w różnych ciałach społecznych potrafi być szczery aż do bólu – przyznaje Renata Szredzińska, koordynatorka Programu „Dobry Rodzic – Dobry Start” w Fundacji Dzieci Niczyje. – Może to u niektórych osób – niepotrafiących przyjmować konstruktywnych uwag – wywoływać pewien opór. Mnie osobiście taka szczerość odpowiada, ułatwia pracę, pomaga zastanowić się nad sensowymi, a nie tylko efektownymi rozwiązaniami – kontynuuje.
Punkt wyjścia: rodzina
Paweł jest zdecydowany kontynuować swą działalność pozarządową, nie chciałby, aby rzeczywistość zmusiła go do powrotu do zawodu przedsiębiorcy. Jak widzi dla siebie zadania w działalności obywatelskiej w najbliższych latach? Uważa, że nie można zapominać o młodych warszawskich rodzinach, dobrze rokujących, dotąd zapomnianych przez wszystkie programy „naprawcze”.
Tymczasem taka rodzina „na starcie”, szczególnie przyjezdna, jego zdaniem, także potrzebuje wsparcia. Wsparcia już teraz, aby później nie doszło do większych czy mniejszych tragedii, których koszty obarczą także społeczeństwo. – Jeżeli po raz kolejny nie przekonam Miasta, a próbuję od trzech lat – po prostu napiszę projekt unijny – zapowiada.
– Chciałbym również zwrócić uwagę urzędników miejskich na problem rodzin wykluczonych. W Warszawie jest ponad 4 000 osób osadzonych w jednostkach penitencjarnych. Oznacza to 2-3 tysiące niepełnych rodzin, kilka tysięcy dzieci w trudnej sytuacji. Wbrew pozorom najbardziej cierpi rodzina osadzonego, a nie on sam. Rodzina ponosi największe koszty, funkcjonując często w poważnym niedostatku, poczuciu odrzucenia i wstydu. Jeśli nie przekonam miasta, „bo nie ma takiego priorytetu”, może przekonam FIO? – zastanawia się Paweł.
Dyrektor fundacji podkreśla, że dotrzeć do osób potrzebujących jest bardzo trudno, bo one często same po pomoc się nie zgłoszą, a nawet jej nie przyjmą, kiedy do nich dotrzemy, bo takiej nie chcą. – Nie zobaczysz rodzin naprawdę wykluczonych na festynie z okazji Dnia Dziecka, no chyba, że dają za darmo jedzenie, słodycze i balony. Ale czy o to chodzi? – pyta.
– Nasza fundacja ma swoją tożsamość i jasne cele. Działamy na rzecz rodzin oraz skupiamy się na profilaktyce – to się na pewno nie zmieni, niezależnie od koniunktury – stanowczo podkreśla Paweł.
Nie można zapominać o młodych warszawskich rodzinach, dobrze rokujących, dotąd zapomnianych przez wszystkie programy „naprawcze”.
Źródło: inf. własna (warszawa.ngo.pl)