Przeglądarka Internet Explorer, której używasz, uniemożliwia skorzystanie z większości funkcji portalu ngo.pl.
Aby mieć dostęp do wszystkich funkcji portalu ngo.pl, zmień przeglądarkę na inną (np. Chrome, Firefox, Safari, Opera, Edge).
Kiedy organizacje mogą prowadzić jedynie pomniejsze projekty, bardzo trudno jest im zbudować poczucie, że ich działania są naprawdę skuteczne i sensowne. Ciężko jednak za to winić same NGO – przekonuje Katarzyna Szeniawska z Grupy Zagranica w drugiej części rozmowy polskiej współpracy rozwojowej.
Ignacy Dudkiewicz: – Wyniki Eurobarometru wskazują, że Europejczycy uważają temat pomocy rozwojowej za ważny. Czy ma pani poczucie, że dotyczy to także Polaków?
Katarzyna Szeniawska, koordynatorka ds. polityki współpracy rozwojowej w Grupie Zagranica: – Z różnych badań wynika, że wśród Polaków poparcie dla udzielania przez Polskę pomocy rozwojowej jest dosyć duże. Polacy coraz częściej są świadomi tego, że Polska jej udziela. Ta świadomość wzrasta, a obecnie powinniśmy pracować nad tym, żeby ją pogłębiać. Uczyć, że nie chodzi tylko o to, by przekazać pięć złotych organizacji, który kupi za to koce i przekaże je uchodźcom. Brakuje nam wciąż głębszego zrozumienia roli Polski i Unii Europejskiej – i ich obywateli i obywatelek – na świecie.
Kiedy spojrzymy na to, jak niewiele pieniędzy przekazują Polacy organizacjom zajmującym się pomocą rozwojową, to może się okazać, że ostatecznie to wsparcie jest jedynie deklaratywne...
K.S.: – Niestety, często tak. Wciąż pokutuje w naszym społeczeństwie przekonanie, że jesteśmy krajem może nie ubogim, ale „na dorobku”. Niedawno robione były badania, w których pytano Polaków o to, jak im się wydaje, ile krajów jest bogatszych od Polski. Średnia odpowiedź brzmiała: „około stu krajów jest bogatszych od Polski”. A tak naprawdę, biorąc pod uwagę poziom rozwoju społecznego, który to wskaźnik jest oparty przede wszystkim o dochody, jesteśmy wśród czterdziestu najdostatniejszych krajów świata. Percepcja Polaków w tym względzie całkowicie rozmija się z rzeczywistością.
Chciałoby się, by było jeszcze lepiej…
K.S.: – To oczywiste, że na przykład w porównaniu do krajów skandynawskich mamy słaby system pomocy społecznej, ale musimy sobie zdawać sprawę z proporcji. W skali świata jesteśmy w absolutnej czołówce nie tylko pod względem bogactwa, ale także systemu zabezpieczeń socjalnych. W wielu krajach rozwijających się takie rozwiązania jak zasiłki dla bezrobotnych, urlopy macierzyńskie i tym podobne, po prostu nie istnieją albo są bardzo ograniczone. Oczywiście, powinniśmy rozwijać ten system także w Polsce. Ale świadomość uprzywilejowanej pozycji w skali świata nakłada na nas też pewne zobowiązania.
Co widzi Polak w ramach polskiej pomocy rozwojowej?
K.S.: – Pomimo tego, że polskie NGO dysponują tylko 14% polskiej dwustronnej pomocy rozwojowej (pomniejszonej o kredyty udzielane przez państwo polskie), czyli ułamkiem ułamka całej pomocy rozwojowej, to wydaje mi się, że to właśnie projekty organizacji pozarządowych są najbardziej widoczne. Dotyczy to przede wszystkim dużych organizacji, takich jak Polska Akcja Humanitarna. Polacy, zapytani o to, jakimi kanałami Polska powinna udzielać swojej pomocy rozwojowej, w pierwszej kolejności wskazują na organizacje międzynarodowe, w drugiej zaś właśnie – organizacje pozarządowe.
Które, jak pani wskazuje, dysponują szczątkową częścią środków na realizację polskiej pomocy rozwojowej...
