GUTSZE: Dyskusja na temat trudniejszego (lub nie) losu organizacji wiejskich prowadzona była na spotkaniach Komitetu Sterująco-Monitorującego FIO. Miała ona kluczowe znaczenie dla przydzielenia im preferencyjnych punktów w konkursie grantowym.
Zdania były podzielone, front jasno zdefiniowany. Przedstawiciele środowisk miejskich jasno wyrażali swoje zdanie: szanse są równe, w miastach nie każda organizacja ma dostęp do zasobów, a na wsi każda praktycznie organizacja może liczyć na wsparcie samorządu (ta ostatnia, ryzykowna teza, wygłoszona była przez jednego z uczestników spotkania). Kontra osób pracujących z organizacjami wiejskimi była natychmiastowa: dostęp do profesjonalnego wsparcia jest w dużych ośrodkach łatwiejszy (a także tańszy), w wielkomiejskich konkursach dotacyjnych szanse ma każdy, a nie tylko ten, kto „trzyma” z władzami, a poziom wykształcenia na wsi i związana z tym łatwość pisania wniosków przemawia też na niekorzyść wsi.
Konsens, z którego nikt w pełni nie był zadowolony, znaleziono przy stwierdzeniu, że dodatkowe punkty otrzymają organizacje z mniejszych miejscowości, ale zarazem też z niewielkim budżetem. Są bowiem na terenach wiejskich organizacje, które świetnie się rozwijają i realizują duże projekty. Nie można ich traktować jako słabe, wymagające dodatkowych ułatwień podmioty. Łatwo jednak wyobrazić sobie, że działając „daleko od szosy” i nie mając pieniędzy ani zaplecza technicznego – bariery dostępu do pieniędzy na realizację ciekawych pomysłów są większe.
Prawdą jest, że potencjał organizacji to przede wszystkim ludzie, ich zapał i chęć wspólnego działania. To także poczucie wspólnoty, emocjonalny związek z miejscem, w którym działamy. W tych kwestiach rzeczywiście czasem na wsi może być łatwiej niż w mieście. Jednak ciekawe pomysły to często innowacja, a ona na wsi potrafi być trudna. Jej finansowanie z lokalnego budżetu często jest niemożliwe. Nie odważyłbym się definitywnie stwierdzić, czy organizacje na wsi mają łatwiej, czy trudniej. Na pewno jednak ich charakter jest zazwyczaj inny niż organizacji miejskich. Czasem potrzebują one pomocy w rzeczach niby oczywistych, a czasem duże, profesjonalne organizacje mogą uczyć się od nich.
Myślę, że tak naprawdę to o to chodzi: by uczyć się od siebie nawzajem, wymieniać doświadczenia i budować swoją siłę na specyficznych dla danej organizacji wartościach i cechach. W pędzie do powszechnej standaryzacji nie wolno nam zapominać, że to właśnie w różnorodności tkwi siła III sektora i siła ruchów społecznych – a nie w byciu lepszym lub gorszym.
Źródło: inf. własna (ngo.pl)