Pochwałę wysłuchań publicznych formułowały osoby uczestniczące w spotkaniu parlamentarnego zespołu ds. współpracy z organizacjami pozarządowymi. Choć nie było zgody co do tego, czemu mają służyć. I parlamentarna, i pozarządowa część chce natomiast szczegółowej je uregulować.
Nie było przeciwników instytucji wysłuchania publicznego, raczej entuzjaści. I to i z parlamentarnej, i pozarządowej strony. W tej chwili wysłuchanie publiczne może zorganizować Sejm – w odniesieniu do projektów ustaw zgłoszonych przez posłów, ale chcieliby z niego korzystać również senatorowie. Kilka takich głosów padło podczas czwartkowego posiedzenia zespołu parlamentarnego ds. współpracy z organizacjami pozarządowymi. Grażyna Kopińska z Fundacji Batorego postulowała natomiast, żeby z tej formy zbierania opinii korzystać przy zgłaszaniu największej liczby ustaw – rządowych. Postulat ten poparło kilkoro parlamentarzystów i pozarządowa część uczestników spotkania. Sporą część spotkania zajęło natomiast definiowanie tego, czego od wysłuchania można i należałoby oczekiwać – i jak w związku z tym miałyby wyglądać szczegółowe przepisy dotyczące wysłuchania. Tu głosy na początku spotkania różniły się znacznie.
Wysłuchanie publiczne to forma (publicznego właśnie) dopuszczenia obywateli do głosu podczas stanowienia prawa, mylona często (również w trakcie obrad) z konsultacjami społecznymi. To właśnie głosów podobnych do tych zgłaszanych w konsultacjach oczekiwałaby posłanka Magdalena Kochan:
– Przedstawiane w trakcie wysłuchania stanowiska są często dość ogólne. Dobrze byłoby, gdyby występujący zgłaszali natomiast konkretne poprawki do poszczególnych artykułów lub całych ustępów, szczególnie że w większości przypadku ze względu na dużą liczbę osób czas na wystąpienie jest ograniczony nawet do półtorej minuty. W takim czasie nie można osiągnąć tego, o co w wysłuchaniu publicznym chodzi: czyli zrozumienia dla danego stanowiska.
O to, żeby zrezygnować z formuły „hyde parku” apelował również senator Marcin Święcicki:
– Przy naszym braku doświadczenia z wysłuchaniem idziemy w hiperdemokrację i hyde park: każdy mówi, co mu się podoba. Uczestniczyłem w przesłuchaniach, w których komisje parlamentarne, oczywiście w otwartej formule, przesłuchiwały często nawet jednego eksperta. Powinno to zatem zależeć od przedmiotu ustawy.
Wysłuchania w obecnej formie broniła natomiast część pozarządowa, w tym najgoręcej dr Grzegorz Makowski i Jakub Wygnański. I zdaje się, że udało się im parlamentarzystów przekonać. Grzegorz Makowski mówił:
– To nie jest hyde park, ale zorganizowana burza mózgów, podczas której masowo uzyskujemy wynik związany z jak największą różnorodnością. Chodzi w nim o opinie właśnie, a nie o ekspertyzę. Jest egalitarne, a nie elitarne.
Przypominano również, że uzyskanie od obywateli i organizacji opinii prawnych byłoby po pierwsze niemożliwe (musieliby być prawnikami lub mieć dostęp do doradztwa tego rodzaju), po drugie – jest to odpowiedzialność legislatora, nie obywateli.
Laudację na temat wysłuchania publicznego wygłosił Jakub Wygnański:
– Pamiętam, jak jedno z „nieudanych” w jego opinii wysłuchań skomentował minister Roman Giertych: wysłuchanie się nie udało, bo osoby wygłaszały różne opinie. Tymczasem wysłuchania właśnie temu służą, a nie budowaniu konsensusu. Trzeba też pamiętać, że wiele osób do tej półtorej minuty przygotowuje się tydzień. I o niczym innym nie myśli. Nie lekceważyłbym i nie odbierał jej tej ważnej demokratycznej instytucji, możliwości stanięcia przed polskim parlamentem.
Grzegorz Makowski, Grażyna Kopińska i Tomasz Schimanek apelowali natomiast, żeby wysłuchanie „wyprowadzić” z ustawy o lobbingu, co wymagałoby jej nowelizacji. To nie jest narzędzie lobbystów, tylko obywateli – przypominali jednak.
Paradoksalnie, zespół zakończył tę dyskusję w miarę konsensualnie. Jedna kwestia tego, jakim aktem prawnym i w jaki sposób szczegółowo uregulować wysłuchania publiczne pozostała otwarta.
Parlamentarzyści zapoznali się także z projektem Kodeksu Konsultacji Społecznych – przygotowanym w Fundacji Badań i Innowacji Społecznych Stocznia. Mógłby go stosować również Sejm i Senat, chociaż rozwiązania w nim zawarte kierowane są przede wszystkim do rządu. To na jego wniosek (konkretnie Ministerstwa Administracji i Cyfryzacji) Kodeks był przygotowany. Mimo tego, że MAiC „zamówiło” go ponad siedem miesięcy temu, dopiero teraz planuje się do niego ustosunkować. Ngo.pl będzie śledzić losy „Kodeksu”.
Źródło: informacja własna ngo.pl