DURIASZ-BUŁHAK: Nie lubię tak stawianych pytań. Takie postawienie sprawy od razu zakłada dychotomię między miastem a wsią jako niemal podstawową kategorię opisu rzeczywistości. Oczywiście, różnice istnieją, ale uważam, że nieustające ich podkreślanie nie służy zrozumieniu rzeczywistości, i raczej upraszczamy w ten sposób sprawy, niż zbliżamy się do ich zrozumienia.
Nie należy generalizować. Są wsie, gdzie organizacjom działa się dużo łatwiej niż w miastach, i inne – gdzie działa się dużo trudniej. Te różnice mogą wynikać z wielu różnych przyczyn i nie przede wszystkim z umiejscowienia organizacji w mieście lub na wsi, a raczej z tego, że działają one w określonym miejscu w kraju. Patrząc na życie społeczne Polski, cały czas dostrzegamy pokłosie podziału nie tylko zaborowego, ale podziałów wcześniejszych, kształtujących się od czasów starożytnych. Pięćdziesięciotysięczne miasto i małą wieś w byłym zaborze rosyjskim może więcej łączyć niż dwie wsie – jedną w Galicji, a drugą na Ziemiach Odzyskanych.
Znamy organizacje wiejskie, które mają trudniej, bo działają w miejscu wyjątkowo przeoranym przez historię, gdzie dodatkowo źle funkcjonuje samorząd. Ale są i takie wsie, w których tradycje działania społecznego sięgają XIX wieku i którym niejedno miasto może pozazdrościć aktywności mieszkańców.
Przede wszystkim ludzie
Moim zdaniem zasoby potrzebne do tego, by organizacja dobrze działała, są uniwersalne i nie są specyficznie zależne od miejsca działania organizacji. Oczywiście, zawsze są one zróżnicowane – pewnych rzeczy w mieście jest znacznie więcej, innych nie brakuje zaś na wsi.
W przeciętnej gminie wiejskiej czy miejsko-wiejskiej znajdzie się mniej prawników na tysiąc mieszkańców niż w metropolii, co sprawia, że organizacje wiejskie potrzebujące porady prawnej mają do niej utrudniony dostęp. Jasne, w małych miasteczkach jest mniejszy rynek określonych usług, co może powodować ich wyższe ceny. Ale to są kwestie szczegółowe.
Żeby organizacja mogła dobrze funkcjonować, przede wszystkim potrzebni są ludzie chętni do działania. Od pochodzących z miast i mieszkających w Warszawie moich koleżanek i kolegów z Fundacji Wspomagania Wsi często słyszę głosy: jak ludziom na wsi się chce, ileż oni robią, o ileż lepiej te organizacje działają niż u nas! Nawet jeśli w niektórych kwestiach jest im trudniej – choć nie jest to zasadą – to często rezultaty ich działań są wspaniałe, wcale nie gorsze niż miejskich organizacji. Znam tak wiele przykładów fantastycznej działalności organizacji wiejskich, że bardzo trudno byłoby mi stwierdzić, że mają one gorzej niż te działające w mieście.
Pieniądze nie są na pierwszym miejscu
Energia do działania, wynikająca z różnych przyczyn, potrafi być wszędzie taka sama. I to są kwestie fundamentalne. Niezgoda na zastaną rzeczywistość, tak często motywująca ludzi do aktywności, jest co do zasady ta sama na wsi i w mieście. Często mam wrażenie, że poczucie, że z tą niezgodą trzeba coś samemu zrobić, zaangażować się, wśród mieszkańców wsi jest nawet mocniejsze.
Mówiąc o różnych trudnościach, mówimy o tych samych zjawiskach występujących i na wsi, i w mieście, tylko w różnym natężeniu. Przykładowo, często podkreśla się kwestię uzależnienia organizacji od pieniędzy samorządu. Z pewnością jest tak, że w mniejszych miejscowościach ta zależność jest większa, bo organizacje nie mają takiej łatwości w sięganiu po pieniądze z innych źródeł. Ale to samo zjawisko obserwujemy także w dużych miastach, to powszechna przypadłość. Zresztą, najlepsze wiejskie organizacje umieją się od pieniędzy publicznych uniezależnić.