K.S.: – Otóż to. 75% budżetu na polską pomoc rozwojową stanowi nasza składka na pomoc wielostronną – głównie do budżetu unijnego. Pozostałe 25% finansuje naszą pomoc dwustronną, w ramach której księgowane są również kredyty, których udzielamy, oraz długi, które umarzamy – co jest często krytykowane przez organizacje. I dopiero z tej 1/4 całego budżetu na pomoc rozwojową, po odjęciu prawie połowy przekazywanej na kredyty i umorzenia długów, 14% trafia do dyspozycji organizacji. To są tak naprawdę malutkie pieniądze. A jednak, polskim organizacjom udaje się realizować naprawdę ciekawe projekty pomimo wszystkich ograniczeń finansowo-formalnych.
Czy w skali Europy jest inaczej?
K.S.: – Jest bardzo różnie. We Francji organizacje pozarządowe dysponują zaledwie 1% dwustronnej pomocy rozwojowej, ale są też kraje, jak na przykład Irlandia, w których ten wskaźnik osiąga wysokość prawie 40%. Średnia dla krajów OECD DAC, wiodących donorów, wynosi około 17%. Wciąż jesteśmy więc poniżej średniej, choć trudno to dokładnie porównać ze względu na różnice w metodologii raportowania.
Z czego to wynika?
K.S.: – Przede wszystkim środki, które przeznaczamy na pomoc rozwojową, po prostu są niewielkie. To, co musimy przekazywać do wspólnego budżetu Unii, to oczywiście przekazujemy, ale poza tym robimy niewiele. Ogromnym problem jest też to, że polska dwustronna pomoc rozwojowa finansowana jest cały czas z rezerwy budżetowej, co wiąże się z wieloma formalnymi utrudnieniami dla NGO podczas realizacji projektów.
A konkretniej?
K.S.: – Skutkuje to choćby tym, że najdłuższe projekty, jakie mogą prowadzić organizacje z pieniędzy publicznych, są dziesięciomiesięczne. Trudno oczekiwać, że organizacje będą realizowały w takich warunkach duże i ważne projekty. Gdyby polskie NGO mogły realizować projekty na przykład trzyletnie, to być może zachęciłoby to Ministerstwo Spraw Zagranicznych do tego, żeby przekazywać im więcej środków. Kiedy mogą prowadzić one jedynie pomniejsze projekty, bardzo trudno jest im zbudować poczucie, że ich działania są naprawdę skuteczne i sensowne. Ciężko jednak za to winić same NGO.
Brakuje aktywnej i konstruktywnej postawy MSZ-u w zakresie budowania potencjału polskich NGO i wspierania ich rozwoju. Oprócz krótkoterminowości projektów, wskazać należy też choćby na to, jak niewielkie są limity kosztów administracyjnych w obrębie projektów finansowanych ze środków polskiej pomocy.
Organizacje mogą też starać się o środki unijne…
K.S.: – Oczywiście, jednak dopiero po latach i to bardzo powoli MSZ stara się budować system dofinansowywania wkładów własnych w projektach unijnych dla polskich organizacji pozarządowych. Ten mechanizm wciąż jest bardzo słaby. W zeszłym roku ukazały się trzy analizy dotyczące udziału NGO z poszczególnych krajów w projektach dofinansowanych przez Unię Europejską w zakresie edukacji globalnej, pomocy rozwojowej i pomocy humanitarnej. Polskie organizacje otrzymują naprawdę dramatyczne jej skrawki. Jednym z głównych powodów jest właśnie problem ze znalezieniem funduszy na wkład własny. W wielu krajach zdecydowana większość tych wkładów własnych jest finansowana właśnie ze środków państwowych.
W ramach Europejskiego Roku na rzecz Rozwoju podkreśla się także rolę współpracy z lokalnymi partnerami, głównie organizacjami pozarządowymi…
K.S.: – To prawda. Trudno jednak budować trwałe partnerstwa, nie mogąc prowadzić trwałych działań. Tak naprawdę chyba jedynie PAH, może także Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej, są w stanie zbudować swoje trwałe misje w różnych miejscach świata. A kiedy do swoich partnerów odzywamy się raz na rok, żeby przez parę miesięcy zrobić wspólny projekt, to trudno oczekiwać sensownej współpracy. Mimo to trzeba podkreślić, że współpraca z lokalnymi organizacjami rozwojowymi jest kluczowa dla realizacji projektów rozwojowych.
Dlaczego?
