Puszka Pandory znów się otworzyła! I jak to ma w zwyczaju, wypuściła różne okropności. A w szczególności komentarze o nadchodzących nieszczęściach, jakie spowoduje nowa koncepcja listy lektur w szkołach. W skrócie: mniej lektur obowiązkowych albo wcale, zamiast tego lista lektur do wyboru, miejscami ze wskazaniami, co wybrać warto lub trzeba.
W sieci zawrzało. Mateusz Morawiecki powiedział wręcz o systemowym odmóżdżaniu. A Telewizja Republika grzmi, że zniknie „Pan Tadeusz”, zniknie – bo będzie omawiany tylko we fragmentach, w dodatku wybranych przez nauczycieli. Zgroza!
Po raz pierwszy sprawa szkolnych lektur pojawiła się też w orędziu nowo wybranego prezydenta. „Jeśli trzeba będzie czytać polskie lektury, to będzie to robił także prezydent Polski” – powiedział Karol Nawrocki. Jeśli trzeba będzie czytać – bo nie będą czytane w szkole – tak chyba trzeba rozumieć tę sugestię – bo zostaną wyrzucone z listy lektur!
Pragnę uspokoić Pana Prezydenta – będą czytane na pewno, w całości i we fragmentach, ale dobrze by było, by decydowali o tym poloniści, nie politycy. Warto ufać naszym polonistom, na studiach polonistycznych przeczytali mnóstwo dzieł polskiej literatury, umieją dobrze wybrać.
Niestety, nasze władze zachowały się asekurancko i obwieściły, że zmian jeszcze nie ma, to dopiero propozycja, w dodatku ekspertów, nie MEN. Nic gorszego nie można było powiedzieć. Żeby budować solidny, dobry system edukacyjny, trzeba mieć jego wizję. I na żadnym etapie budowy nie można mówić – to nie moja wizja! Bo pojawia się natychmiast pytanie – to jaka w takim razie jest wizja ministerstwa? Przydałaby się nam dobra odpowiedź na to pytanie.
Mimo to, jest o co walczyć. Poprzednia reforma mocno zdewastowała polski system edukacyjny, bo wynikała z fatalnej wizji – kiedyś było lepiej, przywróćmy więc to, co było, czyli ośmioletnią podstawówkę na przykład, bez względu na koszty, w końcu jakoś to będzie. W przeszłości siła, więc rozwińmy edukację historyczną i kanon lektur obowiązkowych, w którym znajdzie się kwiat polskiej klasyki literackiej. To nic, że egzamin maturalny z polskiego będzie trwał cztery godziny bez przerwy. Nie ma wielkich reform bez niedogodności, a może i bez ofiar. Nie ma się czego wstydzić, pedagogikę wstydu odrzucamy zdecydowanie, dyskusja o tym, czy teraz zastąpi ją pedagogika bezwstydu, nigdy się nie odbyła. Ale jej skutki odczuwamy do dziś.
W Polsce można bezwstydnie mówić, że racjonalizacja przeładowanej listy lektur to zamach na narodową tożsamość młodych i odmóżdżanie. Jakby wszyscy zapomnieli, że nie tak ważne jest, ILE lektur się czyta, tylko JAK się czyta.
W dyskusjach o edukacji zdecydowanie za mało miejsca poświęcamy refleksji nad jakością, a to ona jest ważna. To jakość czytania się liczy – nie krótsza lub dłuższa lista lektur.
Tak, trzeba zmieniać podstawy programowe, by nie były zbyt przeładowane, by na lekcjach polskiego nie przerabiać lektury za lekturą, bo jest ich tak dużo, że jest czas tylko na przerabianie, nie na refleksję. By na lekcjach przedmiotów przyrodniczych był czas na eksperymenty i naukę w terenie – bo z badań wynika, że to sposoby na pobudzanie zaangażowania uczniów i redukcję stresu (Leavers, 1994; Laevers & Declercq, 2018). Uczenie przez eksperyment pozwala nie skupiać się na działaniach dydaktycznych ani wynikach, lecz na tym, jak radzą sobie konkretni uczniowie i uczennice. Tego w szkole bardzo nam potrzeba – budowania nowej JAKOŚCI, racjonalnie, z rozmysłem, bez presji.
Doskonale to rozumieją poloniści, uczący w szkołach międzynarodowych. Tam uczniowie też zdają maturę z polskiego, nota bene trwa godzinę krócej i odbywa się w dwóch sesjach. Listy lektur nie ma w ogóle. Są dobrze określone wymagania egzaminacyjne, a rolą nauczyciela jest tak skonstruować zestaw lektur, by uczniowie je znali i dobrze zdali maturę.
W tych wymaganiach dużo mówi się o kontekstach kulturowych, by uczniowie je rozumieli, a także o różnorodności – by mieli do czynienia z różnymi formami tekstów, umieli je interpretować i porównywać, a także o uczniowskiej autonomii, by umieli wybrać spośród tekstów te, które najlepiej zilustrują tezy, jakie postawią w swojej pracy pisemnej. Przymus i obowiązkowa lista lektur to nie powinny być narzędzia współczesnej edukacji. Bo we współczesnym świecie są po prostu nieskuteczne.
Głos organizacji pozarządowych skupionych w SOS dla Edukacji brzmi dokładnie tak: „Zaproponowana przez ekspertów IBE koncepcja podstawy z języka polskiego dla szkoły podstawowej jest bliższa rzeczywistości naszych dzieci. Uwzględnia możliwości i potrzeby młodych we współczesnym świecie”.
Nie przywrócimy gimnazjów, bo szkoły nie zniosą kolejnej strukturalnej reformy. Ale możemy zbudować dobrą polską szkołę, gdzie JAK jest ważniejsze niż ILE.
A jeśli ktoś mówi, że przeładowanej listy lektur trzeba bronić jak narodowej niepodległości, „Pan Tadeusz” w całości albo śmierć, bo skończymy jak odmóżdżone głąby, to po prostu posługuje się fałszywą alternatywą. I warto go przekonać, by zmienił zdanie.
Anna Sobala-Zbroszczyk – dyrektorka 2 SLO z Oddziałami Międzynarodowymi im. P. Jasienicy STO. Działaczka społeczna, członkini władz Społecznego Towarzystwa Oświatowego i Polskiej Unii Edukacyjnej. Autorka publikacji na tematy związane z edukacją w Gazecie Wyborczej, oko-press, Dyrektorze Szkoły. Ekspertka akcji „Szkoła z klasą”. Zaangażowana w tworzenie ruchu społecznego SOS dla Edukacji.
Źródło: Koalicja SOS dla Edukacji
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.