KAMIŃSKI: Mogę podać dziesiątki przykładów świetnych działań podejmowanych w środowisku wiejskim. A mimo to, na pytanie, czy organizacjom na wsi jest trudniej, odpowiadam, że moim zdaniem tak.
Oczywiście, ja sam – jako człowiek urodzony na wsi, od niecałych pięćdziesięciu lat tam mieszkający, należący do dziewięciu organizacji – jestem przykładem tego, że na wsi działać można. Staram się inspirować wokół siebie różne grupy mieszkańców do tego, żeby podejmować różnorodne inicjatywy: małe i większe, formalne i nieformalne.
Przez lata różne organizacje – głównie z pieniędzy unijnych – wpompowały miliardy w polską wieś, czyniąc to pod hasłami wyrównywania szans i stwarzania możliwości dla rozwijania inicjatyw lokalnych. Ale działa to podobnie jak w przypadku budowy kapitału społecznego, którą zajmują się tysiące organizacji, a i tak wciąż jesteśmy pod tym względem w ogonie Europy. To dwie niezależne wciąż od siebie sprawy.
Na przekór przeciwnościom
Oczywiście, znam i mogę wyrecytować zalety życia na wsi. Sam wolę ten styl funkcjonowania, ten brak anonimowości, który na wsi jest przewagą. Niekiedy skutkuje to co prawda tym, że kapitał społeczny ograniczony jest do kręgu znajomych i rodziny. To, że wszyscy się znają, jest jednak przewagą środowisk lokalnych, dzięki której tworzymy fajną wspólnotę miejsca. Wśród społeczności wiejskich obserwujemy także oczywiście tradycyjne, pozytywne cechy, takie jak gotowość do współpracy czy ratowania się wzajemnie w nieszczęściu. Tyle tylko, że są to cechy wskazujące na to, że mieszkańcy wsi nabyli umiejętność radzenia sobie w trudnościach, w działaniu na przekór przeciwnościom.
Pierwszą z nich jest po prostu fizyczne oddalenie ludzi na wsi od różnego rodzaju usług i wsparcia. Wszystkie ważne sprawy załatwia się w dużych aglomeracjach. Paradoksalnie, widziałem programy przeciwdziałania wykluczeniu społecznemu realizowane w Anglii w hrabstwie Oxfordshire, czyli w jednym z najbogatszych miejsc na Wyspach. Ludzie starsi, niesamodzielni w zakresie poruszania się autem, wobec likwidacji transportu publicznego i centralizacji innych usług takich jak poczta czy służba zdrowia, stali się zagrożeni wykluczeniem. A mówimy o wsi w jednym z najbogatszych miejsc w Europie!
Rozwój infrastrukturalny często wiąże się z likwidacją usług lokalnych. A kiedy one się oddalają od człowieka, to na wsi – także polskiej – nie tylko działa się, ale po prostu żyje się trudniej. Te trudności w funkcjonowaniu jednostki można przełożyć także na poziom wspólnoty czy organizacji.
Upolitycznione wsie
Także średni poziom wykształcenia mieszkańców wsi jest niższy, chociaż powoli się to zmienia. Pamiętajmy jednak o tym, że statystyki są w tej kwestii nieco zafałszowane, bo obejmują również wsie znajdują się tuż przy granicy z Warszawą czy innymi dużymi miastami. Wciąż trudniejszy jest także dostęp do infrastruktury czy technologii.
Jednak podstawowym argumentem przemawiającym za tym, że na wsi jest trudniej – nieco zresztą dołującym – jest zauważenie brzydkiej cechy środowisk wiejskich, jaką jest upolitycznienie życia lokalnego. Potwierdzają to wszelkie możliwe badania. Władze samorządowe i urzędnicy bardzo często próbują zawłaszczyć dla siebie całą przestrzeń publiczną. Organizacje pozarządowe, zwłaszcza na wsi, powinny być także „pozasamorządowe”, a więc niezależne od władz lokalnych – a tak po prostu prawie nigdzie się nie dzieje. Głównie wynika to z zależności finansowej, z funkcjonowania na kroplówce pieniędzy publicznych.