K.S.: – Unia Europejska definiuje dwie role lokalnych organizacji pozarządowych. Z jednej strony chodzi więc o realizację rozmaitych działań wprost służących rozwojowi, z drugiej zaś o działalność rzeczniczą i strażniczą. To bardzo ważne, żeby wspierać w tym lokalne organizacje, a nie je zastępować. Niech to miejscowe organizacje, jeśli to tylko możliwe, patrzą na ręce administracji publicznej – centralnej i lokalnej. Jeśli chodzi o rozmaite „usługi” rozwojowe, to często NGO nie są najskuteczniejsze, bo Komisja Europejska, mając swoje przedstawicielstwo, pewne rzeczy może robić szybciej i sprawniej. Ale lokalne organizacje pozarządowe są kluczowe w obszarze monitoringu całego procesu.
Szybciej i sprawniej od NGO mogą często też działać choćby ambasady.
K.S.: – Pewnie mogłyby. Wciąż jednak w kręgach rządowych panuje przekonanie, że polska pomoc rozwojowa powinna służyć budowaniu wizerunku Polski, będąc tym samym narzędziem polskiej dyplomacji. Skutkuje to tym, że duże środki są rozdysponowywane przez polską administrację publiczną, też za pośrednictwem ambasad. Nie jest to rozwiązanie złe samo w sobie, ale jeżeli pomoc rozwojowa ma służyć w większym stopniu działaniom wizerunkowym niż spójnemu działaniu na rzecz realizacji celów rozwojowych, to jest oczywistym, że będzie ona mniej skuteczna.
Administracja nie ufa NGO, że zrobią to dobrze?
K.S.: – Myślę, że pewien poziom nieufności pomiędzy administracją publiczną a NGO wciąż istnieje. Obie strony mają przekonanie, że druga strona najpewniej ich nie rozumie, brakuje też zaufania co do kompetencji partnera. Wynika to w dużej mierze z tego, że nie są robione całościowe ewaluacje systemu polskiej pomocy rozwojowej. Trudno więc jasno powiedzieć, co jest bardziej skuteczne: pomoc prowadzona przez administrację publiczną czy przez organizacje pozarządowe oraz jakie są silne i słabe strony obu. Nie jesteśmy w stanie tego rzetelnie ocenić.
Jest szansa na poprawę tej sytuacji?
K.S.: – Trwa obecnie proces tworzenia Wieloletniego Programu Współpracy Rozwojowej, który ma obowiązywać przez kolejne pięć lat. Wygląda na razie na to, że będzie on znacznie lepszy niż poprzedni, zarówno pod względem świadomego planowania pomocy dwustronnej, jak i sposobów, w jakie możemy wpływać na to, jak wydawane są środki unijne. Zobaczymy jednak, jak to będzie w praktyce realizowane.
Czy organizację pełnią ważną rolę w tym procesie?
K.S.: – Czy ważną – trudno jeszcze ocenić, aktywną – w pewnym stopniu. Cztery lata temu, kiedy był tworzony poprzedni wieloletni program współpracy rozwojowej, zorganizowano bardzo szerokie konsultacje i wiele spotkań roboczych. Wszystko wyglądało naprawdę świetnie. Niestety, ostateczny tekst jedynie w niewielkim stopniu korzystał z wyników tych konsultacji. Obecnie tworzony program konsultowany jest w mniejszym zakresie, co rodzi sporą frustrację w gronie organizacji pozarządowych. Uczestniczymy w tych spotkaniach, które są, NGO mają też swoich przedstawicieli w Radzie Programowej Współpracy Rozwojowej, która opiniuje kolejne elementy tworzonego programu. Walczymy i działamy, ale zdecydowanie nie jest to taki proces, jaki byśmy sobie wymarzyli. Pozostaje też pytanie o to, ile z naszych postulatów faktycznie zostanie uwzględnionych. Póki co, czekamy na efekty.
Katarzyna Szeniawska – koordynatorka ds. polityki współpracy rozwojowej w Grupie Zagranica. Od lat pracuje w obszarze edukacji globalnej i polityki rozwojowej oraz jako trenerka i autorka materiałów edukacyjnych. Pracowała m.in. w Beninie, Malawi i Belgii. Współautorka książki „Gorzka czekolada” o społecznych i ekonomicznych aspektach produkcji kakao na Wybrzeżu Kości Słoniowej. Studiowała psychologię społeczną i afrykanistykę.
Szeniawska: Wciąż pokutuje w naszym społeczeństwie przekonanie, że jesteśmy krajem może nie ubogim, ale „na dorobku”...
Teksty opublikowane na portalu prezentują wyłącznie poglądy ich Autorów i Autorek i nie należy ich utożsamiać z poglądami redakcji. Podobnie opinie, komentarze wyrażane w publikowanych artykułach nie odzwierciedlają poglądów redakcji i wydawcy, a mają charakter informacyjny.