Alternatywne, w stosunku do samorządowych, źródła finansowania dla organizacji wiejskich też są przecież dostępne. Istnieją też źródła finansowania skierowane do organizacji wiejskich. Działając na wsi, można starać się o środki z FIO, z programu „Obywatele dla Demokracji” czy innych. Tyle tylko, że jeśli prowadzi się małą organizację, to często nie ma sensu starać się o duże środki, które bardzo często zabijają ducha społecznego działania – tak samo zresztą w mieście, jak i na wsi. Znam przykłady grup ludzi latami działających nieformalnie w małych miejscowościach, które postanowiły się sformalizować właśnie po to, by mieć dostęp do środków. Często okazywało się, że energia potrzebna do napisania wniosku o dotację, zrealizowania zgodnie z planem projektu i jego rozliczenia, jest tak duża, że zaczyna brakować czasu i ochoty na rzeczywiste działanie. Działacze wiejskich organizacji, mówiąc o tym, czego im brakuje i co sprawia im trudność, prawie nigdy nie wskazują na pierwszym miejscu na pieniądze. Pamiętajmy też, że do bardzo wielu działań nie potrzeba specjalnie dużych środków zewnętrznych.
Sól tej ziemi
Na wsi widać to bardzo dobrze. Wiele energii społecznej zagospodarowywanej tam jest nie przez wąsko rozumiany sektor pozarządowy – a więc stowarzyszenia i fundacje – ale przez Ochotnicze Straże Pożarne, Koła Gospodyń Wiejskich, wspólnoty parafialne, czy nieformalne grupy skrzykujące się w celu realizacji konkretnego pomysłu. I nie jest to przecież niczym złym. Istnienie licznych organizacji nie jest celem samym w sobie. Celem jest to, żeby ludzie w fajny sposób zaspakajali potrzeby własne i innych. I to się na wsi w wielu miejscach w znacznym stopniu dzieje.
Dynamicznie poprawia się także sytuacja bytowa na wsi. To niezbyt popularne stwierdzenie, ale wskazują na to statystki, widać to też gołym okiem, gdy się podróżuje. A osoby, które są nadal w tak złej sytuacji, że na co dzień borykają się z brakiem środków do życia, zazwyczaj nie są aktywne społecznie – niezależnie od tego, czy mieszkają na wsi, czy w mieście, całą ich energię pochłaniają kwestie podstawowe. Jedynym głębokim powodem, dla którego ludziom na wsi może być trudniej działać, jest statystycznie niższy kapitał kulturowy. Trudno sobie z tym poradzić szybko, ale na naszych oczach dokonuje się w tej materii nieustający postęp. Wszystkie inne trudności – związane z dostępem do pieniędzy, infrastruktury, usług – tracą na znaczeniu w chwili, w której w ludziach istnieje potencjał, chęć i wiedza potrzebna do działania. Wydaje mi się, że w każdej wsi w Polsce mieszkają ludzie o potencjale wystarczającym do aktywnego działania na rzecz dobra wspólnego. Zresztą, w miastach mieszka mnóstwo ludzi o wysokim kapitale kulturowym, którzy jednak nie czują potrzeby takiego działania. Ludzie aktywni na wsi są prawdziwą solą tej ziemi.
Często dają oni mieszkańcom – sąsiadom, z którymi i dla których działają, znacznie więcej niż działacze w miastach. Niekiedy trudności, z którymi borykają się społecznicy na wsi, przekładają się wręcz na ich większą aktywność. Mając na przykład utrudniony dostęp do pewnych form kultury, sami staja się twórcami wydarzeń kulturalnych. Nie wszystkie braki można odgórnie wypełnić – nie postawimy filharmonii w każdej wsi, to zresztą nie miałoby sensu. Ważne, żeby społeczności lokalne przez swoją aktywność chciały i były w stanie choć część tych różnic niwelować samodzielnie. Zadaniem samorządów wszystkich szczebli, a także prawodawców, jest ułatwianie im tego. Aktywni społecznicy na wsi często mają świetne wyczucie tego, co jest ważne dla społeczności lokalnej, z czego ona będzie chciała skorzystać. To potencjał, którego nie należy lekceważyć.
Źródło: inf. własna (ngo.pl)