Ale spowodowane jest to także tym – na co mamy wiele dowodów i przykładów – że samorządy postrzegają lidera lokalnej organizacji pozarządowej – takiego, który jest sprawny, odnosi sukcesy, skupia wokół siebie ludzi, przyciąga swoimi inicjatywami – jako realne zagrożenie dla swojej pozycji. W związku z tym uznają, że na taką osobę trzeba uważać, trzymać ją na dystans, kupić ją w jakiś sposób albo skutecznie zniechęcić do działania.
Brakuje wiedzy
Mówiąc wprost: „taki mamy klimat”. Na takim poziomie są wyedukowane i świadome społeczności lokalne, które często uważają wręcz, że schemat, w którym funkcjonuje mocny wójt, zarządzający wszystkim – od rolników, przez nauczycieli, straż gminną, wszystkie organizacje, Koła Gospodyń Wiejskich aż po straż pożarną – w wielu miejscach jest postrzegany jako naturalny. W dużych miastach jest pod tym względem łatwiej – standardy demokratyczne wymuszane są systemowo, łatwiej też dotrzeć do różnego rodzaju instytucji wsparcia, które na obszarach wiejskich są po prostu bardzo oddalone. A lokalna organizacja, małe stowarzyszenie, poszukujące środków, często nie ma wyboru i musi pozyskiwać fundusze z konkursów samorządowych.
Warto też w ogóle powiedzieć więcej o dostępie do środków i potencjale związanym z ich obsługą. Żywot organizacji pozarządowych w Polsce w ogóle nie jest łatwy. Stworzenie organizacji pozarządowej czy też zachęcenie Koła Gospodyń Wiejskich, by się sformalizowało, wiąże się z obowiązkami księgowymi oraz podleganiem różnym przepisom. I o ile w metropoliach wsparcie w rozwiązywaniu związanych z ty problemów jest na wyciągniecie ręki, o tyle na wsi na ogół znaleźć można kilka osób, które radzą sobie z księgowością. I są to na ogół pracownicy administracji i urzędnicy, co ponownie kieruje nas w stronę tematu uzależnienia od władz lokalnych.
Wiele osób wie, jak zabrać się do dzieła, zorganizować imprezę, pomagać biednym, wychwycić młode talenty i je wspierać, ale obsłużyć to wszystko pod kątem formalnym umie już bardzo niewielu. Oczywiście, w mieście też nie jest łatwo, ale dostęp do tej wiedzy na wsi jest znacznie utrudniony.
Trudno o porównywalne sukcesy
Gdy wydawano olbrzymie pieniądze unijne na rozwój wsi, często zapomniano o kompleksowych programach jej odnowy i rozwoju. Zabrakło rozwiązań, w ramach których sami mieszkańcy spojrzeliby na swoją miejscowość i zastanowili się, co jest im potrzebne. Powszechne jest zapotrzebowanie mieszkańców na budowę infrastruktury, bez względu na to, czy jest ona przydatna oraz czy jej budowa ma sens ekonomiczny. Jeszcze przed wejściem do UE przestrzegali nas przed tym Niemcy z byłego NRD, niestety prawie nikt tego nie chce słuchać. Nowo wybudowane i puste świetlice wiejskie, place zabaw w miejscach, gdzie nie ma dzieci, a nawet kanalizacja w miejscowościach, gdzie większość mieszkańców wyemigrowała za pracą, są tego prawdziwymi przykładami. W efekcie duże pieniądze doprowadziły w wielu miejscach do bierności mieszkańców, utwierdzając ich w przekonaniu, że władze lokalne, wojewódzkie czy „matka Unia” załatwią za nich ich sprawy.
Mówię o tym wszystkim pomimo setek przykładów dobrze działających organizacji wiejskich, które wbrew wszystkiemu radzą sobie doskonale, a niekiedy są lepiej zorganizowane niż organizacje miejskie. Co do zasady jednak – ogólny obraz jest taki, że organizacjom na wsi jest trudniej osiągać porównywalne sukcesy. Daleko od szosy to jednak wciąż daleko od szosy.
Źródło: inf. własna (ngo.pl)